Pamiętam ostatnie pociągi z Jeleniej Góry do Karpacza na przełomie XX i XXI w. Jeździły tak wolno, że bardziej opłacało się wybrać autobus. Nic dziwnego, że kolej kasowano na potęgę. Ale teraz wracają i to w chwale.
Jestem wielkim fanem kolei. Nic nie cieszy mnie tak, jak nowe linie, dogodne połączenia i komfortowe pociągi jadące w znane miejsca. Niestety, jeśli chodzi o dojazd nimi w góry, to w Polsce wciąż mamy duże deficyty. Przykładów nie brakuje.
Ślimaczące się pociągi z Krakowa do Zakopanego to już legenda. Jeszcze niedawno jechały pod Tatry cztery godziny – wolniej niż przed II wojną światową(!). Tory były poprowadzone tak, że lokomotywy musiały zmieniać kierunek jazdy w Krakowie Płaszowie, Suchej Beskidzkiej i Chabówce. Każdy taki postój to strata około 15 minut.
Długo modernizowano tę trasę, ale dziś najszybsze Intercity dojeżdża pod Tatry w niewiele ponad dwie godziny. To nadal nie konkurencja dla autobusów jadących Zakopianką, ale w weekendy – gdy auta stoją w korkach – pociąg staje się niezawodny.
Cóż z tego, skoro nocna podróż z Poznania do Zakopanego trwa ponad 11 godzin. Samochód pokonuje tę trasę co najmniej o 3 godziny szybciej. Taka oferta nie przyciąga pasażerów.
Nie wspomnę już o Bieszczadach. Pojedyncze połączenia do Zagórza nie są żadną realną propozycją. Z Rzeszowa do Ustrzyk Dolnych pociąg jedzie 4,5 godziny – i to nie żart. Jeśli doliczyć dojazd z Krakowa, robi się prawie siedem godzin. Komunikacyjna masakra.
Podobnie w Krynicy-Zdroju. Tam już wszyscy wybierają autobus. I niestety – nie widać realnych planów poprawy. Politycy pokazywali wizualizacje i obiecywali cuda. Jak śpiewał Tomek Lipiński z zespołem Tilt: „Nie wierzę politykom”.

Są jednak i małe promyki nadziei. Kilka lat temu wyremontowano linię do Szklarskiej Poręby Górnej. Trasa jest malownicza, z widokiem na Karkonosze. Działa tu dużo połączeń – dalekobieżne z Warszawy czy Gdyni, regionalne z Wrocławia. Można też pojechać dalej do Czech przez Jakuszyce.
I wreszcie – długo wyczekiwany powrót pociągów pod Śnieżkę. W czerwcu tego roku, po 25 latach przerwy, znów jeżdżą z Jeleniej Góry do Karpacza. Kursy co godzinę z tolerancją do kwadransa – to już naprawdę konkretna oferta dla turystów.
Dobrze jest też w Beskidzie Śląskim i Żywieckim. Koleje Śląskie często kursują z Katowic do Bielska-Białej, Żywca, Zwardonia czy Wisły. Można też zabrać rower. Podróż koleją ma jedną wielką zaletę – można zacząć wędrówkę w jednym miejscu, a skończyć w zupełnie innym. Nie trzeba wracać po auto.

Gdy jadę w słowackie Tatry, zazdroszczę naszym sąsiadom słynnej elektriczki z Popradu przez Stary Smokowiec do Szczyrbskiego Jeziora czy Tatrzańskiej Łomnicy. Pociągi kursują jak w zegarku – co godzinę, nawet poza sezonem. I nikt tam nie uznał, że pusty wagon to powód, by go wyciąć z rozkładu. Pociągi służą mieszkańcom i turystom przez niemal 20 godzin na dobę.
Oj, mogę sobie tylko pomarzyć o takiej kolejce z Zakopanego do Palenicy Białczańskiej albo do Kir przed Doliną Kościeliską. Górale na elektriczki nigdy nie pozwolą. Tego nie dożyję – ani ja, ani moje ewentualne wnuki i prawnuki.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie