Trzech moich znajomych zginęło w Tatrach w trakcie zejścia. To są te momenty, kiedy człowiek jest już zmęczony, szczęśliwy po zdobyciu szczytu i traci koncentrację - mówi Przemek Sobczyk, biegacz górski i przewodnik tatrzański. Mam te słowa w głowie, gdy we mgle i silnym wietrze podchodzę z Piątki na Kozi Wierch.
Tekst Szymon Matuszyński
Każdy wypad w Tatry to dla mnie spełnienie marzeń. Zawsze cieszę się z tego, co na mnie tam czeka. Tym razem prognozy pogody wskazywały, że sypnie, i to całkiem mocno. Dlatego ten wyjazd po raz kolejny uświadomił mi, jak ważna jest decyzja o odwrocie.
Niedzielny wieczór. Od Wrocławia trasa przebiega w bardzo przyjemnej aurze, jak na jesień 2025 roku jest nawet dość ciepło. Ciężko uwierzyć, że jutro w Tatrach ma padać śnieg. Wiedziałem jednak, że taki scenariusz jest możliwy, bo prognozy pogody już od kilku dni wskazują na załamanie. Ale wyjazd zaplanowałem już dawno. Zgodnie więc z zasadą - jadę, choćby nie wiem, co – nie odwołuję wyprawy, bo Tatry raz w roku to zdecydowanie za mało. Scenariusz zakłada nocleg w Roztoce i wczesne wyjście do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Co dalej, zobaczymy.
Zostawiam auto na zarezerwowanym wcześniej parkingu na Palenicy Białczańskiej (ok. 990 m n.p.m.). Jest wieczór, gdy ruszam w stronę Starej Roztoki. Piękne to uczucie, gdy wszyscy z gór schodzą, a ja się w nie dopiero pakuję. W schronisku (1030 m n.p.m.), którym od kilkunastu lat kieruje Ania Krupa, jak zawsze, cud atmosfera. Rzadkiej to urody miejscówka, w której ginący powoli iście górski, rodzinny klimat wciąż ma się nieźle. Nie marnuję jednak czasu. Szybko się kładę. bo godzina 4.30 blisko.
[middle1]
Przeczytaj nowe e-wydanie Magazynu Na Szczycie
Tuż przed świtem idę na szlak. Jest zupełnie cicho. Malownicza, już coraz bardziej surowa jesień wyłania się z wolna z nocnej otchłani. Dolina Roztoki jest pusta. Ciszę mąci jedynie płynący potok o tej samej nazwie. Choć czas bardzo mnie nie goni, wyręcza go w tym ciekawość, tęsknota i adrenalina. Niewidzialna siła pcha mnie w stronę Siklawy, której nie widziałem długie lata. Zapomniałem przy tym, jak zjawiskowy jest to pomnik przyrody.
Przekraczam magiczny próg Doliny Pięciu Stawów Polskich (ok. 1670 m n.p.m.). Miejsca jedynego w swoim rodzaju, obiektu kultu, sentymentalnych westchnień i górskich tęsknot. Pogodowy marazm sprawia, że jestem tu sam, co w szczycie sezonu uznać należałoby za aberrację rzeczywistości.
Prognozy nie dają o sobie zapomnieć. Sypie śniegiem już od jakiegoś czasu, okolica przybiera zimowe barwy. Pozostaje podjąć decyzję - Krzyżne i długa droga przez Rówień Waksmundzką na Palenicę, czy atak na Kozi Wierch i powrót niemal tą samą trasą.

Od Wielkiego Stawu Polskiego (1710 m n.p.m.) odbijam w prawo i ruszam mozolnie pod górę czarnym szlakiem, potocznie nazywanym diretissimą. Śniegu coraz więcej, ślisko niesamowicie. Ponieważ jest to jednak pierwszy opad, raki dalej tylko dzwonią w plecaku o… raczki. Na nic się one zdadzą, bo pod 10-15 centymetrową warstwą świeżego puchu są tylko wyślizgane (a nie oblodzone) kamienie.
W letnich warunkach ta trasa jest po prostu podejściową wyrypą, bez praktycznie żadnych technicznych trudności. Dziś jest zupełnie inaczej. Dlatego zachowuję czujność orientacyjną, bo widoczność spadła do 2-3 metrów, ale i techniczną. Z każdym kolejnym metrem droga staje się piekielnie śliska, a wraz z wysokością robi się coraz trudniej i niebezpieczniej.
Kilka razy staję w poszukiwaniu szlaku. Zastanawiam się coraz częściej, czy warto dalej pchać się na górę. W końcu wejście to czasem nawet nie połowa drogi. W takich warunkach pewnie z 40 proc. sukcesu. Na razie jednak nie odpuszczam.
Z biegiem czasu do coraz silniejszego opadu dochodzi wiatr, robi się naprawdę przyjemnie. I choć w praktyce (w co wielu nie wierzy), jestem fanem takich warunków, na 70 metrów w pionie od szczytu Koziego Wierchu (ok. 2200 m n.p.m.) staję i naprawdę nie wiem, co dalej. Szlaku nie widać, wcześniejsze ślady zasypane. Próbuję kilka razy przejść skalny próg wiszący ponad niewielkim żlebem, ale bez powodzenia. Po trzeciej próbie odpuszczam.
- Nie dziś, panie Szymonie – mówię sam do siebie. Nie muszę specjalnie się przekonywać, że to w tym momencie jedyna słuszna decyzja.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 66% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie