Czyli o tym, jak Norweg pokazał Duńczykom całe górskie pasmo w samym środku ich płaskiego jak stół kraju.
- Idziesz? - zapytałem.
Jakob spojrzał na mnie zdziwiony. - Nie, dzięki, jeszcze bym dostał zawrotów głowy. Idź sam. Poczekam.
Ciągle nie mógł pojąć dlaczego tu przyjechaliśmy. Wygramoliłem się z auta i ruszyłem w stronę Møllehøj. Kawałek pod górę, potem przez furtkę w ogrodzeniu i na wskroś przez pastwisko. Na szczycie było pusto, słońce właśnie zachodziło, robiło się zimno.
Ale oto w końcu tu byłem - na dachu Danii. Cały kraj leżał właśnie u moich stóp. A ja patrzyłem na niego z zawrotnych 180 metrów nad poziomem morza.
Dowiedziałem się o tym miejscu z książki pewnego norweskiego ekscentryka, który miał zdecydowanie za dużo pieniędzy i czasu, więc jeździł po świecie i pisał o różnych krajach z perspektywy, która nie od razu wydaje się najbardziej oczywista. O Danii wydał opasłe tomisko pod tytułem „Danmarks Bjerge”, czyli „Góry Danii”. Jak na kraj, którego najwyższy szczyt jest ponad dwukrotnie niższy od najwyższej góry Mazowsza, to jednak dość osobliwy temat na książkę.
To właśnie w książce Rogera Pihla przeczytałem fascynującą opowieść o poszukiwaniu najwyższej góry tego kraju. Do 1847 roku uważano bowiem, że jest nią położone obok Silkebroga wzgórze Himmelbjerget (czyli coś jak Niebiańska góra - 147 m n.p.m.). Z tej okazji na początku XIX wieku naustawiano na jego zboczach mnóstwo patriotycznych pomników, pomniczków i innych upamiętnień. Na samym szczycie stoi zaś ceglana wieża wzniesiona na polecenie jednego z królów. W roku 1847 władze duńskie dokonały jednak dokładnych pomiarów innych wzgórz w centralnej Jutlandii i wyszło im, że to inna góra - Ejer Bavnehøj (170,3 m n.p.m) jest królem duńskich taboretów. Myślano tak aż do 1941 roku.
W międzyczasie wzgórze doczekało się oczywiście patriotycznego monumentu z miejscem na maszt z flagą. Jednak w czasie II wojny światowej znany duński astronom Carl Luplau Janssen odwiedzał jedną ze szkół średnich w mieście Ry. Przy tej okazji dokonał odpowiednich pomiarów przy pomocy swoich lunet i wyszło mu, że to nie Ejer Bavnehøj, ale pobliskie Yding Skovhøj. Różnica między nimi miała wynosić kilkadziesiąt centymetrów.
Artykuł Jenssena wprowadził sporo zamieszania. Gdyby miał rację, przepisać trzeba by było wszystkie przewodniki. Protestowało też Towarzystwo Turystyczne z miasta Horsens, które najwyższym szczytem w kraju próbowało przyciągać turystów. Teraz główną atrakcją ich regionu, miała być jedynie druga najwyższa góra. A to jednak nie brzmiało już tak pasjonująco.
Ostatecznie postanowiono zapytać o zdanie specjalistów z państwowego Instytutu Geodezyjnego.
We wrześniu 1941 roku Instytut się wypowiedział. Pomiar detronizujący Ejer Bavnehøj uznano za nieważny, gdyż uwzględniał on wzniesione ludzką ręką kurhany na szczycie Yding Skovhøj. Po odjęciu ich wysokości podręczniki mogą pozostać niezmienione, a działacze Towarzystwa Turystycznego z Horsens powinni spać spokojnie.
Dyskusja jednak trwała. W okolicy co i rusz pojawiali się nowi badacze i dokonywali swoich pomiarów. Wynikało z nich jasno, że batalia o tytuł najwyższego toczyć się będzie pomiędzy trzema wzgórzami - Ejer Bavnehøj, Yding Skovhøj i czarnego konia - Møllehøj. Różnice między nimi nie przekraczały jednak kilkudziesięciu centymetrów. Trwało to przez kolejnych 60 (sic!) lat.
W końcu, 28 lutego 2005 roku - prof. Henrik Breuning-Madsen rozpętał kolejną burzę, ogłaszając, że to Møllehøj jest najwyższym szczytem Danii. Aby to ustalić zespół Madsena wykonał specjalistyczne odwierty, żeby stwierdzić jak gruba na wszystkich szczytach jest sztuczna, naniesiona przez ludzi warstwa gruntu. Okazało się wtedy, że to właśnie wzgórze leżące na terenie farmy niejakiego Madsa Mølgaarda jest tym najwyższym. Pod warunkiem, że Mads nie nawiezie tam akurat góry obornika. Wtedy jego najwyższość będzie sztuczna.
Wybuchła kolejna awantura, a z salomonowym rozwiązaniem przyszedł właśnie Norweg Roger Pihl. Zainteresował się on duńskimi górami, bo te norweskie okazały się zbyt przerażające dla jego kilkuletniej córki.
Zauważył przy okazji, że gdyby Norwegowie podchodzili z taką powagą do swoich szczytów, to w słynącym z pięknych lodowców regionie Hardangervidda mieliby ich tysiące i straciliby strasznie dużo czasu na ich nazywanie. Nauczyli się jednak traktować je jako całość. Ustalili, że jeśli jakaś góra ma kilka wierzchołków w określonej odległości, to powinny one być traktowane po prostu jako jeden. Pihl zaproponował też, by cały region(ik) w centralnej Jutlandii, noszący ślady działania lodowca, można po prostu nazwać górami Ejer.
I tak właśnie Duńczycy poszukując swojego najwyższego szczytu, odkryli w swoim kraju całe górskie pasmo.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!