Żelazną zasadą w górach jest to, aby gdy trzeba, podjąć decyzję o odwrocie. Szczytu bowiem nikt nam nie zabierze i zawsze będzie można spróbować raz jeszcze. Ale czy na pewno?
Spokojnie, nie mam zamiaru podważać tego, jak ważne w górach są rozsądek i ostrożność. Postanowiłem jednak bliżej przyjrzeć się temu, czy szczyty rzeczywiście grzecznie poczekają, aż na nie wrócimy w bardziej sprzyjających warunkach. Okazuje się bowiem, że z tym może być różnie.
Do tych rozważań skłoniła mnie kwestia wysokości najwyższego szczytu Nowej Zelandii, czyli Góry Cooka, znanej też pod maoryską nazwą Aoraki. Otóż dziś mierzy on 3724 m n.p.m., ale jeśli zajrzycie do nieco starszych źródeł, to zobaczycie zupełnie inne dane. Oczywiście wypiętrzanie czy „kurczenie się” gór to ciągły proces i trwa on tysiące lat. Ale w przypadku nowozelandzkiego giganta zmiany zaszły niemal na naszych oczach.
Od pomiarów z końca XIX wieku podawano, że Aoraki ma 3764 m n.p.m. Tymczasem 14 grudnia 1991 roku ze szczytu zeszła ogromna lawina. Okazało się po niej, że góra zmalała o 10 metrów. A co się stało z pozostałymi 30 metrami? Ich zniknięcie to dzieło erozji pokrywy lodowej, która dzięki temu osunięciu dostała pole do popisu. Jeśli więc ktoś wycofał się spod wierzchołka przed 1991 rokiem i planował kolejną próbę, to góra, na którą wracał, była zdecydowanie inna niż ta, z której się wycofał. Spokojnie można założyć, że takie przypadki miały miejsce, ponieważ Aoraki to popularny, ale też wymagający cel alpinistów.
Transformacjom ulega także najwyższa góra świata. Szczególne piętno odcisnęło na niej tragiczne trzęsienie ziemi z 2015 roku. Sprawiło ono, że zniknął Stopień Hillary'ego, czyli ostatnia trudność techniczna oddzielająca himalaistów od Dachu Świata. Oznacza to, że obecnie Everest jest prostszy do zdobycia niż jeszcze kilka lat temu. Według naukowców, wspinaczom z biegiem czasu będzie także coraz łatwiej wejść na Czomolungmę bez dodatkowego tlenu. To pokłosie ocieplenia klimatu, którego jednym z efektów ubocznych jest zwiększenie ciśnienia atmosferycznego wokół Everestu.
Olbrzymia lawina czy trzęsienie ziemi to zjawiska, które trudno przewidzieć, lecz nie zawsze za nieodwracalnymi zmianami stoi natura. Czasem stoi za nimi człowiek. Dobrym przykładem jest Cerro Armazones w Andach. Do 2014 roku ta góra w Chile mierzyła 3064 m n.p.m. Dziś jest o 18 metrów niższa, ponieważ wierzchołek wysadzono, aby wybudować tam największy na świecie teleskop.
Bywa też, że do głosu dochodzi polityka lub jej dobra koleżanka – religia. I tak na przykład turyści nie mogą legalnie wejść na wierzchołek Mahya Dağı, czyli najwyższą górę europejskiej części Turcji. Na szczycie bowiem znajduje się baza wojskowa, a panowie w mundurach raczej nie słyną z gościnności. Wątpliwości co do decyzji o odwrocie mieli zapewne także wszyscy alpiniści, którzy przed 1994 rokiem przegrali pojedynek ze szczytami w Bhutanie i planowali ponowić próby w przyszłości. Tamtejsze władze postanowiły bowiem ze względów religijnych zakazać wspinaczki powyżej 6000 m n.p.m. Zamknęło to drogę na wierzchołki wielu szcześcio- i siedmiotysięczników na czele z Gangkhar Puensum (7570 m n.p.m.) najwyższą niezdobytą górę Ziemi. Aby znaleźć szczyty, które na turystów nie czekały, nie trzeba zresztą szukać daleko. Przykłady znajdziemy także w Polsce. Niedostępny dla turystów jest choćby Wołoszyn w Tatrach, przez który niegdyś biegła Orla Perć.
To tylko kilka przykładów sytuacji, gdy góry spłatały turystom figla i postanowiły na nich nie czekać. Traktujcie je jednak jako wyjątki potwierdzające regułę, a nie powód, by przedkładać ambicję nad bezpieczeństwo.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!