Reklama

10 grzechów polskiego trekkera – Czego unikać na szlaku

Jeśli trzeba byłoby wybrać najbardziej nielubiane przez przewodników górskich pytanie, od turystów, wygrałoby pewnie: „Daleko jeszcze?”. Niby uzasadnione, ale powtórzone po raz 30… domyślcie się sami. Skupmy się jednak nie na pytaniach, ale zachowaniach.

 

10 grzechów polskiego trekkera

 

Sama jestem zapalonym trekkerem, spotykam na szlakach i w schroniskach mnóstwo osób. Prowadzę grupy jako pilot-przewodnik i pracę tę kocham. Ale... ludzie są różni i dlatego też ciekawi. I nikt nie jest idealny, stąd też poniższy tekst – trochę ironiczny, przejaskrawiony, ale zapewniam, że prawdziwy. Tylko proszę się nie obrażać. Zresztą zdecydowana większość osób, z którymi mam do czynienia, to fantastyczni turyści, którym nic zarzucić nie można. Jednak sporadycznie zdarzają się i tacy, do których poniższe opisy mniej lub bardziej pasują.

 

Co, ja nie dam rady?

 

Polacy to nacja w górach ambitna. Najgorsza obelga to poddać w wątpliwość, czy dana osoba może coś zrobić. Można to oczywiście wykorzystać na plus, odpowiednio towarzystwo motywując, ale łatwo też doprowadzić do sytuacji niebezpiecznej, a nawet tragicznej, bo „nakręcanie” z rozsądkiem często się mija. Tymczasem w górach przecenianie swoich możliwości czy umiejętności jest na po- rządku dziennym. Nie mamy doświadczenia? Kto tak powiedział? Przecież już kiedyś, na wycieczce szkolnej w górach byliśmy. Za- mknięto szlak? Jaki problem, skoro można iść bokiem? Prognozy pogody są złe i ogłoszono zagrożenie lawinowe? Spoko, na pewno się uda.... Albo wersja z trekkingów himalajskich: – Idziemy tylko do bazy? A nie możemy do obozu pierwszego? Nie, nie do pierwszego, od razu do trzeciego! Co ciekawe, „hurraoptymizm” czy inaczej „ułańska fantazja”, dotyczy często tych, którzy w ostatecznym rozrachunku wcale tacy mocni nie są.

 

Zrobić selfie, czyli górski lans

 

Trudno mi się oprzeć wrażeniu, że coraz więcej osób jedzie w góry nie z pasji i szczerych chęci przebywania w pięk- nych okolicznościach przyrody, ale dlatego, że taka jest moda. Będą mogli błysnąć w towarzystwie, no i na Face- booku zdobędą więcej lajków. Znak rozpoznawczy: trza- skanie mnóstwa selfie, na których ludzie zasłaniają góry samymi sobą (bo to przecież o nas chodzi), a w schronisku zamiast czerpania frajdy z atmosfery miejsca, siedzą z no-sem w smartfonie (wcześniej jeszcze pytając na wejściu, czy tu jest wi–fi?). Jeśli taka motywacja przeradza się z czasem w miłość do gór, to jeszcze w porządku. Widząc, jak niektórzy działając wbrew sobie cierpią, trochę mi ich żal. Ale też i innych, którzy muszą wysłuchiwać ich narzekań.

 

 

Ściganci, czyli wyścigi na szlaku

 

Tu od razu zaznaczę, że pomijam tych, co mają cele sportowe. Mam na myśli wyjazdy typowo turystyczne. W takim ujęciu grzech ten dotyczy zwykle młodych i w górach początkujących, którzy wszelkie sugestie, że na trekkingach wysokogórskich szybkie chodzenie nie jest wskazane, puszczają mimo uszu. Udają, że nie rozumieją, gdy przewodnik na Kilimandżaro mówi im: pole-pole (powoli), a na szlaku pod Everestem bistarebistare (to samo tylko po nepalsku). Wściekają się, gdy nie pozwala im się przyśpieszyć, a jeśli pozwoli, to przydeptując własne języki wyrywają niczym charty, bo przecież koniecznie muszą być pierwsi. Motywacja? Pochwalić się, że wyprzedzili mięczaków, że przyszli minutę przed wszystkimi, co znacznie podnosi im ego. A nawet, jeśli nie powiedzą tego na głos, to ich wzrok i tak wyraża jednoznaczne: „no co się tak grzebiecie?”. Do czasu. Większość z nich potem pęka i duża szansa, że ci, którzy idą wolniej, lecz równym tempem, będą skuteczniejsi i szybsi. A swoją drogą warto wziąć pod uwagę, że pędząc, nie za- uważamy wielu wartych uwagi szczegółów. I że jest pewna prawda w powiedzeniu, że nie liczy się tylko cel, ale i droga do niego.

 

Czas to pieniądz

 

Znakiem naszych czasów są deficyty czasu. Ograniczenia z urlopem, obowiązki rodzinne i inne sprawiają, że dłuższy wyjazd jest luksusem. Tymczasem w górach pojęcie czasu jest względne – ambitniejsze cele pośpiechu nie lubią, a i zasad aklimatyzacji z braku czasu lepiej nie łamać. Warto uwzględnić sobie dni rezerwy: na czekanie na okno pogodowe, poślizgi transportowe (lokalne samoloty bywają odwoływane, drogi mogą być rozmyte lub zasypane kamiennymi lawinami), albo na dzień wolny, bo po pro- stu źle będziemy się czuli (kwestia aklimatyzacji w górach wyższych, albo nawet i zwykłego zmęczenia w niższych). W rezultacie dołożenie jednego czy dwóch dni może zdecydować o tym, czy wyprawa będzie udana. Oczywiście, jeżeli jedziemy na wyjazd zorganizowany, wpływu na układ dni w programie raczej nie mamy (choć warto doceniać takie wyprawy, gdzie dni rezerwowe są uwzględnione). Jednak przy prywatnych wyjazdach, to już wszystko od nas zależy. Niestety, prawda jest też taka, że każdy dodatkowy dzień w górach, to zwykle także i większe koszty, często wcale niemałe. Ale czasem warto dołożyć, by wyjazd zakończył się pełnym sukcesem.

 

Dlaczego tak drogo, czyli piwo bywa ważniejsze

 

Pieniędzy wydawać nie lubimy. Albo inaczej – piwo jedno, drugie, trzecie, nawet nietanie – tego na ogół nie liczymy. Na pamiątki też kasa się znajdzie, ale na wiele górskich wy- datków szczerze się oburzamy. Wrzątek płatny? Granda – nieważne, że aby go zagotować, do wielu schronisk trzeba butlę gazową donieść. Schronisko drogie, a spać na podłodze nie pozwalają? Jak oni mogą?! Najgorzej, gdy trzeba płacić zwyczajowe napiwki tragarzom i przewodnikom (Afryka, Nepal, Pakistan) – tego nie lubimy szczególnie. Współczujemy miejscowej obsłudze, bo nawet dobrych butów często nie mają. Wzruszają nas ich historie, jak ciężko pracują na utrzymanie rodziny, ale piwo bywa często ważniejsze.

 

Polak potrafi, czyli tak zwana zaradność

 

Czasami nie mogę wyjść z podziwu, jak różna może być definicja słowa „zaradność”. Co do mnie za zaradnością jestem, ale za cwaniactwem już nie. Oto kilka przykładów z trekkingów himalajskich. Opłatę za prysznic, co jest normą w tamtejszych hotelikach, akceptujemy. Ale że jesteśmy sprytni, to zapłacimy tylko za jedną osobę, a dzięki przekazywaniu klucza wyką- pie się z dziesiątka. Tragarz ma umowę na noszenie torby o wadze 15 kg, ale skoro nie waży torby każdego dnia, nie będzie wiedział, że dołożyliśmy mu jeszcze pięć. Czasem są i poważniejsze przekręty, jak choćby symulowanie choroby, żeby zamiast schodzić do cywilizacji przez kilka dni, zlecieć helikopterem. I najgorsze, jeśli sami nie widzimy w tym nic złego.

 

A Niemcy to mają lepiej...

 

Uwielbiamy się porównywać z innymi. Jeśli wypadamy w tych porównaniach lepiej – upajamy się satysfakcją, mamy powód do dowartościowania. Jeśli gorzej, to uruchamiają się nasze kompleksy. A już najgorzej, jeśli tymi, co mają lepiej, są Niemcy czy Rosjanie, bo akurat na te nacje, niektórzy z nas są wyjątkowo „uczuleni”. A dlaczego oni dostali lepsze pokoje? A oni mają na śniadanie po dwa tosty, a my jeden... A im szybciej podano kolację niż nam. I nie ważne, że może więcej za daną rzecz zapłacili, albo po prostu przypadek, że tak, a nie inaczej się stało… Nasze ego cierpi i na wszelki wypadek już ich nie lubimy.

 

 

Górskie opowieści, czyli mitomania na całego

 

Jest taki typ ludzi (tendencja rosnąca), którym opowieści o tym, czego nie dokonali, jakich gór nie zdobyli i w jak ciężkich warunkach się to odbywało, są potrzebne jak tlen do oddychania. Jeśli faktycznie mają takie dokonania to w porządku, choć zwykle ci, co faktycznie je mają, tak bardzo się tym nie chwalą. Paradoksalnie często góry same takich „mocarzy” weryfikują. Szybko okazuje się, że tacy mocni wcale nie są, a opowieści są – delikatnie mówiąc – mocno podkręcone. Trafiają się nawet tacy, których słuchamy po powrocie ze wspólnego wyjazdu i przecieramy ze zdumienia oczy. Bo nie wiemy, czy faktycznie na tym samym wyjeździe z nimi byliśmy, bo jakoś takich ekstremów nie przeżyliśmy.

 

Ekwipunek? Bez przesady...

 

Wiem, są osoby, dla których kupno każdego elementu ekwipunku, to bardzo trudna decyzja – wymaga wyrzeczeń i oszczędzania. Sama przesz długie lata tak miałam, więc ich rozumiem. Na drugim biegunie są ci, dla których portfel nie jest ograniczeniem, za to mają własną wersję górskiej stylizacji. Miałam już na Kilimandżaro pana, który chciał wchodzić w… jesionce (mimo że listę sprzętu i sugestie dotyczące ubioru wcześniej dostał), jak też chłopaka, który pojawił się w rażących oczy różowych butach topowej marki (do koloru można byłoby się przyzwyczaić, ale zdecydowanie nie był to model na góry, raczej na dyskotekę). Najgorzej, jeśli brak jakiegoś elementu może zaważyć na naszym bezpieczeństwie. Swego czasu w internecie pewni fantazji Polacy chwalili się wejściem na Kazbek w dżinsach, adidasach i ze skarpetkami na rękach, bo rękawic nie mieli. Udało im się, ale mogło być inaczej. Prawda jest niestety taka, że jako nacja słyniemy nie tylko z tego, że wielu z nas wychodzi w góry nieprzygotowanych, ale jeszcze potem dumnie ogłaszamy: – Da się? Da!

 

Inni nie są ważni, liczę się ja!

 

W przypadku grup zwykły rachunek prawdopodobieństwa wskazuje, że na grono fajnych osób, jakaś czarna owca musi być. Narzekanie (no nie, i znowu błoto!), malkontenctwo (myślałem, że ten Everest to wyższy!), ciągły pesymizm (na pewno jutro będzie lało!), czepianie się szczegółów (na rozpisce było, że będziemy szli pięć godzin, a szliśmy 10 minut dłużej) potrafi wkurzyć nie tylko przewodnika (on musi to zdzierżyć, bo taka jego praca), ale co gorsze, całą grupę. – To ja jeszcze do toalety! – krzyczy taki ktoś, gdy już wszyscy stoją gotowi do drogi z założonymi plecakami. Albo wstając do toalety w środku nocy, musi zapalić w pokoju światło, nie licząc się z tym, że budzi innych. Liczy się tylko jego ja – zapłacił za wyjazd, więc ma być mu dobrze. Tematu nie wyczerpałam. Bo można by kilka stron napisać o turystach, którzy nie rozumieją, że w górach swoje śmieci, jeśli nie ma gdzie ich zostawić, nosimy ze sobą. Machnęłam też ręką na fotografowanie na siłę miejscowych ludzi, którzy wyraźnie pokazują, że sobie tego nie życzą. Na szczęście są i tacy, i to większość, którzy wiedzą, jak się zachować. Bo ogólnie ludzie w górach to fajni są! 

 

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 02/2020

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 03/04/2025 07:37
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do