Zamieniła Nowy Jork i Filipiny na Złoty Stok. Małgorzata Szumska – podróżniczka, pisarka i właścicielka pensjonatu w Górach Złotych – udowadnia, że nie trzeba jechać w Bieszczady, by znaleźć swój spokój.
Z Małgorzatą Szumską, podróżniczką, właścicielką pensjonatu Złoty Jar w Górach Złotych, rozmawia Magdalena Przysiwek

Byłaś w ponad 46 krajach, aż w końcu osiadłaś w małym, otoczonym górami, Złotym Stoku. Jesteś właścicielką pensjonatu Złotej Jar i prezeską Kopalni Złota. Nie było to jednak Twoim marzeniem. Jak to się zatem stało, że tu zamieszkałaś?
Stąd pochodzę, tutaj moja mama ma duży rodzinny biznes, czyli kopalnię złota. Dorastałam w jej cieniu i często słyszałam, że jest mi łatwiej, dzięki temu, że mama ma firmę. Bardzo długo próbowałam się odcinać zarówno od kopalni, jak i Złotego Stoku. Chciałam coś osiągnąć w wielkim świecie. Studiowałam aktorstwo w Nowym Jorku, przez jakiś czas tam mieszkałam i pracowałam. Potem przez pół roku pracowałam na Filipinach. Dopiero, gdy kupiliśmy Złoty Jar, mama zapytała, czy chciałabym go prowadzić. Gdy zobaczyłam ten budynek, stwierdziłam, że jestem już na tyle dojrzała, że mogę osiąść w jednym miejscu. Że już nie muszę przed niczym uciekać, ani niczego udowadniać. Poza tym zakochałam się w tym miejscu. Nie porzuciłam podróży, bo dalej to robię, ale już nie szukam siebie i swojego miejsca na Ziemi. Znalazłam je tutaj, na Dolnym Śląsku. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła mieszkać i pracować gdzie indziej.
To chyba było moje marzenie, żeby mieć swoją agroturystykę lub pensjonat gdzieś w lesie. I nagle to marzenie stanęło przed moimi oczami, więc nie miałam żadnych wątpliwości. Złoty Jar to ponad stuletnia willa w sercu lasu. Nie ma zasięgu, dojeżdża się tam polną drogą. Na początku była w takim klimacie bardziej kolonijnym. Obsługiwaliśmy więc tylko pojedynczych gości. Pracowałam jako stróż nocny. Sama malowałam ściany, zdrapywałam farbę olejną itp. itd. Kiedy poświęcisz się jakiemuś miejscu, ono momentalnie staje się twoim życiowym projektem. Wiem, że będę ratowała i remontowała ten Złoty Jar prawdopodobnie do końca życia, bo to jest inwestycja, która nigdy się nie kończy. Tak to jest z tymi starymi poniemieckimi budynkami. Otworzyłam też drugi obiekt, restaurację i salę weselną, który mieści się w 120-letnim industrialnym budynku pokopalnianym. To są takie moje dzieci.

Jak Tobie jako kobiecie prowadzi się biznes w polskich górach?
Plusy prowadzenia biznesu na górskiej prowincji są takie, że, nie docierają do nas te wszystkie rzeczy, z którymi borykają się duże firmy w miastach. Jak tam wejdziesz do restauracji, są przeważnie sami mężczyźni. To oni zwykle wygrywają wszystkie nagrody kulinarne. U nas jest odwrotnie - większość osób, które tu pracują, to kobiety. Są menadżerkami, właścicielkami, pracownicami.
We wszystkich naszych obiektach zatrudniamy łącznie 100 osób na stałe, a w sezonie wysokim około 160. Mam wspaniały zespół zaangażowanych ludzi, lokalsów, którzy traktują tę firmę jak swój drugi dom. Pomagają nam ten biznes ciągnąć i są z niego dumni. Teraz już jest łatwiej, ale początki były trudne. Musiałam wszystkiego się nauczyć. Popełniałam błędy, często kosztem naszych gości. Teraz w Polsce jest np. moda na takie slowhopowe miejsca (miejsca z duszą). Tymczasem często ludzie nie zdają sobie sprawy, ile lat potrzeba, by zacząć zarabiać. Stworzyć markę i zbudować zespół stałych ludzi, którzy wiedzą, co robić. Obecnie zajmuję się marketingiem, wizją i pchaniem wszystkiego do przodu większymi krokami. Natomiast jak ktoś mnie pyta, czy mamy pełne obłożenie, jakie jest menu, czy ile osób w danym momencie u nas pracuje, to nie wiem. Mam wspaniałe menadżerki, które się tym zajmują. Nauczyłam się delegować i zostawiam to moim dziewczynom.
Jak wspomniałaś, budynek jest stary, ma swoją historię. Turyści natomiast bywają roszczeniowi i niezadowoleni z niedociągnięć. Stykasz się na co dzień z takimi sytuacjami?
Teraz większość gości mamy sprofilowanych pod nas. Ale był taki moment, że Złoty Jar stał się popularny. Wówczas standard był jeszcze niższy niż teraz. Łazienki nie były wyremontowane, materace stare i niezbyt wygodne. Wtedy zaczęli przyjeżdżać do nas klienci, którzy po wywiadach ze mną, byli pewni, że pensjonat jest już zrobiony na top. To był bardzo ciężki rok. Stwierdziłam, że udzielając wywiadów, muszę podkreślać, że budynek cały czas nie jest w 100 proc. wyremontowany. Że podłoga trzeszczy, okna są stare, farba odpryskuje, a o czwartej rano śpiewają głośno ptaki. Kiedyś dostaliśmy negatywną opinię, bo ktoś miał otwarte okno i się nie wyspał właśnie przez śpiewające ptaki. Były też zgłoszenia, że dziecko boi się ważek, a dużo ich tu lata. Jesteśmy w środku lasu, więc są pająki, komary i kleszcze.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 62% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie