Pytamy na karkonoskich szlakach turystów o ich ulubione miejsca i trasy. Wygra Śnieżka czy Szrenica? Szklarska Poręba czy Karpacz? Nic z tego. Wielu z nich odpowiada, że idzie śladami książek Sławka Gortycha. To one są inspiracją. Można już mówić o kryminalnej turystyce.
Tekst Tomasz Cylka
Nie ma szans, by w weekend przejść wszystkie szlaki, o których pisze w swoich karkonoskich kryminałach Sławek Gortych. To w końcu cztery tomy i około półtora tysiąca stron. W naszej czteroosobowej ekipie redakcyjnej - Magda Przysiwek, Andrzej Bazylczuk. Kuba Polanowski i wyżej podpisany - dokonujemy więc wyboru, który polega na połączeniu tego, co znane i popularne z tym, co zapomniane i na uboczu.
Wytyczamy trasę na krótkie jesienne dni – od piątkowego południa do niedzielnego zmierzchu. Pójdziemy z Karpacza do Szklarskiej Poręby – po drodze mając kultowe szlaki i miejsca ze Śnieżką, główny grzbietem Karkonoszy i Szrenicą na czele. Ale schodzimy również na czeską stronę, by dotrzeć aż do Szpindlerowego Młyna (czeski Špindlerův Mlýn). Te rejony polecił nam sam autor tych książek, a także znany górski fotograf Karol Nienartowicz.
Do Karpacza z Jeleniej Góry dojeżdżamy pociągiem Kolei Dolnośląskich. Tak naprawdę to mamy duże szczęście, bo to właśnie w czerwcu 2025 roku, po ćwierć wieku przerwy, pociągi wróciły na tę trasę. Samorząd województwa dolnośląskiego wydał na ten cel około 60 mln zł. Ciekawostką jest fakt, że to najbardziej stroma linia kolejowa w Polsce, bo na odcinku zaledwie siedmiu kilometrów z Mysłakowic pokonujemy aż 150 metrów różnicy.
– To połączenie wzmacnia markę miasta, a linia kolejowa jest jedną z najpiękniejszych w Polsce – nie ma wątpliwości Radosław Jęcek, burmistrz Karpacza.
Minus takiej opcji jest tylko jeden: dworzec znajduje się w dolnej części miasta. Owszem, po przyjeździe pociągu kursują tu lokalne busy (5 zł do Wangu), ale jeśli zatrzymamy się chwilę na dworcu, by zrobić zdjęcia, już nam odjadą. Ruszamy więc niemal w samo południe żółtym szlakiem przez Wilczą Porębę w stronę Kotła Łomniczki, a Kuba Polanowski busem jedzie w okolice Świątyni Wang. To obok niej znajduje się dawny Hotel Sanssouci, w którym zawiązuje się akcja czwartego tomu książki Gortycha.
Hotel został wybudowany tuż po wielkiej powodzi, do jakiej doszło w Karpaczu w roku 1897, a otwarto go osiem lat później. To właśnie w nim zamontowano pierwszą w okolicy windę osobową. Znalazło się także centralne ogrzewanie, a goście mieli dostęp do bieżącej ciepłej i zimnej wody. Hotel był bardzo popularny aż do wybuchu II wojny światowej, po której został przejęty przez polskie władze komunistyczne i trafił do Funduszu Wczasów Pracowniczych. Przez dziesiątki lat PRL cieszył się dużą renomą, ale od lat 90. kilkukrotnie zmieniał właścicieli. W efekcie stan budynku mocno się pogarszał. Kilka lat temu został wykupiony przez Grupę Europlan i właśnie kończy się jego modernizacja. Pięciogwiazdkowy hotel z apartamentami niedługo zostanie otwarty.
- Nawet pan nie uwierzy, jak ten budynek wyglądał jeszcze niedawno. Teraz odzyskuje swój blask. To będzie zupełnie nowa jakość w tej części Karpacza – mówi jeden z pracowników ekipy budowlanej.
Tymczasem my po dwóch godzinach wędrówki dochodzimy do zamkniętego w 2019 roku schroniska Nad Łomniczką (1002 m n.p.m.). Trzeba jednak przypomnieć, że przez kilkadziesiąt lat było ono przede wszystkim bufetem bez możliwości noclegów. Niestety, spór między ówczesnymi dzierżawcami a PTTK zakończył się eksmisją. Cztery lata temu rozpoczął się kompleksowy remont. Na razie obok budynku stoi przenośny bufet, w którym można kupić coś do jedzenia albo picia. Według nieoficjalnych informacji schronisko ma być otwarte jeszcze w tym roku.
Niestety, w dniu naszej wędrówki schronisko jest zamknięte na głucho. Dla Zachodniej TV Daniel Staniszewski, współdzierżawca, tak opowiadał: - Ten obiekt będzie dostępny dla osób z niepełnosprawnościami ruchu, słuchu, a także wzroku. W budynku znajdzie się również specjalny pokój wyciszenia dla gości z niepełnosprawnościami.
To nie wszystko. Jak zapewnia Stanisław Schubert, prezes karkonoskiego sejmiku osób niepełnosprawnych, wspólnie z PTTK, zostanie wykonany podjazd z Karpacza do schroniska Nad Łomniczką. Powinien on powstać do połowy przyszłego roku. Podobny podjazd sprawdza się na przykład od górnej stacji wyciągu na Kopę do Domu Śląskiego pod Śnieżką.
Ruszamy teraz w górę, w stronę Kotła Łomniczki. Nie będę ukrywał, że to mój ulubiony karkonoski szlak. Trafiłem tu na początku studiów i naprawdę zakochałem się w tym miejscu. Pewnie dlatego, że to było moje pierwsze spotkanie z namiastką prawdziwie alpejskiej scenerii, jeszcze zanim pojechałem w Tatry. Do tego górująca nad nami ogromna kopuła Śnieżki do dziś robi na mnie wrażenie.
Początkowo idziemy doliną, bardzo powoli zdobywając kolejne metry. W dzień powszedni jesienną porą jest tu naprawdę kameralnie. Wykorzystujemy te chwile, bo w weekendy i latem bywa tu jak pod Giewontem. Prawdziwe podejście zaczyna się za mostkiem i Wodospadem Łomniczki, ale zanim ruszymy na zakosy, zatrzymujemy się przy kamieniach. To właśnie w tym miejscu znajdowało się tytułowe „Schronisko, które zostało zapomniane”. W marcu 1902 roku zmiotła je lawina. Nigdy już go nie odbudowano, bo zorientowano się, że z pobliskich żlebów lawiny schodzą regularnie. Zresztą do dziś szlak jest zamykany na zimę po pierwszych opadach śniegu. A po schronisku zostały już tylko archiwalne dokumenty, a jeden z wizerunków został wmontowany w zdjęcie Rafała Kotylaka, które znalazło się na okładce czwartego tomu Sławka Gortycha.
- W Kotle Łomniczki nie jest łatwo zrobić dobre zdjęcie. Przez dużą część dnia nad Śnieżką góruje słońce. To nie ułatwia pracy – mówi fotograf.
Gdy w tym miejscu kręcimy krótkie filmy zatrzymuje się wielu turystów, słuchając naszej opowieści. Nie wszyscy o schronisku słyszeli, ale jedna dziewczyna uśmiecha się przyjaźnie: - Ja też czytam te książki i chodzę śladami bohaterów – mówi z przejęciem. Przez trzy dni spotkamy na szlakach wielu ludzi, których kryminały zainspirowały do wędrówki.
Teraz rozpoczynamy półgodzinne, właściwe podejście do Domu Śląskiego. W górnej części mijamy Cmentarz Ofiar Gór w Karkonoszach (ok. 1300 m n.p.m.), który utworzono w latach 80. na urwistych zboczach Kopy. Zamontowano tablice z nazwiskami osób związanych z Karkonoszami, które na zawsze zostały w górach. Najbliżej ścieżki rzuca się wspomnienie Władysława Siemaszki, wieloletniego gospodarza Samotni.
Po trzech godzinach od wyjścia z dworca dochodzimy na Rówień pod Śnieżką (1400 m n.p.m.). Tutaj Kuba, który po wizycie w Hotelu Sanssouci wjechał wyciągiem na Kopę, nagrywa kolejne wypowiedzi do naszego filmu.
- Nigdy wcześniej nie byłam w Karkonoszach. Przyjechałam dopiero po przeczytaniu książek Gortycha. Fajnie jest zobaczyć te miejsca, o których pisze – mówi kolejna z turystek.
Podejście zakosami na Śnieżkę kojarzą wszyscy miłośnicy gór. Po pół godzinie stajemy na najbardziej wietrznej górze Europy, jak mówią o Królowej Karkonoszy. Dziś wiatry nas oszczędzają, a że słońce nie zawodzi, to cieszymy się widokami z 1603 m n.p.m.
Wszyscy na pewno kojarzycie charakterystyczne spodki obserwatorium meteorologicznego. Jednak dziś Wam o nich nie wspomnę. Na szczycie znajduje się też Kaplica św. Wawrzyńca, która pojawia się w trzecim tomie – „Schronisko, które spowijał mrok”. Konkretnie chodzi o zamontowaną w środku kamienną tablicę, która jest epitafium Józefa Odrowąż-Pieniążka.
W 1828 roku kaplica pełniła rolę schroniska dla odwiedzających te okolice. Właśnie wtedy trafił tu student z Warszawy, który wyruszył w dalszą drogę i słuch po nim zaginął. Jak głosi napis na tablicy: "Do Kraju Rodzinnego nigdy nie powrócił". To hasło tak wbiło nam się do głów, że towarzyszyć nam będzie przez cały weekend. Przyjmuje się, że Odrowąż-Pieniążek utonął w torfowiskach na Równi pod Śnieżką, ale ciała nigdy nie odnaleziono. Dwujęzyczna tablica epitafijna w kaplicy, ufundowana przez rodzeństwo ofiary, jest jedyną tablicą epitafijną na Śnieżce. Przetrwała czasy pruskie i hitlerowskie, aż doczekała się wolnej Polski.
Schodzimy tzw. Drogą Jubileuszową, która zimą także jest zamykana. Stąd idealnie widać cały Kocioł Łomniczki. Przecinamy tzw. rynnę śmierci, wyjątkowo niebezpieczne miejsce na zboczu Śnieżki. Zdarza się, że do tego żlebu wpadają turyści, którzy albo lekceważą zamknięty fragment szlaku albo poślizgną się na samym szczycie. Niestety, upadek 900 metrów w dół do Kotła Łomniczki zawsze kończy się tragicznie.
O zmierzchu docieramy do Samotni (1195 m n.p.m.). Tu, a przede wszystkim w położonej wyżej Strzesze Akademickiej (1266 m n.p.m.) z okładki trzeciego tomu, także toczy się akcja kryminału. Robi się coraz ciemniej, a po przeczytaniu czterech książek, człowiek nerwowo spogląda za siebie. Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć.
Położona nad Małym Stawem drewniana Samotnia to dla wielu najpiękniejszy zakątek w Karkonoszach. Dla mnie po Kotle Łomniczki to drugie miejsce na podium, które szczególnie lubię o świecie i o zmierzchu, gdy nie ma tłumów ludzi. Ostatnio było o tym schronisku głośno, bo po ponad 50 latach opuściła to miejsce rodzina Siemaszków i przejęli je nowi dzierżawcy. Zostawiam dyskusję na ten temat na inną okazję. Ale najlepiej niech każdy tu przyjdzie, żeby wyrobić sobie własną opinię. Nie należy wypisywać komentarzy tylko i wyłącznie zza ekranu smartfona lub tabletu.
Ruszamy ok. godz. 8. Przed nami 10 godzin wędrówki i wyścig z deszczem, który ma zacząć padać późnym popołudniem. Najpierw schodzimy na Polanę (1067 m n.p.m.), by z niej podejść na Słonecznik (1423 m n.p.m.). Tym razem wybieramy szlak zielony, a nie popularniejszy żółty przez Pielgrzymy. Ten jest jednak bardzo często zamykany, albo ze względu na ochronę przyrody albo zagrożenie lawinowe.
Krótka sesja na Słoneczniku i ruszamy widokowym szlakiem nad Kotłem Wielkiego Stawu. Tu znów znajdują się ruiny schroniska – tym razem im. Księcia Henryka (1415 m n.p.m.). Nasz autor wspomina o nim w pierwszej części cyklu (ale nie jest to tytułowe „Schronisko, które przestało istnieć”). Ten obiekt spłonął w tajemniczych okolicznościach w nocy z 9 na 10 października 1946 roku. Wielu turystów zatrzymuje się w tym miejscu, bo naprzeciwko ruin leży atrakcyjny punkt widokowy. Rzadko kto spogląda w tym miejscu na stery kamieni.
Idziemy teraz pół godziny w stronę Śnieżki, by przed Spaloną Strażnicą (1430 m n.p.m.) skręcić na czeską stronę Karkonoszy. Za żółtymi znakami docieramy do dużego budynku schroniska, a raczej luksusowego hotelu, Luční bouda (1413 m n.p.m.). Gdy wejdziecie tam, by skorzystać na parterze z darmowej toalety, traficie na przykład na gości w szlafrokach, zmierzających do sauny. Zadziwiające może być spotkanie umorusanych turystów z miłośnikami luksusu. Obiekt słynie też z najwyżej położonego w Europie Środkowej browaru.
- „Dla tych, którzy lubią eksperymentować, produkujemy kilka rodzajów piwa Paroháč. Możesz spróbować nie tylko klasycznego jasnego lub półciemnego lagera, ale także ciemnego lub pszenicznego specjalnego piwa górnej fermentacji” – reklamują się gospodarze. Do gotowania używają wody ze źródła Białej Łaby. Od 2012 roku browar znajduje się na terenie dawnej winiarni, którą zdobi zabytkowy fresk z 1940 roku.
Jest godzina 11, więc piwo odpuszczamy. Skręcamy teraz na zachód, wybierając czerwony szlak w stronę góry Krakonoš (1422 m n.p.m.). Tę trasę polecił nam znany górski fotograf Karol Nienartowicz.
- To jeden z moich ulubionych widoków w Karkonoszach, który przypomina mi stepy afrykańskie albo patagońskie – opowiada fotograf. – Najpierw idziemy po płaskim terenie wśród traw Bilej louki, nad którymi z tyłu góruje skalista piramida Śnieżki. Gdy staniemy na punkcie widokowym Krakonoša, przekonamy się, dlaczego znajdujące się obok Kozie Grzbiety, są tak wyjątkowym miejscem. To długi grzbiet, który ma charakter ostrej skalnej grani, podobnej do tatrzańskich. Dlatego jest absolutnym unikatem w całych Sudetach. Tak naprawdę to jedyne takie miejsce w okolicy. Ostra linia Koziego Grzbietu w porównaniu do wypłaszczonej wierzchowiny Karkonoszy wygląda niesamowicie – opowiada Nienartowicz.
Z Kozich Grzbietów (1400 m n.p.m., Kozí hřbety) rozpoczynamy długie zejście do Szpindlerowego Młyna (Špindlerův Mlýn). Początek jest bardzo ostry i widokowy, zabezpieczony na niektórych fragmentach drabikami oraz łańcuchami. Ale spokojnie, szlak prowadzi zboczem, a nie grzbietem. Jeśli będziemy ostrożni, jest naprawdę bezpiecznie. Idziemy teraz tzw. Starą Drogą Buchara (Stará Bucharova cesta), nazwaną na cześć Jana Buchara, jednego z inicjatorów czeskiej turystyki pieszej i narciarskiej w Karkonoszach na przełomie XIX i XX wieku. Naprawdę to dziś jeden najbardziej emocjonujących fragmentów szlaku.
Schodzimy do lasu i przez część miasteczka (Svatý Petr) dochodzimy do Szpindlerowego Młyna (ok. 720 m n.p.m.). Jesienią to ciche i spokojne miasteczko. Zimą staje się chyba największym ośrodkiem narciarskich w Czechach.
Jest ok. godz. 14.30, gdy zmieniamy kolor szlaku na niebieski i rozpoczynamy podejście na Klínové boudy (ok. 1280 m n.p.m.). Nie będę tej trasy szczegółowo opisywał, bo zrobił to już na łamach „Na Szczycie” sam Sławek Gortych. Przypomina o tym w wywiadzie, który znajdziecie kilka stron dalej.
Przyznam się Wam tylko, że nie podzielam zachwytu pisarza. Najpierw idziemy szeroką ścieżką pod wyciągami, potem wchodzimy do lasu wędrując zboczem góry Stoh, by zakosami wyjść na polanę. Może dlatego jestem sceptyczny, bo mieliśmy pecha. Zgodnie z prognozami po południu zepsuła się pogoda. Naszły ciemne chmury, zrobiło się bardzo zimno. Na szczęście na Klínovce wybudowano osłoniętą w 100 procentach wiatę, do której wchodzi się przez drzwi, a widoki podziwia przez dużą szybę. Ale przed godz. 17 widoków nie ma już żadnych – jedynie mgła, chmury i deszcz. Teraz już nie pada, tylko leje.
Jak sobie jeszcze uświadomimy, że w pobliżu doszło do morderstwa w drugiej części cyklu („Schronisko, które przetwało”), a w osadzie Klínové boudy ukrywali się naprawdę źli ludzie, to znów człowiek nerwowo rozgląda się wokół siebie. Gdy w pewnym momencie Magda została trochę z tyłu i we mgle nie było jej widać, możecie sobie wyobrazić, jakie myśli przychodzą do głowy.
Ostatnie dwie godziny do Samotni to bieg w ulewie z chlupoczącą wodą w butach. Po czeskiej stronie szeroka bita ścieżka (odcinek Chalupa Na Rozcestí - Luční bouda) i wracamy na bruk po polskiej stronie. Jak dobrze wejść do ciepłego schroniska. Wyścig z deszczem przegraliśmy, na szczęście buty trafiają do suszarni. Rano są ciepłe i można je znów założyć.
Niedziela to przejście grzbietem Karkonoszy, który wielu z Was dobrze zna. Od Samotni, przez Strzechę Akademicką dochodzimy do Spalonej Strażnicy i ruszamy na zachód w stronę Szrenicy i zejścia do Szklarskiej Poręby. Wiemy, że żadnych widoków dziś nie będzie. Ma lać deszcz, na przemian ze śniegiem, a od południa zacznie ostro wiać. Trzeba do tego podejść zadaniowo.
Przez 28 km idziemy śladami pierwszych trzech tomów książek Gortycha. Na początek część trzecia (okolice Białego Jaru i słynnej lawiny), potem wracamy do części pierwszej (ponownie ruiny Schroniska im. Księcia Henryka), by na kilka godzin zanurzyć się w części drugiej (okolice Słonecznika, tytułowe Odrodzenie i czeska Petrovka).
Mniej więcej na wysokości Wielkiego Szyszaka zaczyna się pogodowy dramat. Deszcz zamienia się w grad, a chwilę później sypie śniegiem. Gdy dochodzimy w rejon Śnieżnych Kotłów zrywa się huragan, robi się bardzo zimno. Mimo rękawiczek dłonie zaczynają marznąć. Chronimy się pod wąskim daszkiem stacji przekaźnikowej i żałujemy, że nie ma tu już tytułowego schroniska z pierwszej części („Schronisko, które przestało istnieć”) . W ogóle na głównym szlaku Karkonoszy niewiele jest szałasów, gdzie można się schronić w tak trudnych warunkach.
- Jeszcze w takim ekstremum w górach nie szliśmy – ocenia troje moich kompanów. Ja coś trudniejszego bym pewnie znalazł, ale nie o licytację chodzi.
Godzina w stronę Szrenicy i Hali Szrenickiej dłuży się niemiłosiernie. Zaczepia mnie mężczyzna w średnim wieku, który chciał dojść ze Szklarskiej Poręby do Samotni, ale na Śnieżnych Kotłach się cofnął.
- Bałem się iść dalej. Czuję się jak bohater kryminałów Gortycha. Czytał pan? – zaczepia mnie i niespodziewanie zaskakuje tematem.
Tak naprawdę pogoda się stabilizuje dopiero na wysokości ok. 1000 m n.p.m., gdy zbliżamy się do Wodospadu Kamieńczyka. A gdy wchodzimy do Szklarskiej Poręby na niebie pojawia się nawet odrobina błękitnego nieba i przebija się słońce. Około godz. 16 jesteśmy przy dworcu w Szklarskiej Porębie Górnej (707 m n.p.m.). Obiekt został właśnie uznany za najlepszy mały dworzec turystyczny na świecie, w prestiżowym konkursie „TopRail Tourist-Friendly Awards”, organizowanym przez Międzynarodowy Związek Kolei (UIC).
Na dworcu działa także Miejski Ośrodek Kultury z salą kinową i przestrzenią wystawową. To miejsce spotkań mieszkańców i turystów, a także centrum wydarzeń kulturalnych w regionie. Między innymi co roku w listopadzie odbywa się kameralna górska impreza Nash Festival. Obok dworca dodatkową atrakcją jest taras widokowy, z którego rozpościera panorama Karkonoszy. Swoje audycje Radia 357 prowadzi stąd raz w roku Marek Niedźwiecki, który bardzo lubi Szklarską Porębę. Choć zamiast po Karkonoszach woli wędrować po Górach Izerskich.
Na zasłoniętą przez chmury Szrenicę patrzymy wspólnie z Rafałem Kotylakiem.
- Taka pogoda, jaką mieliście dziś na szlaku, często się zdarza w Karkonoszach o tej porze roku. Na dole słońce, a na górze warunki ekstremalne. Niestety, wielu turystów lekceważy prognozy. Ruszają na szlak nieprzygotowani i GOPR ma pełne ręce roboty. Choć to nie Tatry, to również te góry potrafią zaskoczyć – mówi górski fotograf, który wykonywał zdjęcia chyba w każdych warunkach atmosferycznych.
Gdy wsiadamy do pociągu i ruszamy w stronę Wrocławia, na niebie pojawia się niezwykła tęcza. Rafał Kotylak wysyła nam niesamowite zdjęcia zrobione sprzed dworca. A my po ośmiu godzinach wędrówki w deszczu wreszcie możemy się ogrzać. I już nie oglądamy się za siebie z obawy, że coś się wydarzy. Postanawiam nie przypominać mojej ekipie, że na tej trasie doszło do wielkiej katastrofy kolejowej, która stała się inspiracją dla Sławka Gortycha w drugim tomie serii. Cieszymy się, że po trzech dniach i 70 km zrealizowaliśmy nasze cele.
Łącznie w ciągu trzech dni ok. 70 km wędrówki.
Zarówno do Karpacza, jak i Szklarskiej Poręby bez problemu dojedziemy autem, jak i koleją. Tym bardziej, że w czerwcu 2025 r. po ćwierć wieku przerwy powróciły pociągi z Jeleniej Góry do Karpacza (odjazdy średnio co godzinę, szczegółowy rozkład jazdy na www.kolejedolnoslaskie.pl). Z Wrocławia nie ma bezpośrednich połączeń, trzeba się przesiadać w Jeleniej Górze.
Natomiast do Szklarskiej Poręby składy Kolei Dolnośląskich kursują średnio co dwie godziny. Są też połączenia Polregio z Poznania i PKP Intercity z Warszawy i Gdyni.
tel./whatsapp +48 455 501 958 (dostępny codziennie od 8 do 19)
e-mail: [email protected]
www.schroniskosamotnia.com
cena: od 130 zł/os.
tel. 695 590 826
e-mail: [email protected]
www.strzechaakademicka.pl
cena: od 140 zł (wszystkie pokoje z łazienkami i pościelą)
tel. 780 152 207
e-mail: [email protected]
www.schroniskoodrodzenie.pl
cena: od 90 zł
tel. 75 752 60 11 (od godziny 9 do 19)
e-mail: [email protected]
www.szrenica.pl
cena: od 92 zł (płaci się za cały pokój, także wieloosobowy)
Szklarska Poręba: Partner Projektu
Tekst ukazał się w wydaniu nr 07/2025.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie