Z Magdaleną Gorzkowską, uczestniczką tegorocznej zimowej wyprawy na K2, rozmawia Paulina Grzesiok.
Nie mam problemu z tym, gdy ktoś nazywa mnie turystyką wysokogórską - mówi o sobie Magdalena Gorzkowska, z którą rozmawiam zaledwie dzień po powrocie do Polski z zimowej wyprawy na K2. Góry nie udało jej się zdobyć, ale pełnej optymizmu i wiary sportsmence na pewno nie można odmówić ambicji i stuprocentowego zaangażowania. Mimo zaledwie kilkuletniego górskiego stażu mierzy wysoko. Jej cele elektryzują środowisko – nie tylko górskie.
Bardzo dużo się o Tobie mówi. I to niestety, niekoniecznie dobrze. Jak radzisz sobie z licznymi nieprzychylnymi komentarzami?
Staram się od tego odciąć. Owszem, w swoich mediach społecznościowych chętnie dzielę się swoją pasją, ale w trakcie wyprawy skupiłam się tylko i wyłącznie na górze. Nie śledziłam komentarzy. Niekiedy znajomi donosili mi, że gdzieś pojawił się bardzo nieprzychylny post czy czyjeś stanowisko. Czytanie takich komentarzy-szpilek nie jest miłe. Ale to normalne zjawisko i nigdy z tym nie wygram. Nawet nie zamierzam z tym walczyć. Hejt i krytyka ludzi, którzy z górami nie mają nic do czynienia, niewiele mnie obchodzi.

Magdalena Gorzkowska - ćwiczenia na serakach w bazie pod K2
fot. archiwum Magdaleny Gorzkowskiej
Ale krytycznie wypowiadali się o Tobie niektórzy ludzie gór. To też nie ma dla Ciebie znaczenia?
Zaskakującym i niezrozumiałym dla mnie zjawiskiem jest wypowiadanie się na mój temat osób ze środowiska, które nigdy nie widziały mnie na oczy. Nie znają mnie i nie mają pojęcia, jak ciężko trenuję albo ile się wspinam. Nigdy nie ośmieliłabym się oceniać, czy wypowiadać się na temat osoby, której nigdy nie poznałam. Oni jednak nie mają zahamowań. Nie pojmuję dlaczego miałabym komukolwiek, kto dąży do realizacji swoich marzeń za pieniądze, które sam sobie zorganizował, podcinać skrzydła. Nawet nie rozumiejąc czyjejś pasji, okazałabym wsparcie takiej osobie. Byłabym dumna z rodaka, że przynajmniej próbuje, ma odwagę i robi cokolwiek więcej niż przeciętny człowiek.
Nie można Ci odmówić sportowych osiągnięć podczas Twojej 12-letniej kariery lekkoatletycznej. Przypomnisz chociaż te najważniejsze?
Od 13. roku życia trenowałam wyczynowo lekkoatletykę. Przez 12 lat kariery sportowej osiągnęłam wicemistrzostwo świata w sztafecie 4x400 metrów, byłam w reprezentacji Polski na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Zdobyłam kilka medali Mistrzostw Europy również w sztafecie, wielokrotnie byłam mistrzynią Polski. Lata te okupione były ciężkimi treningami, po których niejednokrotnie nie miałam siły wstać z podłogi. Sporo treningów odbywa się w strefie beztlenowej i okupione są bólem.
W ubiegłym roku podczas naszej rozmowy mówiłaś, że po tym czasie coś się wypaliło.
Bieganiu poświęciłam całą swoją młodość - pełną wyrzeczeń, wstrzemięźliwości w planowaniu, czy nawet marzeniach. Nagle zorientowałam się, że nie ma we mnie już tej radości, która była na początku. Poświęciłam wszystko, by mieć jak najlepsze wyniki, a te nie były na takim poziomie jaki bym chciała. Niestety, w Polsce będąc na szóstym czy siódmym miejscu szkolenie trzeba realizować we własnym zakresie. A ja przez lata w ten sport wyłożyłam już wszystko co miałam, bo walczyłam o własne marzenia. Punktem kulminacyjnym były igrzyska w Rio de Janeiro, na które się nie zakwalifikowałam. Rzuciłam bieganie.
Sport bardziej szlifuje psychikę czy kondycję?
Niewątpliwie jedno i drugie. Przez lata pracowałam z psychologiem sportowym, który wielokrotnie powtarzał mi, że mam psychikę mistrza olimpijskiego. Realizuję to, co zapragnę i dążę do tego ze wszelkich sił. Wieloletnie treningi fizyczne zmieniły również moje ciało. Dzięki górom moja pojemność płuc zwiększyła się o jeden litr i obecnie wynosi 6 litrów. Mój lekarz sportowy mówi, że w naszym kraju tylko kilka osób ma taką pojemność i są to zawodowi kolarze. Ponadto powiększona prawa komora serca, a także większa pojemność wyrzutowa serca – to tylko cząstka tego, co pozostało mi po lekkoatletycznych treningach.

Magdalena Gorzkowska - Wyprawa na K2 - droga do bazy wysuniętej
fot. archiwum Magdaleny Gorzkowskiej
Jak to się stało, że postanowiłaś stawić zimą czoła K2?
Kto mnie zna, ten wie, że wszystkie moje dotychczasowe wyprawy na ośmiotysięczniki były rzutem na głęboką wodę. Począwszy od Everestu, który był moim pierwszym ośmiotysięcznikiem, a chyba piątą wyprawą w góry wysokie w ogóle. Po prostu zamarzyłam o nim, gdy weszłam na Aconcaguę. Wzięłam kredyt na 80 tysięcy złotych i pojechałam spełnić swoje marzenie. Następnie wymyśliłam by zrobić dwa ośmiotysięczniki w 14 dni – Makalu i Lhotse. Ze względu na odmrożenia po Makalu, zrezygnowałam ze zdobywania drugiego szczytu. I wreszcie weszłam na Manaslu. W październiku ubiegłego roku na mojej “to do list” zanotowałam zdobycie K2 zimą. Zaledwie po tygodniu nadarzyła się okazja, by wziąć udział w wyprawie. Postanowiłam iść za ciosem, by potem nie żałować porzuconych marzeń. Zdaję sobie sprawę, że postawiłam sobie poprzeczkę najwyżej jak się da.
Czy to nie było zbyt śmiałe postanowienie?
Taką mam filozofię. Nie bać się, próbować… Ja takie przeskoki robię całe życie. Ci, którzy znają moją historię, nie byli zaskoczeni. Reszcie osób, która dowiedziała się o moim istnieniu dopiero przy okazji K2 i myśleli, że urwałam się z choinki, wyjaśniam, że to nie jest tak, że wstałam z kanapy i postanowiłam iść na K2 zimą.
Zimowa wyprawa na K2 była komercyjną. Kto mógł na nią jechać i czy w jakikolwiek sposób weryfikowano jej uczestników?
Z nazwy “komercyjna” śmiał się nawet sam kierownik Seven Summits Treks – Chhang Dawa Sherpa. Moim zdaniem daleka była ona od dotychczasowych komercyjnych wypraw, w których brałam udział. Mogę ją na przykład porównać do Everestu, gdzie wszystko było zaplanowane, nie miałam nic do powiedzenia i musiałam się dostosować. W przypadku K2 agencja była odpowiedzialna za rozłożenie i funkcjonowanie bazy oraz rozwieszenie lin poręczowych. W teorii. W praktyce powieszono około 20 proc. nowych lin, a reszta to były poręczówki z poprzednich sezonów. Poszarpane, poplątane, nie budzące za grosz zaufania. Na tej wyprawie cały plan działania był na mojej głowie. I podoba mi się ten styl działania. Sama decyduję i planuję, jak ma działać mój zespół. Podobnie było na Manaslu.
Ty, Włoszka Tamara Lunger i Josette Vallotton ze Szwajcarii to były jedyne trzy kobiety?
W zdecydowanej mierze była to męska wyprawa. Poza naszą trójką w bazie przez chwile przebywały jeszcze dwie partnerki wspinaczy. Warto dodać, iż 56-letnia Szwajcarka Josette Vallotton, mająca na swoim koncie już pięć ośmiotysięczników weszła najwyżej z nas - na wysokość 7900 m n.p.m.
Czy na tej międzynarodowej i międzykulturowej wyprawie dało się odczuć rywalizację?
Od początku klimat był pozytywny i niemalże rodzinny. Czuć było wzajemne wsparcie. W końcu spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu. Chyba każdy z uczestników zdawał sobie od początku sprawę, na jakim jest poziomie i z czym może się mierzyć. Choć były tam i osoby kompletnie bez górskiego doświadczenia, które nie potrafiły sprawnie obsługiwać sprzętu i nigdy nie były na ośmiotysięczniku!

Magdalena Gorzkowska - obóz I K2 6070 m n.p.m.
fot. archiwum Magdaleny Gorzkowskiej
To kto je tam wziął?
To agencja pozwoliła wziąć udział takim osobom. Chodziło o pieniądze. One były nawet w obozie I, a jedna osoba mająca niemal zerowe doświadczenie górskie stanęła w obozie III.
Czy było przewidzenia, kto pierwszy stanie na szczycie?
Od samego początku Nepalczycy byli mocno skoncentrowani na zdobyciu wierzchołka. Przyjechali z jasno założonym celem. Byli niesamowicie skupieni, zorganizowani i można powiedzieć, że mieli parcie na ten szczyt. Pogoda im sprzyjała i wyjście zakończyło się sukcesem, na który w pełni zasłużyli. Zamknęli pewną kartę historii.
Świat obiegł film ze zdobycia szczytu. Ta solidarność jest zaiste godna podziwu!
Tym bardziej, że jeden Szerpa czekał na resztę pod szczytem aż trzy godziny! Natomiast jeśli chodzi o beztlenowe zdobycie szczytu przez Nirmala “Nims” Purję, to zrobił to w asyście pięciu Szerpów, którzy dla niego pracowali.
Co było powodem Twojej rezygnacji?
Dwa dni przed decydującą akcją zatrułam się. To był 31 stycznia. Wymiotowałam przez całą dobę. Nie byłam w stanie nic zjeść, ani wypić. Dzień przed wyjściem do obozu I zjadłam tylko kilka łyżek ryżu. Mój organizm był mocno osłabiony, ale nie wyobrażałam sobie nie podjąć tej próby, także ze względu na okno pogodowe. W drodze do obozu I miałam poważny kryzys energetyczny, a mój organizm nie dał się oszukać żelami energetycznymi, które tylko na chwilę dały kopa. Wolny czas poruszania się – odcinek, który robiłam uprzednio w 4,5 godziny zajął mi siedem – dał mi jednoznacznie do myślenia, że muszę odpuścić. Nie mogłam sobie pozwolić na wydłużenie czasu akcji, bo zagrażało to nie tylko mnie, ale i mojemu zespołowi. Następnego dnia obudziłam się z potwornym bólem brzucha i skurczem żołądka. Mój stan pogarszał się z każdą godziną, a gdy dotarłam do bazy byłam już wycieńczona. Po rozmowie z ubezpieczycielem postanowiłam ewakuować się na dół helikopterem. Nie byłabym w stanie schodzić przez kolejne dni do cywilizacji, pokonując blisko 100 kilometrów w karawanie.
To był moment, kiedy najbardziej się bałaś?
Najbardziej bałam się, każdorazowo podchodząc do obozu I czy II. Z góry spadały rozpędzone kamienie. Trzeba było być niezwykle czujnym i skupionym, by uniknąć uderzenia. Do tego teren o nieustannym nachyleniu od 45 do 60 stopni, ciężki plecak, który z całym wyposażeniem nosiłam sama, i niewygodny kombinezon ograniczający ruchy. Na przepinkach miałam z tyłu głowy to, co stało się z Hiszpanem Sergi Mingote, który złe wpięcie do poręczówki przypłacił życiem.
Czy teraz masz w planach zostać samodzielną wspinaczką, czy alpinistką?
Od 2016 roku nieustannie rozwijam się we wspinaczce. Robię to w swoim tempie, tak by sprawiało mi to radość i przyjemność. Nie po to pożegnałam się z bieganiem, by rozpoczynać kolejne ciężkie treningi w nowej dyscyplinie. Odkryłam nową pasję – i tak traktuję góry i wspinaczkę. Nigdy nie będę robić rzeczy pod publikę, by komuś coś pokazać, czy udowadniać swoją wartość. Sama doskonale wiem, na co mnie stać. Cały czas się uczę i kilka razy w roku doszkalam na różnych kursach. Widzę ogromny progres, między pierwszą moją wyprawą w Himalaje a obecną. Natomiast wyzwania, na które się porywam, to nie jest klasyczna wspinaczka, tylko poruszanie się po poręczówkach. Zdaję sobie sprawę, jakie są realia tych wypraw i nie porywam się na nic, czego nie jestem w stanie zrobić. Himalaizm zmienił się na przestrzeni tych kilkudziesięciu lat. W tym momencie wyporęczowana góra to standard. Idziemy na gotowe. Stoi za tym cały szereg Szerpów. Nie mam z tym problemu, że ktoś nazywa mnie turystką.
Zatem alpinistka, himalaistka czy turystka?
Lekkoatletka. Nią jestem. Na pewno daleko mi do alpinistki, bo w Alpach byłam raptem dwa razy. Himalaistką - w rozumieniu złotej polskiej ery wypraw w Himalaje - nie będę. Zresztą nie ma jednoznacznej definicji himalaisty.
Czy Ciebie jako sportowca satysfakcjonuje zdobywanie szczytów z Szerpą? Może jednak warto postawić na samodzielność w górach?
A co jeśli coś mi się stanie? Wszystko jest OK do czasu, kiedy akcja układa się pomyślnie, a w górach najwyższych sytuacja może zmienić się o 180 stopni w każdej chwili. Czy będę mogła zaufać partnerowi wspinaczkowemu, który może być tak skupiony na osiągnięciu celu, że zostawi mnie samą? Mój Szerpa to chodząca polisa ubezpieczeniowa. Pewność, że ktoś sprawuje nade mną “opiekę”. Nie jest moim tragarzem, nie nosi moich osobistych rzeczy. Jednak nie mam zamiaru pokazywać, jaka jestem niezależna i mocna. Na K2 miałam dwóch Szerpów, bo stwierdziłam że warunki będą zdecydowanie bardziej niebezpieczne niż dotychczas. I nie myliłam się. Pierwszy Szerpa musiał nagle schodzić do bazy, bo dostał silnego skurczu łydki. Pozostał drugi, który w razie ewentualnego wypadku, wciąż był obok. Wolę iść w tę stronę niż w brawurę i niezależność na siłę. Coś takiego mogę robić w górach niższych, gdzie nie ryzykuję tak dużo. Tu w razie wypadku ktoś przyjdzie mi z pomocą. Góry najwyższe to balans na granicy życia i śmierci. Ja wybieram życie i obecność Szerpów.
Magdalena Gorzkowska
Lekkoatletka, sprinterka, uczestniczka Letnich Igrzysk Olimpijskich 2012. Po zakończeniu kariery sportowej zdobyła trzy ośmiotysięczniki: Mount Everest (jako najmłodsza Polka), Makalu i Manaslu.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!