10 lat - wystarczyło chwilę cierpliwie poczekać. Pierwszy zdobywca Korony Himalajów i Karakorum przyjedzie na festiwal do Lądka-Zdroju.
Poniższy tekst ukazał się w wiosennym Wydaniu Specjalnym nr 03(37)/2024.
Dzieciństwo spędziłem w końcówce PRL-u o zdecydowanym zabarwieniu barejowskim (od nazwiska reżysera Stanisława Barei, bynajmniej nie od nieobecne,j acz wypragnionej Aspiryny firmy Bayer). Absurd gonił absurd, w sklepach niczego nie było, a w pokojach młodych chłopców jednym z najważniejszych artefaktów były puste puszki aluminiowe po zagranicznych piwach, które na tle całej codziennej szarzyzny porażały wręcz kolorystyką, designem i błyskiem.
Wśród zabawek królowały nieśmiertelne „żelaźniaki”, czyli małe samochodziki zrobione wtedy z metalu. Ale każdy marzył o Lego. Można je było kupić w Peweksie, specjalnym sklepie, w którym można było płacić jedynie dolarami lub specjalnymi bonami udającymi dolary. Dodajmy, że po dolary nie można było pójść sobie ot, tak - do kantoru. Oficjalnie dolarów kupić nie można było. Złoty nie był walutą wymienialną. Całe te sklepy to był pomysł, jak wyciągnąć od społeczeństwa walutę przysyłaną w kopertach od rodziny za granicą oraz przywożoną np. przez marynarzy pracujących na zagranicznych statkach.
Ale skoro kupić nie można było, to polska myśl racjonalizatorska nie znała próżni. Może trzeba tych kapitalistów po prostu poprosić? Oni na pewno przyślą. Jeżeli nie całe lego, to może chociaż samo pudełko? Takie opakowanie - jak duże - to można by wymienić na cztery, pięć puszek. Oczywiście pustych. Ktoś więc wymyślił, ktoś wysłał pierwszy, opowiedział innym i poszło!
Szablony pism – „próśb” krążyły na szkolnych przerwach pomiędzy ławkami (internetu wszak nie było). Prosiło się o naklejki, długopisy, klocki. Na początku było Lego, ale szybko się temat rozciągnął na producentów samochodów (z prośbą o prospekty) i ogólnie spożywki (z prośbą o cokolwiek). Problem jeden z nimi wszystkimi okazał się taki, że były po angielsku.
Pamiętam, jak z wywalonym z przejęcia jęzorem przerysowywałem literka po literce taką "prośbę". Kompletnie nic z niej nie rozumiałem. Ważne było, aby w odpowiednim miejscu podać swój adres. Oczywiście nigdy niczego nie dostałem. Może dlatego, że "prośba" od wielokrotnego przerysowywania straciła jakikolwiek sens leksykalny. Może dlatego, że worki z listami z Polski już dawno przestały robić na kimś wrażenie, chociaż każdy znał kogoś, kto znał kogoś, kto dostał potężną przesyłkę z nalepkami/koszulkami/gadżetami.
Ja w każdym razie cierpliwie kolejne listy wysyłałem i ta cierpliwość okazała się być po latach najważniejsza. Co to wszystko ma wspólnego z górami czy organizowanym przeze mnie festiwalem? Otóż zapraszanie gości, tych sławnych, z zagranicy, żywo przypomina mi te akcje z przerysowywaniem wzoru „prośby”.
Czy lepiej krótko i na temat? Przecież wiadomo, że nie zapraszam kogoś na urodziny, tylko na festiwal. Taki gość był już na czterystu festiwalach i wie chyba, co się tam robi. Może w tytule wystarczy podać datę, nazwę i proponowane honorarium? Czy też odwrotnie – nawiązać relacje, pisać długo i namiętnie, jak ważna jest to dla nas wizyta i jak bardzo biednym krajem jesteśmy, uprzedzając ewentualne pytania o wynagrodzenie? A może załączać filmy, zdjęcia i przekonywać, jak świetna jest u nas zabawa i jak gorąca jest atmosfera?
Sprawy nie ułatwia fakt, że zazwyczaj adresaci owych wycyzelowanych wiadomości w ogóle nie odpowiadają. Czy jednak styl był źle dobrany, czy wiadomość wpadła do spamu, czy ich konto bankowe nie było w stanie już przyjmować kolejnych honorariów – zazwyczaj się nie dowiadywałem.
No i ten język – czy Google Translate namiętnie przeze mnie używany daje radę? A może pisać w języku ojczystym gościa? Zależnie od potrzeb – po niemiecku, baskijsku, pasztuńsku czy w hiszpańskim dialekcie argentyńskim? A może jednak wszyscy znają okrojony brytyjski? W końcu zataczając koło – w zaproszeniu ważna jest tylko data i kwota, a to się da zapisać cyferkami…
Jeżeli spytacie, która metoda została użyta, by skutecznie w tym roku zaprosić do Lądka-Zdroju Reinholda Messnera to odpowiem, że każda. Od 10 lat (sprawdziłem pierwszy mail – wyszedł 24 października 2013 roku) wysyłałem zaproszenia krótsze i dłuższe. Po angielsku i niemiecku. Zawierające filmiki i zdjęcia oraz bardzo powściągliwe w formie.
Z czasem uknułem szatański plan i poprosiłem różne instytucje, żeby zapraszały w moim imieniu, w końcu na przykład prezes PZA to jednak prezes PZA. Jednak efekt był, jakby tu powiedzieć - identyczny. O tyle było mi łatwiej, że jednak zazwyczaj dostawałem odpowiedzi - lakonicznie oznajmiały, że dziękują, ale tym razem Pan Messner nie przyjedzie do Lądka.
Raz, w którymś roku na kolejne zaproszenie dostałem nieco dłuższego maila, rozwiniętego o frazę: „We will see.”. Czytałem sobie tę odpowiedź wieczorami i szczęśliwy byłem niemal tak, jak po otrzymaniu mojej własnej koperty z prośbą do Lego i dopiskiem „adresat nieznany” tyle, że chyba po duńsku. Niezarażony faktem, dalej apelowałem przez wszystkich, którzy twierdzili, że są jego dobrymi kumplami (a to znany człowiek, może mieć wielu znajomych), by wspomnieli, że jest takie polskie miasteczko, które gromadzi wszystkich polskich fanów Reinholda Messnera w jeden wrześniowy weekend.
Lata mijały, moja lista gości, których chciałbym do Lądka sprowadzić tylko się wydłużała, ale na pierwszym miejscu wciąż dumnie widniało Jego nazwisko. Zeszłoroczna jesienna sesja mailowa nie zapowiadała się rewolucyjnie. Fakt, list – „prośba” – zaproszenie przez te wszystkie lata już wycyzelowany, nie za długi, nie za krótki, link do filmu był, ale tylko jeden. Klik, poszło!
A potem to zdziwienie, jak przyszła pozytywna odpowiedź! 10 lat - wystarczyło chwilę cierpliwie poczekać. Lądek Welcome to, Mr. Messner!

Reinhold Messner będzie gościem 29. Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju. Zdjęcie materiały prasowe Festiwalu
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie