Reklama

Lodowy Szczyt – jak wejść na jeden z najwyższych szczytów Tatr z przewodnikiem


Znajdujący się po słowackiej stronie Lodowy Szczyt pod względem wysokości zajmuje w Tatrach honorne trzecie miejsce. Przejście jego grani to jedno z moich ulubionych tatrzańskich wspomnień. Była wywołana ekspozycją adrenalina, sporo fajnego wspinania i oczywiście fantastyczne widoki.


 

Lodowy Szczyt – jak wejść na jeden z najwyższych szczytów Tatr z przewodnikiem? Poznaj dawny najwyższy szczyt Polski

 

 

Wchodzimy na szczyt i schodzimy tą samą drogą? A może wolicie trawers, przejście granią z jednej strony na drugą? – pyta nas Ivan Krajčír, nasz słowacki przewodnik. Nie mamy wątpliwości, jasne, że wybieramy grań.

 

Lodowy Szczyt – przez 10 miesięcy najwyższy szczyt w Polsce

 

Następnego dnia o czwartej rano, jeszcze w totalnych ciemnościach, meldujemy się na parkingu w Starym Smokowcu, gdzie przesiadamy się do auta Ivana. To plus korzystania z opieki słowackich przewodników. Musimy dostać się na Hrebienok (1285 m n.p.m.), ale kursująca tam kolejka szynowa jest o tej porze nieczynna. Nie musimy jednak iść 40 minut mało ciekawą trasą na piechotę, bo Ivan (i jego koledzy z branży również), mają na ten odcinek specjalne przepustki. Za to od Hrebienoka trzeba zdać się już na własne nogi.

O tej porze na szlaku są jeszcze pustki. Spotykamy jedynie nielicznych, podobnych do nas, mających przed sobą jakieś ambitniejsze cele. Gdy już w Dolinie Małej Wody wychodzimy ponad granicę kosodrzewiny i zaczyna na dobre się rozwidniać, stajemy zauroczeni, aby podziwiać wiszące poniżej nas chmury, skrywające niczym pierzyna równinę, na której leży miasto Poprad.

Z kolei od zachodu hipnotyzuje nas oświetlana pierwszymi promieniami słońca Pośrednia Grań. Kolejny przystanek robimy nieco wyżej, gdy już na dobre wyłania się zamykający dolinę Lodowy (słow. Ľadový štít, 2627 m n.p.m.). Szczerze mówiąc, od strony polskiej wygląda on bardziej imponująco, ale i tak robi wrażenie. Jakby nie było przewyższa nasze Rysy o prawie 130 metrów i jest trzeci co do wysokości nie tylko w Tatrach, ale w całych Karpatach.

Mało kto wie, że przez 10 miesięcy był on najwyższym szczytem Polski! Tak tak, chodzi o okres od listopada 1938 roku do września 1939 roku, kiedy to wykorzystując rozbicie Czechosłowacji przez Hitlera, Polska zajęła Zaolzie oraz część Spiszu i Orawy, przez co Lodowy chwilowo był "nasz".

 

Kozice w pakiecie

 

Po dość stromej końcówce podejścia meldujemy się w Terince, jak potocznie mówi się o Téryho Chacie, najwyżej położonym (2015 m n.p.m.), całorocznym tatrzańskim schronisku. Obiekt ten to prawdziwy zabytek. Stuknęły mu już 122 lata, a nazwa uwiecznia inicjatora budowy, węgierskiego taternika - z zawodu lekarza - zmarłego w 1917 roku Ödöna Tery`ego.

Siadamy na tarasie i popijając zrobiony z lokalnie rosnących ziół "tatrzański czaj", patrzymy na wznoszące się w okolicy szczyty zaliczane do Wielkiej Korony Tatr. Chodzi o 14 najwyższych tatrzańskich szczytów mających powyżej 8000 - nie metrów, ale stóp, czyli ponad 2438 metrów i wznoszących się minimum 100 m ponad najbliższą przełęczą. Z jednej strony wzrok przyciąga wspominana już Pośrednia Grań (2443 m n.p.m.) z popularną wśród wspinaczy Żółtą Ścianą, z drugiej - Baranie Rogi (2526 m n.p.m.), Durny (2623 m n.p.m.), którego słowacka nazwa brzmi lepiej, bo Pyšný štít. Trochę dalej wznosi się słynna Łomnica (2634 m n.p.m.), łatwo rozpoznawalna po budynku obserwatorium astronomicznego na szczycie (warto wiedzieć, że jest tam kameralny hotelik, w którym można przenocować!).

Beztroski nastrój przerywa Ivan. - Gotowi? - pyta, mobilizując nas do wzięcia plecaków. Po kilkunastu metrach wyłania się wcześniej zasłonięty schroniskiem Lodowy Szczyt. Wydaje się całkiem blisko, choć wiemy że to wszystko jest dość względne.

Teraz dla odmiany drogę urozmaicają mijane polodowcowe jeziorka. Jakby nie było, idziemy przez Dolinę Pięciu Stawów Spiskich. Na powitanie wychodzi nam stado kamzików, jak po słowacku mówi się o kozicach. Wiedzą, że teraz nikt krzywdy im nie zrobi, ale w dawnych czasach były to tereny polowań. Myśliwi odstrzeliwujący te zwierzęta w XIX wieku byli pierwszymi przewodnikami na okoliczne szczyty.

 

Po grani! Nad przepaścią bez łańcuchów, bez wahania!

 

Po sesji zdjęciowej z rogatymi model(k)ami nasza uwaga przenosi się na spektakularną zygzakowatą ścieżkę wychodzącą z Lodowej Dolinki na Lodową Przełęcz (2372 m n.p.m.), najwyższą tatrzańską przełęcz osiągalną oznakowanym szlakiem turystycznym.

Mimo że to końcówka lata, tu i ówdzie widzimy łachy zleżałego śniegu. Jakby nie było nazwa Lodowy Szczyt zobowiązuje - lodowców w Tatrach nie ma, ale w tej okolicy śnieg zalega faktycznie przez cały rok.

Jesteśmy już całkiem wysoko, gdy Ivan wyciąga linę, każe nam założyć kaski i uprzęże i od tej pory idziemy powiązani. Za tak zwanym Lodowym Zębem (charakterystyczna turniczka, odstająca niczym kieł) robi się coraz ciekawiej, jako że tu i ówdzie trzeba się powspinać przy naprawdę niezłej ekspozycji, choć oczywiście nasz przewodnik dba o należytą asekurację. Z nieukrywanym podziwem patrzę na pewność jego ruchów i znajomość chyba każdej skały nadającej się do zahaczenia liny. Trudno się dziwić - pokonywał tę drogę dziesiątki razy.

Przy kolejnym już miejscu, w którym stoję na malutkiej skalnej półeczce i mam pod sobą istną "lufę" w głowie kołacą mi słowa piosenki Jacka Kaczmarskiego: "Po grani! Po grani! Nad przepaścią bez łańcuchów, bez wahania!". Słynny bard użył je co prawda w kontekście niezupełnie górskim, ale co tam - w tej scenerii pasują jak ulał.

 

Zamieszanie z nazwami

 

Gdy już szczerze mówiąc, myślę, że cel jest osiągnięty, bo po dość ambitnej wspinaczce zdobywamy wyniosły szczyt, Ivan rozwiewa moje nadzieje. Jesteśmy na Małym Lodowym (Malý Ľadový štít, 2605 m n.p.m.). Teraz to sama widzę że do głównego Lodowego mamy jeszcze kawałek.

Wyciągam polską mapę i uświadamiam Ivana, że Mały Lodowy to dla Polaków Lodowa Kopa. Podczas gdy to, co my nazywamy Małym Lodowym Szczytem jest około 145 metrów niższe, położone kilometr w bok, a Słowacy nazywają go Široká veža. Uff, zawiłe. Chwilę potem rozkręca się dyskusja na temat różnic w nazewnictwie tych samych miejsc w naszych niby tak podobnych językach, bo niestety tego typu przypadków topograficznego zamieszania jest więcej.

Teraz się z tego śmiejemy, ale Ivan, który jest ratownikiem Horskiej Służby zwraca uwagę, że może to prowadzić do tragicznych w skutkach pomyłek, bo podawana przez Polaków lokalizacja wypadku może być różna od miejsca, do którego wyjdą ratownicy. Na dodatek każda ze stron będzie miała rację.

 

Skutki szampana na szczycie

 

Od Małego Lodowego (dla Słowaków), czy Lodowej Kopy (dla Polaków), dalsza droga prowadzi… w dół, do Lodowej Szczerbiny i dopiero potem znowu wznosi się granią, wyprowadzając do celu. Wierzchołek okazuje się nad wyraz spory i płaski, co jest dla nas zaskoczeniem, bo z daleka taki się nie wydawał. Stoi na nim metalowy trójnóg (w rzeczywistości słupek triangulacyjny) - i jak to na "poważnych" słowackich szczytach - wisi na nim metalowa tabliczka z wygrawerowaną nazwą góry oraz skrzyneczka z ukrytym zeszytem, do którego wpisują się zdobywcy. Jak na złość nachodzą chmury, ale póki co jeszcze coś możemy dostrzec. Rozpoznajemy Gerlach, Wysoką, Rysy i hen w oddali Krywań, z drugiej zaś strony, tam gdzie Tatry Bielskie, naszą uwagę przyciąga Hawrań.

Wyciągając butelkę z piciem przypomina mi się opowieść o pierwszej zdobywczyni Lodowego, którą 23 września 1911 roku została pochodząca ze Stuttgartu baronowa Mittnacht. Dotarła tu w towarzystwie kilku wspinaczy, z którymi pełna fantazji postanowiła oblać wyczyn. Słowo "oblać" potraktowano bardzo dosłownie, bo jak wieść gminna niosła, ekipa weszła z trzema szampanami, które rzecz jasna wypiła. W rezultacie pani baronowa niedługo cieszyła się sukcesem. Na zejściu runęła w przepaść, stając się pierwszą znaną ofiarą góry.

Kto zatem został pierwszym zdobywcą Lodowego? Wyraźnie myślał tak o sobie ksiądz Józef Stolarczyk, który po swoim wejściu na ten szczyt w 1867 roku, odnotował ten fakt w księdze swojej parafii. No cóż, nie wiedział że spóźnił się o dobre 24 lata. Tyle że faktyczni pierwsi zdobywcy, jakby to dzisiaj powiedziano, po prostu nie zadbali o swój marketing. Pierwsze zdobycie Lodowego miało miejsce już w roku 1843, kiedy to w ramach mającej międzynarodowy skład wyprawy, zorganizowanej przez berlińskiego profesora geografii Karla Rittera, na szczycie stanęli Anglik John Ball, Niemiec Wilhelm Richter oraz nieznany z nazwiska węgierski malarz (profesorowi-organizatorowi wejść się nie udało). Co ciekawe - wszystko wskazuje na to że wspinali się bez przewodnika. To znaczy początkowo nawet go wzięli, ale uznając, że jest niekompetentny, szybko ponoć go zwolnili.

 

Skalny rumak. Lodowy Koń – najbardziej eksponowany fragment grani

 

Po kwadransie tężejący wiatr wygania nas ze szczytu. Z tej strony grań wydaje się łatwiejsza, ale to właśnie teraz czeka nas słynny “Koń", o którym tyle się naczytaliśmy w internetowych relacjach.

Chodzi o znajdujący się na wysokości 2585 m n.p.m. odcinek około 25-metrowej, niemal poziomej, za to mocno przepaścistej grani. Zazwyczaj uważa się, że to najtrudniejszy fragment wejścia (w naszym przypadku zejścia), tak więc nastawiamy się na jakieś wyjątkowe trudności, a tymczasem jesteśmy rozczarowani. Owszem, ekspozycja z każdej strony jest, ale wcześniej było jej o wiele więcej - a może już zdążyliśmy się przyzwyczaić? Inna sprawa że trzeba wziąć pod uwagę, że jest ładny dzień, skały są suche, zaś przy gorszej pogodzie na pewno robi się tu mało przyjemnie.

Nazwa Lodowy Koń pochodzi od sposobu, jakim większość osób pokonuje najtrudniejszy fragment, czyli okrakiem, niczym na grzbiecie wierzchowca. Jakby dla przeciwwagi Ivan demonstruje swoją metodę, czyli po prostu normalne przejście, jakby spacerował po zwykłym, no może ciut wyższym murku.

Potem mamy jeszcze trochę schodzenia, cały czas z lotną asekuracją. W okolicy Lodowego Zwornika odbijamy w piarżysty żleb, przeklinając najpierw niestabilne kamienie, a potem osuwający się żwirek. W końcu jednak przychodzi moment, gdy możemy wypiąć linę, zdjąć uprzęże i kaski, i już ze spokojnym sercem sobie pogratulować. Jeszcze tylko obejście Wielkiego Stawu Spiskiego i ponownie jesteśmy w Terince zamawiając nasze ulubione słowackie danie: vyprážaný syr s hranolkami (panierowany, smażony ser z frytkami). Że kaloryczne? E tam, zasłużyliśmy!

 

 

Jak wejść na szczyt?
 

  • Przejście grani Lodowego to wycieczka dla bardziej zaawansowanych turystów, którzy nie boją się ekspozycji, mają niezłą kondycję i pewne doświadczenia wspinaczkowe. Trudności wspinaczkowe w skali UIAA: mocne II.
     
  • Na Lodowy nie prowadzi żaden wyznaczony szlak turystyczny. Jeśli nie jesteśmy taternikami, zdobywającymi Lodowy po typowych drogach wspinaczkowych, mamy obowiązek poruszania się z licencjonowanym przewodnikiem. Polskich przewodników z licencją IVBV można znaleźć przez stronę www.pspw.pl.
     
  • Jeśli zdecydujemy się na przewodnika słowackiego (wielu z nich mówi po polsku) to pomoże w tym, mający siedzibę w Starym Smokowcu Spolok Horských Vodcov Vysoké Tatry (www.tatraguide.sk, [email protected], tel. +421 905 428 170).
     
  • Cena słowackiego przewodnika to przy wejściu na Lodowy 290 euro, kiedy przewodnik bierze jedną osobę, 320 euro przy dwóch osobach (do podziału), 350 euro przy trzech (więcej osób licencjonowany przewodnik nie zabiera).

 

Informacje praktyczne 

 

Dojazd

Samochodem z Krakowa do Starego Smokowca najszybciej dojedziemy zakopianką. W Nowym Targu kierujemy się na Białkę. Na rondzie przed Bukowiną Tatrzańską skręcamy na Jurgów i drogą krajową nr 49 wjeżdżamy na Słowację.

 

Noclegi

Téryho chata
tel. +421 949 650 315
www.teryhochata.sk

 

Wejście

Przeciętnemu turyście opisana droga od momentu wyjścia z Térycho chaty do powrotu do schroniska, zajmuje ok. 5,5 godzin. Jeśli zaś decydujemy się na wejście przez Konia i powrót tą samą trasą - godzinę krócej. Dojście z Hrebienoka do Térycho chaty to dla większości osób ok. 2,5-3 godz. drogi. Natomiast dotarcie ze Smokowca na Hrebienok to ok. 45 min. marszu, częściowo po asfaltowej drodze (w drodze powrotnej, gdy już będzie kursować kolejka, można nią zjechać).

 

 

Tekst ukazał się w wydaniu nr 7( 17) /2021.

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 28/10/2025 18:31
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do