Nadmorskie drogi wciąż są błotniste, jeszcze wczoraj padało. Auto przebija się przez jeszcze jedną kałużę i parkujemy między dwoma kamperami. Przez przednią szybę widzimy morskie fale, po prawej mamy samotną białą wieżę latarni morskiej w San Vito lo Capo. W lewo ciągną się kamieniste plaże, zielone łąki i przede wszystkim wapienne klify, którym poświęcimy następne dwa tygodnie.
Sprzęt czeka w bagażniku, zapakowany w praktyczną i właściwie niezniszczalną torbę z Ikei - znak rozpoznawczy polskiego wspinacza. Lina, uprząż, ekspresy, karabinki HMS, buty - zestaw zupełnie inny niż ten, który przywykłem zabierać na długie górskie wędrówki. Ale też żaden szlak tym razem na mnie nie czeka, a podczas całego pobytu na Sycylii nawet z daleka nie zobaczę szczytu Etny. Tym razem przylecieliśmy na północno-zachodni koniec włoskiej wyspy w zupełnie innym celu – chcemy się wspinać.
[middle1]
San Vito lo Capo - skały dla początkujących
Temperatura poza sezonem letnim waha się między 15 a 20 stopni. Słońce najczęściej bawi się w chowanego, ale nigdy nie daje o sobie zupełnie zapomnieć, a spokojny rytm życia włoskiego miasteczka niemal wymusza odpoczynek. Wspinania też nam nie zabraknie. W okolicach San Vito lo Capo jest ponad tysiąc sportowych dróg wspinaczkowych - to idealny rejon dla początkujących i średniozaawansowanych wspinaczy. Oczywiście są tutaj drogi, o których zrobieniu przeciętny człowiek może co najwyżej pomarzyć (jak choćby “Climb for Life” autorstwa samego Adama Ondry o wycenie 9a), ale znakomita większość jest w zasięgu ludzi stawiających w skałach dopiero pierwsze, drugie lub trzecie kroki.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 88% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!