To, czego doświadczyłam teraz, jest czymś zupełnie nieprzewidywalnym. Zostałam rzucona pod ścianę, a jednak jakoś z tego wyszłam. Mimo że na początku zdawało się, że świat się zawalił – mówi Justyna Kowalczyk-Tekieli, mistrzyni olimpijska w rozmowie z Robertem Jałochą.
Gdy podjeżdżam przed dom Justyny Kowalczyk, Hugo akurat wdrapuje się na wielką przesuwaną bramę. Przez uchylone okno widzę, jak mama próbuje go powstrzymywać. Od razu przypomina mi się podpis pod jednym ze zdjęć na instagramowym koncie Justyny. Fotografia została zrobiona w Grecji. Widać na niej jak Hugo wspina się po skalach. Justyna Kowalczyk dopisała pod zdjęciem trzy słowa: "Genów nie oszukasz". Data publikacji: 12 czerwca 2023 r. 26 dni po śmierci męża.
My spotykamy się 15 miesięcy po tych wydarzeniach. - Szybko wchodź, bo trwa próba ucieczki - słyszę tuż po wyjściu z samochodu.
Justyna musi ściągnąć Hugo z ogrodzenia, po którym chłopiec znów zaczyna się wspinać. W pośpiechu łapię więc marynarkę i plecak. Po chwili możemy się już spokojnie przywitać. Zanim wejdziemy do domu i usiądziemy przy długim drewnianym stole Justyna zwraca mi uwagę na okolicę. - Nieźle się tu schowaliśmy, co?

Justyna Kowalczyk-Tekieli. Fot. Kuba Witos
Cieszę, że udało mi się tak odsunąć w cień. A co u mnie słychać? Mam maleńkie dziecko i przede wszystkim nim się teraz zajmuję. Wyprowadzanie życia na prostą nie było łatwe, kiedy wyzwaniem zaczynają być nawet zwykłe rzeczy. Jak jest ta druga osoba, to dzielicie się obowiązkami, a tu nagle wszystko zostało na mojej głowie i jeszcze musiałam sobie poradzić z ogromną traumą. Oczywiście, mogłam oddać Hugo do żłobka, do opiekunki i sama uciec w jakąś aktywność, ale stwierdziłam, że nie zrobię mu tego i że nie będzie żadnych ucieczek. Hugo ma mamę i to jest moment, żeby był właśnie z mamą. A poza tym dałam sobie czas na przeżycie żałoby, żeby do mnie w najmniej odpowiednim momencie - za jakieś 10, czy 15 lat - nie wróciła. Daliśmy sobie po prostu przestrzeń na to, żeby przeżyć każdą emocję, nie spieszyć się z powrotem. Mam taki komfort, że mogę robić to, co uważam za słuszne. I tak właśnie staram się dochodzić do życia: spokojnie i bez pośpiechu.
Chyba zwyczajność rozumiemy jednak trochę inaczej. Jestem w uprzywilejowanej pozycji - nie muszę chodzić do pracy. Tak akurat wyszło, że mogę skupić się na moim dziecku, na tym, co chcę z nim robić. Jak sobie dzisiaj wymyślę, że chcemy jutro pojechać do Gdańska czy do Włoch, to po prostu wsiadamy w samochód i ruszamy. Dzieciaczka mam skrojonego na swoje potrzeby. On jest cały szczęśliwy, że się pakujemy i znów gdzieś jedziemy. Zwyczajnym życiem bym tego więc raczej nie nazywała, ale na co dzień rzeczywiście jest normalnie. Bardziej szalenie, ale normalnie.

Justyna Kowalczyk-Tekieli. Fot. Kuba Witos
Tak, ale my żyjemy w ten sposób od samego początku W pierwszą dłuższą podróż, i to aż siedmiogodzinną, Hugo wyruszył jak miał trzy tygodnie. Jechaliśmy do Dusznik-Zdroju, bo pracowałam wtedy w Polskim Związku Biathlonu. Trzeba było to ogarnąć, bo albo poszłabym do pracy, albo musiałabym z niej zrezygnować, co wtedy nie wchodziło w grę, bo byłam zbyt ambitna. Teraz bym odpuściła. Powiedziałabym, że po porodzie należy się zająć maleństwem i sobą. Tak więc do podróży Hugo jest przyzwyczajony. Możemy przejechać dwa tysiące kilometrów tylko we dwoje i tak nam się układa, że jest i spokojnie, i zabawnie. W górach Hugo też był od razu. Miał ze dwa albo trzy miesiące, jak był nad Morskim Okiem. Pięć miesięcy, jak sami weszliśmy na Rysy. Kacper wtedy nie mógł z nami wejść, bo pracował. I tak sobie z Hugo razem chodzimy. Może niewiele z tych wyjść pamięta, ale zawsze jest blisko mamy, a to dla takiego malucha jest najważniejsze. Jakbym wyciągnęła nosidełko, w 15 sekund by się w nie zapakował i chciał wychodzić. Oczywiście, żeby go nieść - wiadomo.

Justyna Kowalczyk-Tekieli. Fot. Kuba Witos
On po prostu nie widział innego. On chce, on z tego czerpie, on się bawi i cieszy tym, co pokazuje mi, że bardzo mu się to podoba. Oczywiście - jak każde inne dziecko - lubi sale czy place zabaw. No więc tyle u mnie słychać… Poza tym doszłam do wniosku, że przyszedł moment, że albo zamknę się w domu, albo będę na siłę próbowała wrócić do normalnego życia. Stąd też nasza rozmowa. Jeszcze dwa miesiące temu pewnie bym się na nią nie zgodziła, bo nie chciałam żadnych medialnych interakcji. Teraz jednak stwierdziłam, że czas wracać. Jestem na rozdrożu: albo wezmę się za siebie i będę próbowała normalnie funkcjonować, albo zamknę się w tym naszym domku i tym wycieczkowo-dziecięco-rodzinnym świecie. A wtedy może wiele lat upłynąć, zanim się otworzę kolejny raz.
Oczywiście nie zostałam sama na świecie. Jest grono ludzi, którzy się mną zaopiekowali i bardzo nam pomagali. I to jest super. Tyle że albo zostanę w tym maleńkim gronie i będzie mi dalej świetnie - choć nie wiem, czy już tak świetnie Hugonkowi w przyszłości - albo spróbuję być taka, jaką byłam wcześniej. Czuję, że mam jeszcze wiele do przekazania i że te wartości, o których chcę mówić po tych wszystkich wydarzeniach, jeszcze mocniej się ugruntowały i warto o nich opowiadać.

Justyna Kowalczyk-Tekieli. Fot. Kuba Witos
Świeżo po takiej tragedii było milion myśli: chcę się wyprowadzić, nie chcę się wyprowadzić; chce wszystko zmienić, nie chcę nic zmieniać. I wtedy sobie pomyślałam, że najważniejsze jest to, żeby nie dać się ponieść emocjom, tylko odłożyć je na bok, spróbować wyciszyć, pozwolić spokojnie, żeby dni sobie płynęły. Jedynym moim celem było to, żeby chronić Hugo. I jak na razie to mi się udaje. I taki jest plan na najbliższy czas. Innych na razie nie mam. Chcę sobie spokojnie poukładać codzienność.
A kiedy już sobie zbudujemy fundamenty w tym nowym życiu z Kacprem - bo on jest gdzieś koło nas, choć jesteśmy sami - to wtedy się dobrze zastanowię, czego na tych fundamentach chcę. Czy żyć tutaj, czy gdzieś wyjechać i tam wychowywać dziecko? Mamy piękny dom, ale jesteśmy tutaj tylko ze względu na Kacpra i góry. Nie mamy tu rodziny, tylko góry nas trzymały. Ja też uwielbiam góry, ale bez przesady (śmiech). Obiegałam je całe wielokrotnie, ale nie jestem góralką. Nie mam żadnych aspiracji, by mnie ktoś w ten sposób nazywał i traktował. Główny powód naszego bycia w górach się skończył i teraz zastanawiam się, czy chcę, żeby Hugo tutaj się wychowywał, czy może w innym miejscu w Polsce, a może za granicą? Na szczęście, powtarzam to raz jeszcze, mam ten komfort, że nie muszę podejmować żadnych pochopnych decyzji. Muszę tylko dać czasowi wszystko wyprostować.
O tak, nie kłamałam. W tych ostatnich miesiącach bardzo sobie zaimponowałam.
Z perspektywy całego życia... Sport to jest sport. Idziesz na trening, robisz swoje. Idziesz na drugi trening, potem trzeci, to jest naprawdę łatwe. Zazwyczaj wcześniej, czy później pojawiają się owoce twojej pracy. Oczywiście, było kilka takich biegów, z których jestem bardziej lub mniej dumna. Było wiele treningów, z których jestem bardziej lub mniej dumna, ale koniec końców to była moja praca. Ja się po prostu wywiązywałam najlepiej jak potrafiłam ze swoich obowiązków. A to, czego doświadczyłam teraz, jest czymś zupełnie nieprzewidywalnym. Zostałam rzucona pod ścianę, a jednak jakoś z tego wyszłam. Mimo że na początku zdawało się, że świat się zawalił.
Tylko gdy w końcu otworzyłam drzwi, to zobaczyłam, że świat idzie dalej, a ja mam wybór: idę z nim albo zostaję. A kiedy masz maleńkie dziecko, to już nie masz żadnego wyboru - musisz, po prostu musisz, i chcesz zawalczyć. No i właśnie z tego powodu jestem dumna - że lepiej lub gorzej, po omacku, ale wychodzę z tego ogromnego smutku. Moje urodziny były siedem miesięcy po śmierci Kacpra. Potem minął rok, 15 miesięcy. Te miesiące mijają, trudnych momentów jest coraz mniej, czyli jakoś daję radę. Dlatego sobie zaimponowałam, że to ogarnęłam. Jak zostajesz samemu z tak maleńkim dzieckiem, to drobne rzeczy nagle się okazują wyzwaniem. Chcesz wziąć prysznic, ale nie możesz, bo dziecko jest teraz ważniejsze. Szukasz jakiegoś klucza do rzeczy ważnej, którą się mąż zajmował, i cholera wie, gdzie on jest. Trzeba się włamać i zamek wymienić. Myślę, że wyszłam, a raczej, że wychodzę z tego dość dobrze. Pozwoliłam sobie na wszystkie emocje. Niejednokrotnie w miejscu publicznym się rozbeczałam. Wyłam jak pies, jak jakieś zranione zwierzę, ale wiedziałam, że muszę to zrobić, dać na to przestrzeń. Jestem z siebie dumna, że nie uciekłam od tych emocji, dalej nie uciekam.
Chyba nie mogę powiedzieć o żadnej perspektywie, bo to jeszcze bardzo świeże. Osoby, które mają już kilkuletnią czy nawet dłuższą perspektywę. Mówią, że są szczęśliwe z życia, które prowadzą. To siedzi w sercu, w głowie, jest gdzieś obok, ale nie przeszkadza w normalnym życiu, bo ono toczy się dalej. Można byłoby się zamknąć na cmentarzu, przywiązać łańcuchami do nagrobka, ale to nie ma żadnego sensu. Poza tym byłoby zaprzeczeniem całej idei życia mojego męża, a ja jego idei życia nie mam najmniejszego zamiaru zaprzeczać, bo ona bardzo mi się podoba. Gdy go zabrakło, to jeszcze bardziej się utwierdziłam w przekonaniu, że była słuszna. Oczywiście smutek jest ogromny i na ten smutek trzeba sobie pozwolić, ale życie mamy jedno.
Tak. Piotrek Tomala, szef Polskiego Himalaizmu Zimowego, którego też namawiałeś, żeby mnie zabrał, poprosił mnie o spotkanie, Ja mu wtedy powiedziałam, że jeśli już, to muszę przejść wszystkie etapy, ponieważ ze wspinaczką nie miałam nigdy nic wspólnego.

Justyna Kowalczyk-Tekieli. Fot. Kuba Witos
Zainspirowała, aby zatrzymać temat. Jak zacząłeś, powiadomienie o moim treningu na lodowcu, że ja się dobrze ruszam na tych 3000 m npm i że to jest coś nadzwyczajnego, aby zapewnić sobie zastosowanie „a nie służy?”. Oczywiście nie pomyślałem o jakimś „K2 dla Polaków”. Po prostu opisano, że ludzie, którzy idą po tych górach, to nie są tylko 20-latkowie, ale że to domena troszeczkę bardziej szczegółowa. Mówię o tym z Piotrkiem Tomalą, że zaczynamy od początku - od kursu skałkowego, a on zorganizuje osoby, które będą mnie szkolić.
Jednak bardzo nalegałam na, aby rozpocząć się zupełnie od podstawowego, bo trochę tej literatury górskiej przeczytałam, zanim wcześniej do mnie dotarły razem z czyste. I cała ta literatura jest też pełna opisów najróżniejszych wypadków. I doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że deptać po śniegu to sobie mogę, ale jak się znaleźć w jakiejś nieprzewidywalnej sytuacji, bez umiejętności, której nie udało się zrobić.
Potrzebowałem wiedzy o tym, jak w górach umieć się znaleźć w wielu sytuacjach, w których doszło do ataku, że maszyna, która była mną tego statku powietrznego na kursie skałkowym, był Kacper.
Kacper bardzo się tym, że musi mnie zapewnić wspinania, a ja robiłam wszystko, żeby się tego wspinania nie nauczyć.
Bo szybko stwierdziłem, że to jednak nie jest dla mnie, że nie zdobędę K2 zimą. Poszedłem dalej w te góry. Była w kilku miejscach, w których jest wielu takich, którzy nazywają siebie alpinistami, z pewnością nie byli. Kroczyłam dzielnie za moim czystym, dla niego, żeby z nim tam być, podziel się przepisami. To był cudowny czas. Wszystkie te wspólne rozwiązania dają mi znaczenie, że ja się do tego nie nadałem, ja z nim wszystko, ale bez niego, aby wyraźnie nie chcieć iść.

Justyna Kowalczyk-Tekieli. Fot. Kuba Witos
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Wspaniała, mądra i odważna, jak mało kto kobieta. Niskie ukłony Justyno!
Piękny wywiad, z osobą o pięknej duszy!