W kwietniu 2025 roku Joanna Mostowska jako pierwsza kobieta na świecie samotnie zdobyła Newtontoppen (1713 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Spitsbergenu. Opowiada o walce z zimnem, strachem i samotnością, a także o sile, jaką daje podróż w głąb samej siebie...
Tekst Magdalena Przysiwek
Z polarniczką i podróżniczką Joanną Mostowską, rozmawia Magdalena Przysiwek
W kwietniu 2025 roku jako pierwsza kobieta samotnie weszłaś na Newtontoppen (1713 m n.p.m.), najwyższy szczyt Spitsbergenu. Choć nie ma tam trudności technicznych, to jednak wyprawa solo w taki rejon świata brzmi ekstremalnie. Czy to dla Ciebie było trudne wyzwanie?
To była moja jedenasta wyprawa w zimne rejony, wliczając Arktykę, ale też trawers Islandii czy przejście z sankami płaskowyżu w Karakorum. Dla mnie to nie było ekstremalnie trudne, bo już miałam odpowiednie doświadczenie. Ale zimowe warunki arktyczne na pewno nie należą do łatwych. Dlatego tak ważny jest tutaj sprzęt. Nie można o niczym zapomnieć i musimy umieć korzystać z różnych rzeczy, a czasem je naprawiać, bo nie ma po drodze żadnych hoteli, sklepów czy warsztatów. Popełnione błędy mogą oznaczać zakończenie wyprawy. Owszem, na Spitsbergenie są bardzo dobre służby ratunkowe, ale gdy jest zła pogoda, nikt od razu po nas nie przyjedzie.
[middle1]Trzeba też znać swój organizm. Tutaj możemy doznać różnych kontuzji, odmrożeń, oparzeń, ślepoty śnieżnej itd. Mamy różną wrażliwość na te czynniki. Ja podczas swoich wypraw doznałam i odmrożeń, i ślepoty śnieżnej. W różne kłopoty się wpakowałam. Na ostatniej wyprawie na Spitsbergenie odmroziłam sobie policzek i odrobinę koniuszki palców.
Główną trudnością jest tu zapewne logistyka, za którą z kolei stoi doświadczenie lub jego brak?
Myślę, że logistyka i sprzęt to bardzo ważne rzeczy. Także wybór trasy i nawigacja są niezwykle istotne, bo jak się zgubimy - to koniec. Ale wydaje mi się, że filarem jest psychika i odpowiednie podejście.
Co się zatem dzieje w Twojej głowie podczas tylu samotnych dni w bezkresnej bieli? Masz mocną psychikę?
Dobrze znoszę trudne warunki, wyzwania i samotność. Jak byłam w szkole podstawowej, to lubiłam pójść samotnie do lasu i spędzić noc w namiocie. Takich mniejszych i większych wypraw w pojedynkę miałam sporo. Jednak moją największą, samotną wyprawą był dziewięciomiesięczny wyjazd do Azji, gdy w ciągu dwóch miesięcy jechałam rowerem przez Tybet. Dosyć mocno wzmocniło to moją psychikę. To była moja najtrudniejsza wyprawa.
Pod jakim względem?
Po pierwsze, czas trwania, a co za tym idzie oddzielenie od Polski i bliskich, pobyt w obcym kraju i zwyczajne zmęczenie. Większość czasu byłam sama. Oczywiście spotykałam ludzi oraz innych podróżników. Raz na jakiś czas mijałam wioski tybetańskie, ale były takie kilkudniowe etapy, kiedy byłam zupełnie sama. Tej samotności było bardzo dużo. To stanowiło spore wyzwanie dla psychiki. Miałam też problemy z zaopatrzeniem. Bardzo często brakowało mi jedzenia, więc nie dość, że byłam sama, to jeszcze głodna. Nie jestem jakąś twardzielką. Potrafię się na wyprawie popłakać, zdenerwować czy podłamać. Ale w Tybecie nauczyłam się, że można się poryczeć i rzucić rowerem o skałę, ale to nic nie zmienia. Droga dalej jest przede mną, muszę wsiąść na ten rower i pedałować dalej.
Piszesz na swojej stronie: „Gdy droga wiedzie przez zimno, zmęczenie i wątpliwości, odkrywasz, że prawdziwa siła tkwi w decyzji, by iść dalej.” To, co zrobimy z kryzysem, to kwestia naszej decyzji?
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 68% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie