Reklama

Kościelec zimą. Czy zimowa wyprawa na polski Matterhorn to dobry pomysł? Sprawdź co musisz wiedzieć zanim podejmiesz to wyzwanie.

Kościelec zimą fascynuje swoją surowością i majestatem, przypominając alpejski Matterhorn. Czy ta piękna, ale wymagająca góra jest odpowiednia na pierwszy zimowy trekking? Odkryj, co trzeba wiedzieć przed podjęciem decyzji o zdobywaniu polskiego Matterhornu i jak się do tego odpowiednio przygotować.

 

 

Dlaczego Kościelec to wyzwanie dla odważnych?

 

Zastanawiacie się, czy Kościelec zimą to idealne przedsięwzięcie na debiut czy wyrypa tylko dla zaawansowanych? Gdy sięgnięcie do internetu, będziecie w punkcie wyjścia. Co opis albo filmik, to sprzeczne wrażenia.

 

Jak zdobyć polski Matterhorn zimą?

 

Jak przeczytacie relację z wejścia roześmianej rodziny z dwójką nastolatków, wchodzących w idealnym słońcu przy dobrze zmrożonym śniegu, uznacie, że to jest dla Was. Nawet, jak nie byliście wcześniej choćby na Grzesiu. Gdy obejrzycie filmik zaprawionych w bojach wspinaczy, którzy na Kościelec idą klasyczną drogą, ale przy fatalnej pogodzie i niewielkiej widoczności, pomyślicie, że to polskie K2. Nie wchodząc w szczegółowe dywagacje, sprawa jest prosta.

 

 

Kościelec (2155 m n.p.m.) to nie jest góra na zimowy debiut – nawet przy cudownej pogodzie i braku jakiegokolwiek zagrożenia lawinowego. Teren jest stromy z silną ekspozycją, umiejętność chodzenia w rakach jest konieczna. Zanim więc na niego się zdecydujecie, idźcie na przykład na Trzydniowiański Wierch (1765 m n.p.m.), gdzie tę sztukę opanujecie do perfekcji, a przepaście są mniejsze, by nie powiedzieć minimalne. Albo pokonajcie Czerwone Wierchy, wjeżdżając kolejką na Kasprowy Wierch. Taka kilkugodzinna wycieczka granią, przygotuje Was na polski Matterhorn.

 

Macie te próby już za sobą? To ruszamy. Pogoda sprawdzona, zagrożenie lawinowe też. Można podejmować próbę.

 

O wyższości Jaworzynki nad Boczaniem

 

Jednym z mankamentów zimy jest bardzo krótki dzień. Gdy czytacie w lutym ten tekst, średni czas obecności słońca na niebie wynosi między 9 a 10 godzin. Musicie tak skalkulować czas, by nie znaleźć się w tarapatach.

 

To oznacza, że z Kuźnic ruszamy przed świtem. Nie łudźcie się, zimą o tej porze nie przywiezie Was tu żaden rozkładowy bus, a pamiętajcie, że wjazd swoim samochodem jest zabroniony. Zaplanujcie więc logistykę dzień wcześniej i zamówcie taksówkę. Rano każda minuta jest cenna. Nie marnujcie jej na organizowanie transportu.

 

Z moim kolegą Krzyśkiem meldujemy się na wejściu na szlak o godz. 6.30. Do plecaków przytroczone raki, czekan i kask – obowiązkowe wyposażenie zimowe, na głowach włączone czołówki. Ruszamy niebieskim szlakiem przez Boczań. Zimą ta trasa wydaje nam się minimalnie szybsza.

 

– Wydaje nam się – podkreślam to bardzo wyraźnie, bo byłem już świadkiem niejednej akademickiej dyskusji o wyższości szlaku przez Jaworzynkę nad tym przez Boczań – lub odwrotnie. Niech więc każdy wybiera to, co mu odpowiada. Przy Betlejemce, a więc kultowej chatce taterników na Hali Gąsienicowej (1509 m n.p.m.), jesteśmy prawie po dwóch godzinach spokojnego marszu.

 

 

Betlejemka miejscem magicznym

 

Ten niepozorny domek leży na północnym krańcu hali. Robimy tu krótki postój na kanapkę w mrozie i gorącą herbatę. Trudno uwierzyć, że ten niepozorny budynek ma już ponad 100 lat. Jako całoroczne schronisko zostało otwarte w 1914 roku. Nawet po wybudowaniu pobliskiego Murowańca w latach 20. nie straciło popularności. A od prawie 50 lat jest Centralnym Ośrodkiem Szkolenia Polskiego Związku Alpinizmu. To tutaj śpią najsłynniejsi taternicy, szkolący przyszłych mistrzów – choć pewnie nie tylko - wspinaczki.

 

– „Betlejemka była miejscem mitycznym. Dla młodych adeptów wspinania stała się Mekką, do której należało odbyć pielgrzymkę, aby przejść trudny, czasem bolesny akt taternickiej inicjacji. Dla nieco bardziej doświadczonych wspinaczy, praca w Betlejemce w roli instruktora była potwierdzeniem kwalifikacji i początkiem misji wychowywania kolejnego pokolenia taterników. Na obraz i podobieństwo swoje” – tak pisał przed laty o tym miejscu Zbigniew Piotrowicz, twórca słynnego festiwalu w Lądku-Zdroju.

 

Ale czasem o Betlejemce usłyszą i ci, co z górami w ogóle nie są związani. W marcu 2009 roku zeszła tu sporych rozmiarów lawina. Nie tylko częściowo zasypała budynek, ale napierające masy śniegu wyważyły okno na parterze i to w samym pokoju instruktorskim. Na szczęście nikomu nic się stało, ale łącznie wyniesiono ze środka aż 10 metrów sześciennych śniegu. A wydawałoby się, że na takiej niepozornej wysokości i to tuż przy spacerowym szlaku nic nikomu nie grozi.

 

Uwaga na lód!

 

Jeszcze dobre pół godziny i docieramy dobrze przetartym szlakiem nad Czarny Staw Gąsienicowy (1628 m n.p.m.). O tej porze roku jest najczęściej zamarznięty. Ale trzeba wszystkich przestrzec przed spacerami po tafli. Na początku tego roku pod 10 turystami z Ukrainy pękł lód na Morskim Oku. I znów można mówić o szczęściu, bo wszystko działo się blisko brzegu i każdy o własnych siłach wydostał się z wody. Do tragedii naprawdę niewiele brakowało.

 

Nie lekceważmy też ostrzeżeń lawinowych TOPR. W tym rejonie doszło do wielu tragicznych wypadków. Ten najgłośniejszy w okolicy to już zamierzchła historia, ale ze względu na postać Mirosława Karłowicza, do dziś opowiadają o nim przewodnicy. Słynny kompozytor i taternik zginął pod lawiną w 1909 roku u stóp Małego Kościelca – blisko szlaku z Murowańca. Dziś w tym miejscu stoi pamiątkowy głaz.
 

Teraz przed nami podejście na przełęcz Karb (1853 m n.p.m.). Zimowa wędrówka wygląda inaczej niż latem, gdy czarny szlak prowadzi w prawo przez trawy i kosówki, a potem piargiem na skalistą grzędę Małego Kościelca (1863 m n.p.m.). Zimą idziemy prosto stromym żlebem o nachyleniu 30-40 stopni. I to właśnie tu musimy zachować maksymalną czujność.

 

Dziś mamy szczęście. TOPR ogłosił lawinową jedynkę, co oczywiście nie może zwalniać nas z ostrożności. Pogoda sprzyja, szlak jest przetarty. Zakładamy raki i tuż po godzinie 9 ruszamy w drogę.

 

 

Nie rób z dziecka Messnera

 

Przed nami idzie już kilkanaście osób. Słońce zachęciło ludzi do wyjścia w góry. Po kilku minutach docieramy do mężczyzny, idącego bardzo wolnym tempem razem z kilkuletnim dzieckiem. Obaj dobrze wyposażeni w sprzęt zimowy, związani liną. Ale chłopiec – może ośmio-, może 10-letni – stawia opór.

 

– Nie mam sił, jest ostro do góry. Niewygodnie mi w tych rakach – narzeka.

– Dalej, synuś. Jedziemy z koksem. Nie bądź mazgaj, nie takie góry zdobywałeś – ojciec dopinguje.

– Ale to było latem… Boję się… – spuszcza głowę chłopiec.

 

Ten słyszany przez chwilę dialog jest bardzo wymowny. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma sensu ciągnąć dzieci na siłę w góry. Owszem, przekraczanie barier, zachęcanie do wysiłku, dopingowanie do wspinaczki jest ważne. Ale gdy dochodzi strach dziecka – naprawdę nie warto.

 

Uprzedzając wydarzenia, ojciec odpuścił. Ale tylko częściowo. Obaj bardzo powoli podchodzili do góry. Z ataku na Kościelec zrezygnowali, ale na Karb weszli. Schodzili na drugą stronę grani.

 

300 metrów podejścia

 

Warunki są na tyle sprzyjające, że na przełęczy jesteśmy już po pół godzinie. Paradoksalnie, gdy szlak jest przetarty i nie wieje, to zimą wejście może trwać krócej niż po kamiennych schodkach latem.

 

To właśnie często na Karb wchodzą wycieczki szkolne, gdy nauczyciele chcą zachęcić młodzież do wędrówek po Tatrach. Kto wejdzie już na Sarnią Skałę, potem idzie Giewont albo właśnie pod Kościelec. Na sam szczyt wchodzą wtedy nieliczni z przewodnikiem, reszta czeka na zdobywców właśnie na przełęczy. A widok z Karbu jest naprawdę zacny. Zimą przy dobrej pogodzie, to już szczęka opada.

 

Dalej zaczyna się przygoda dla doświadczonych. Zapomnijcie o czarnym szlaku. Teraz trzeba zdać się na własne umiejętności, zarówno wspinaczkowe, jak i topograficzne. Dlatego gdy widoczność jest kiepska, nie warto ryzykować, bo przed nami konkretne, blisko 300-metrowe podejście z dużą ekspozycją i lufą pod nogami. Dziś sytuacja jest tak korzystna, że obejdzie się nawet bez czekana.

 

Na początku idziemy śnieżnymi zakosami pod górę. Im wyżej, to najlepiej trzymać się skał przy grani i kierować się w stronę ukośnej szczeliny, gdzie „kończy” się przed nami góra. A tak naprawdę to dopiero pierwszy próg. Dopiero za nim zobaczycie, co czeka Was wyżej.

 

Dalej napieramy, mijając skały od zachodu. Każdy krok stawiamy bardzo ostrożnie. Na szczęście nie czujemy pod nogami lodu i gdy trzeba, spokojnie podciągamy się na rękach. Ale wystarczą trochę trudniejsze warunki i czekan na tym odcinku jest już niezbędny. Przed nami widzimy wyraźne pole śnieżne, którym dobrze się podchodzi, gdy podłoże jest związane – jeśli jest niepewne przewodnicy zalecają trzymanie się zachodniej strony. My dzisiaj narzekać nie możemy.

 

Cały czas idziemy poprowadzonym śladem, ale w górach podstawowa jest zasada ograniczonego zaufania. Nie zawsze ci, co idą przed nami, robią to dobrze. Jaką mamy gwarancję, że oni mają odpowiednią wiedzę? Wiele razy wspinając się latem poza szlakami z przewodnikami po słowackich Tatrach, widzieliśmy „samozwańczych” zdobywców. Schodzili na przykład z Gerlacha Batyżowiecką Próbą na złamanie karku. Gdybyśmy sami szli za nimi bezwiednie, mogłoby się skończyć źle. Na szczęście przed nami wyraźna droga na szczyt, dzisiaj nie ma żadnych wątpliwości.

 

Na szczycie polskiego Matterhornu

 

Po około trzech kwadransach jesteśmy u celu. Na zegarkach niemal dokładnie godzina 11. Z perspektywy zwykłego turysty aż trudno uwierzyć, że ta piramida jest zimą do zdobycia. Ale tak, jesteśmy na szczycie polskiego Matterhornu (2155 m n.p.m.). Świnica i niemal cała grań Orlej Perci jak na wyciągnięcie ręki. Gdyby człowiek mógł z tego miejsca wystartować na parolotni, byłby to chyba jeden z najpiękniejszych lotów w tych górach (dla formalności uprawianie tego sportu na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego jest oczywiście zabronione).

 

Trzecie śniadanie – lub lunch jak kto woli o tej porze – z widokiem na Granaty to jest to, co tygryski lubią najbardziej. W ciągu 20 minut, jakie spędzamy na wierzchołku, zawsze towarzyszy nam po kilka osób. Jedni wchodzą, robią zdjęcia i szybko robią odwrót. Inni jak my, wyciągają prowiant i cieszą się chwilą. W tym ponurym czasie, trzeba ją łapać, jak tylko się da.

 

Skiturowcy mają lepiej

 

Na Karb schodzimy tą samą drogą. Tym razem czekany wyciągamy z plecaków. Na zejściu czujemy się z nimi bezpieczniej. A z samej przełęczy wracamy inną, łatwiejszą drogą, przez Zieloną Dolinę Gąsienicową. Po bokach towarzyszy nam kilku zjeżdżających z Karbu skiturowców. Zazdrościmy im trochę, że w kilka minut stracą pół kilometra wysokości. My człapiemy w dół – krok po kroczku. W Betlejemce słychać taternicki gwar. Ciekawe, ilu z gości zdobyło dziś polski Matterhorn.

 

 

Wejścia na Kościelec

 

  • Pierwsze odnotowane wejście na Kościelec to rok 1845 r. Dokonał tego taternik Antoni Hoborski. Zimą szlaki przetarli kompozytor Mieczysław Karłowicz i prawnik Roman Kordys, którzy stanęli na szczycie 24 stycznia 1908 roku.
     
  • Trzy lata później Mariusz Zaruski i Stanisław Zdyb zjechali z Kościelca na nartach. Uznaje się, że w ten sposób zapoczątkowali taternictwo narciarskie.
     
  • Do najtrudniejszych wejść taternickich należy zachodnia ściana Kościelca. Jako pierwsi pokonali ją w 1928 r. Wiesław Stanisławski i Justyn Wojsznis. Mieli zaledwie 19 lat. Rok później podczas próby jej powtórzenia zginął inny utalentowany wspinacz, Mieczysław Świerz. Odpadł wraz z urwanym chwytem.

 

Informacje praktyczne 

 

Dojazd

W same Tatry autem jedziemy zakopianką. Alternatywna trasa wiedzie przez Suchą Beskidzką i Zawoję. Ale zimą przejazd przez Krowiarki może być niemożliwy ze względu na bardzo trudne warunki na drodze. Pamiętajmy, że do Kuźnic nie dojedziemy własnym samochodem, który trzeba zostawić na parkingu – najlepiej w okolicach ronda. Autobusy z Krakowa do Zakopanego najlepiej sprawdzać na stronie mda.malopolska.pl.

 

Nocleg

Schronisko Murowaniec
tel. +48 539 537 910
www.murowaniec.com

 

Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich
tel. 781 055 555
www.piecstawow.pl

 

Szlaki

żółty, niebieski: Kuźnice – Dolina Jaworzynki/Boczań – Hala Gąsienicowa 2 h 15 min. ↑ 1 h 45 min.

niebieski: Hala Gąsienicowa – Czarny Staw Gąsienicowy 40 min. ↑ 30 min. ↓

czarny: Czarny Staw Gąsienicowy – przełęcz Karb – Kościelec 1 h 20 min. ↑ 1 h ↓

czarny, niebieski: przełęcz Karb – Zielony Staw Gąsienicowy – Betlejemka 1 h 15 min. ↓ 1 h 30 min. ↑

 

Uwaga! Podane czasy nie uwzględniają trudnych zimowych warunków.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 1(11)/2021.

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Piramida jak marzenie".

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 02/03/2025 18:39
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do