Z Natalią Budzyńską, autorką książki „Zakopane artystek”, rozmawia Magdalena Przysiwek
„Jadąc samochodem do Zakopanego i narzekając na korki na Zakopiance, myślę o tym, jak podróżowały moje bohaterki” – czytam w książce „Zakopane artystek”. Pociąg dotarł do stolicy Podhala pod koniec XIX wieku, a wcześniej jeździło się furmankami. Podróż z Kuźnic do Morskiego Oka trwała aż 8 godzin. Do tego wszystkiego dochodził strach przed niedźwiedziami i rozbójnikami. Mimo wszystko kobiety podejmowały wyzwanie, by zobaczyć Morskie Oko. Co je ciągnęło w Tatry?
W pierwszej połowie XIX wieku była to ciekawość lub sposób na nudę. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni, którzy wówczas często leczyli się w Krynicy lub Szczawnicy i spędzali tam całe tygodnie, w pewnym momencie, żeby urozmaicić sobie czas, postanawiali pojechać i zobaczyć Tatry. Kobiety nie podróżowały wtedy same. Zawsze występowały w jakiejś roli, np. matki, żony albo córki, i miały mężczyznę za opiekuna. Natomiast te, o których ja piszę – literatki i poetki - jeździły w Tatry w poszukiwaniu literackiego natchnienia. To było bardzo oryginalne jak na tamten czas, ponieważ o Karpatach pisano wtedy wprawdzie chętnie, ale jeszcze rzadko. Na Tatry patrzono bardziej pod kątem naukowym.
Jak to się zmieniało?
Występująca w książce Anonimowa Lwowianka już w 1827 roku opublikowała w gazecie swoje wrażenia z podróży w Tatry. Z kolei jeden z rozdziałów książki Łucji Rautenstrauchowej opowiada o jej wyprawie nad Morskie Oko, gdzie jechała furką przez dzikie bory w towarzystwie górali, którzy mieli broń na niedźwiedzie i rozbójników. Potem spała w szałasie, bo schroniska oczywiście jeszcze wtedy nie było. Warto też wspomnieć o Marii Steczkowskiej, która przez kilka lat jeździła z rodzicami na wakacje w góry. Chodziła wówczas w Tatry Wysokie z przewodnikami, bo żadnych wytyczonych szlaków jeszcze nie było. Napisała wtedy pierwszy przewodnik po Tatrach () . Co ciekawe, był skierowany do kobiet. Steczkowska pisała w nim, że mężczyźni, chodząc po Tatrach, wracają z nich jak wielcy bohaterowie. I mówią kobietom, że to absolutnie nie są trasy dla nich. „One są również dla was siostry, dlatego proszę się nie bać i po prostu ruszać w góry” – apelowała do kobiet.

Mimo że był to pierwszy przewodnik po Tatrach, to nie zyskał takiej popularności jak ten napisany kilkanaście lat później przez Walerego Eliasza Radzikowskiego.
Przewodnik Steczkowskiej wydano anonimowo. Został potraktowany trochę niepoważnie, być może właśnie dlatego, że był skierowany do kobiet. Z kolei Radzikowski był znaną osobą, jedną z pierwszych, które wybudowały dom w Zakopanem i tam zamieszkały. Z racji tego, że był także malarzem, jego przewodnik zawierał wiele ilustracji, co również działało na jego korzyść. Steczkowska natomiast była zwykłą nauczycielką. Gdy ukazał się przewodnik Radzikowskiego, wycofała się z życia publicznego. Z tego, co pamiętam, poszła do klasztoru i została zakonnicą. Mężczyźni po prostu mieli wtedy łatwiej.
Z Zakopanem sprzed 100 lat kojarzymy wiele męskich nazwisk. Żeńskie ciężko odszukać w pamięci. Z czego to wynika, że o tych kobietach tak mało wiemy?
Może to już czas przeszły, bo myślę, że teraz coś się zmienia, ale to fakt niezaprzeczalny, że historię, także sztuki czy literatury, pisali mężczyźni. To, że się o tych kobietach nie pamięta, nawet jeśli były wybitnymi artystkami, pokazuje jak były traktowane. Nie wymieniano ich zarówno we wspomnieniach z tamtych czasów, ale też w późniejszych, powojennych opracowaniach. Wciąż powtarzano te same męskie nazwiska twórców. To dało mi do myślenia, ponieważ te kobiety były obecne w Zakopanem. Dobrze o tym wiedziałam, znając historię miasta i pisząc m.in. biografię Stanisława Witkiewicza. Zauważyłam, że one rzeczywiście były traktowane wręcz lekceważąco, sprowadzane do ról – żon, towarzyszek imprez albo kawiarnianych przyjaciółek. Najbardziej zastanawiało mnie to, że jeszcze po wojnie ich rola była tak bardzo umniejszana. Chciałam pokazać, że one też pracowały na to Zakopane, które było ośrodkiem myśli artystycznej. Jest taka kultowa książka Rafała Malczewskiego o przedwojennym Zakopanem – „Pępek świata”. A w niej rozdział „Sztuka i narkotyk - artyści i panie artyściny”. Wymienia w nim aż 40 nazwisk męskich artystów, którzy w tamtym czasie przewijali się w Zakopanem, a panie artyściny są tylko trzy, mimo że Malczewski znał ich naprawdę więcej. To pokazuje jak w tamtym czasie myślano o kobietach.
Maksymilian Gierymski powiedział: „Kobiety przez gwałt chcą nam – malarzom – chleb odbierać.” Uważał, że wielką sztukę powinny zostawić mężczyznom.
To jest dla mnie wstrząsający cytat, który znalazłam przy okazji innej książki i aż go sobie zapisałam. Dzisiaj ktoś może czuć się zniecierpliwiony tymi herstorycznymi poszukiwaniami (), bo już tego jest tak dużo i może pomyśli, że po co tyle. A tymczasem taki cytat z połowy XIX wieku bardzo dużo mówi o ówczesnym świecie.
Gierymski powiedział to w odniesieniu do Magdaleny Andrzejkowiczówny, która jako pierwsza, jeszcze przed Stanisławem Witkiewiczem, odkryła i zachwyciła się górskimi ornamentami, które stały się podstawą stylu zakopiańskiego.
[paywall]
To Stanisław Witkiewicz jest uważany za ojca stylu zakopiańskiego. Ale on nie chciał tylko sobie przypisać wszystkich zasług, zapominając o jej roli. Tu zawiniła historia – kolejni autorzy, pisząc o stylu zakopiańskim, pomijali Andrzejkowiczównę, skupiając się tylko na dokonaniach Witkiewicza. Tymczasem to ona przyjechała do Zakopanego jako pierwsza, na zaproszenie znajomej mieszkającej w Adasiówce (dzisiejsza „Księżówka” przy drodze do Kuźnic), hrabiny Róży Krasińskiej. Róża zwróciła uwagę na ornamenty w chatach góralskich i pomyślała, że ciekawie byłoby je wykorzystać w meblach we wnętrzach swojego domu. () Na prośbę Krasińskiej, artystka odrysowywała te podhalańskie wzory i wspólnie zaprojektowały krzesła oraz inne meble, które wykonali uczniowie ze szkoły snycerskiej. Te meble dość długo stały w Adasiówce, tworząc oryginalne, góralskie wnętrze. Witkiewicz wspominał ten fakt w swoich artykułach. Dla mnie to było zaskoczenie, bo nigdy przedtem o tym nie słyszałam. Pisząc o Witkiewiczu, byłam pewna, że piszę o prekursorze stylu zakopiańskiego. On oczywiście ten styl rozwinął, ale niezaprzeczalnie pierwsze były kobiety.
Jak to się właściwie stało, że to akurat Zakopane stało się artystyczną enklawą początku XX wieku?
Wojciech Kossak powiedział żartobliwie, że () władza austriackiego zaborcy kończyła się na Nowym Targu. Zakopane było wolne od Niemców, Rosjan i od Austriaków, więc () przyjeżdżali tu artyści ze wszystkich zaborów i czuli się swobodnie. Jedni drugim opowiadali o tym miejscu. Ale myślę, że nie tylko o wolność chodziło. Także krajobraz, który zachwyca do dzisiaj, grał tutaj sporą rolę. Później wpływ na reklamę Zakopanego miał również lekarz Tytus Chałubiński, który do Zakopanego przyjechał za namową swojej warszawskiej pacjentki, aktorki Heleny Modrzejewskiej. A ponieważ miał w Warszawie wielu pacjentów ze środowiska artystycznego, zachęcał ich do przyjazdu na Podhale. Uważał, że to jest idealne miejsce na leczenie chorób płuc, a więc np. suchot, na które () wówczas chorowało tak wiele osób. I w ten sposób artyści zaczęli przyjeżdżać do Zakopanego. Kiedy w jednym miejscu spotyka się tylu twórców z różnych stron, to jak mówiła Maryla Wolska, poetka, jedna z bohaterek mojej książki: „pomysły latają w powietrzu jak zarazki”.
Artystki zachwyciły się nie tylko folklorem czy kulturą góralską, ale i samymi górami, co widać w literaturze. Przykładem jest książka Marii Konopnickiej „O krasnoludkach i sierotce Marysi”, w której pojawia się Królowa Tatra. Jaki wpływ miała bliskość gór na twórczość tych kobiet?
Ogromny. Z jednej strony był to wpływ piękna krajobrazu na przeżycia estetyczne i duchowe. Do dzisiaj natura bardzo inspiruje artystę, bo najczęściej jest on człowiekiem wrażliwym. Także ten oryginalny folklor, środowisko zakopiańskie i kawiarniane towarzystwo miało wpływ na ich twórczość. Moje bohaterki nie stawały się artystkami dopiero tam na miejscu, ale przyjeżdżały już jako artystki. Np. Zofia Stryjeńska, która mocno zainspirowała się folklorem, przerabiała go w swoim oryginalnym stylu. Przyjeżdżały aktorki, które tam grały i tworzyły, czy też mniej lub bardziej znane malarki. Wśród nich Wanda Gentil-Tippenhauer, bliska przyjaciółka wybitnego taternika i narciarza Józefa Oppenheima. Jeździła razem z nim na narciarskie wyrypy, ale to nie przeszkadzało jej tworzyć. Malowała przepiękne akwarelki, które niczym nie ustępują tym tatrzańskim Rafała Malczewskiego. Z kolei Gabriela Zapolska stworzyła powieść inspirowaną swoim pobytem w Zakopanem. Z powodu choroby nie chodziła w góry, za to obserwacja życia kawiarnianego zainspirowała ją do napisania powieści „Sezonowa miłość”. Te zakopiańskie i tatrzańskie wpływy były różne i też w odmienny sposób wykorzystywane.
Wspomnijmy jeszcze o Irenie Solskiej. Mimo że była wybitną aktorką, to po ślubie, pod naciskiem męża, zrezygnowała ze swojej kariery na scenie i została przez rok w domu. Tyle wytrzymała. To pokazuje, jaką toczyła w sobie walkę między konwenansami a swoją wielką pasją. Kobietom nie było wtedy lekko.
To prawda. Myślę, że w mojej książce widać, jakie miały trudne losy i jak były traktowane. Ich dokonania były umniejszane, a zachowania oceniane zupełnie inaczej niż występki mężczyzn, którym wiele wybaczano. Kobiety natomiast od razu miały przypiętą łatkę i musiały się z tym borykać. Jak właśnie Irena Solska, która pozostała w pamięci jako owszem, wybitna aktorka, ale przede wszystkim jako kochanka czy femme fatale. Jak przedstawił ją Witkacy w swojej powieści „622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta” – to, co było odważne w jej życiu, zostało sprowadzone do takich małych anegdot. Ja Irenę Solską uwielbiam i możliwe, że zajmę się jej życiem w następnej kolejności.
Powiedziała Pani kiedyś: „My o tych kobietach niby coś wiemy, ale zwykle wydają nam się niedzisiejsze, zakurzone, staroświeckie. Mimozy na sepiowych zdjęciach, w sukniach pachnących naftaliną. A to były kobiety, które bardzo łatwo uwspółcześnić i ożywić.” Jak zatem ich losy można by przełożyć na współczesność? Czego mogą nas dzisiaj nauczyć?
Według mnie tej odwagi i niezależności, ale też tego, że warto wykorzystywać swoje talenty. Nie wątpić w nie, wierzyć w siebie, nie słuchać opinii, które nas deprecjonują. Większość kobiet, o których piszę, była bardzo odważna. Wiedziały czego chcą i dążyły do tego. Nie bały się ocen, a jeśli się bały, to przekraczały te osądy. Myślę, że dlatego chciałam je odkurzyć i mam nadzieję, że mi się udało. Chciałam tego kurzu, tej naftaliny je pozbawić i tak je opisać, żeby stawały się każdemu z nas bliskie, tak jak mi. Wszystkie je bardzo polubiłam.
Choć wyróżniła Pani Irenę Solską…
Tak, wymieniłam ją, ponieważ jej historia jest bardzo aktualna. Idealnie wpisuje się w ruch Me Too, mobbing albo seksizm, który cały czas panuje. () W tamtych czasach, jeszcze na początku XX wieku, aktorki były traktowane jako kobiety lekkich obyczajów. To widać również w historii Heleny Modrzejewskiej. Rodzina jej męża właściwie nie odzywała się do niego, gdyż była oburzona, że ożenił się z aktorką. Tymczasem to były kobiety, które chciały być na scenie, czuły literaturę, po prostu były artystkami. Podoba mi się upór Solskiej, jej oddanie sztuce. Odważnie walczyła z chorobą. Do końca życia była na scenie.
Czy w tym dzisiejszym Zakopanem, pełnym turystów i komercji, odnajduje Pani echa dawnego artystycznego świata?
Wróciłam niedawno z Zakopiańskiego Festiwalu Literackiego. To były bardzo przyjemne trzy dni, pełne spotkań i rozmów z innymi pisarzami - ale to tylko trzy dni. Na co dzień działa Teatr Witkacego, który stara się środowisko artystyczne uaktywniać, oprócz spektakli organizując też inne wydarzenia. Natomiast to przedwojenne Zakopane idealnie odnajduję na Harendzie, w Muzeum Jana Kasprowicza. Pracuje tam wspaniała kustoszka i inne niezwykłe osoby ze Stowarzyszenia Przyjaciół Twórczości Jana Kasprowicza. Za każdym razem, gdy tam jestem, piję herbatę na tarasie wśród nasturcji i zatapiam się w rozmowy. Wtedy czuję, jakbym przeniosła się w czasie. To jest wspaniałe miejsce. Będąc w Zakopanem warto tam przyjść nie tylko jako turysta, ale wziąć udział w wydarzeniach, które co jakiś czas organizują. Jeśli odnajduję gdzieś to dawne Zakopane, to właśnie tam, na Harendzie.
Ukończyła kulturoznawstwo na UAM w Poznaniu. Dziennikarka pisze głównie o religii, kulturze i sztuce. Autorka takich książek, jak "Matka męczennika", "Brat Albert. Biografia" ,"Dzieci nie płakały. Historia mojego wuja Alfreda Trzebińskiego, lekarza SS", „Ja nie mam duszy. Sprawa Barbary Ubryk" oraz "Witkiewicz. Ojciec Witkacego", za którą otrzymała Nagrodę Literacką Zakopanego.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie