Reklama

Tatry Zachodnie, Czerwone Wierchy - niebezpieczne miejsca w górach. Opis noclegu na Kalatówkach i wędrówki po Czerwonych Wierchach

Najlepiej widać je z okolic Wojdyłówki. Z centrum Zakopanego dzielnie strzeże ich Śpiący Rycerz. Latem łatwo dostępne, choć przy kiepskiej pogodzie i słabej widoczności robią się niebezpieczne. Zima to już osobny rozdział, choć przy dobrej aurze i stabilnej pokrywie śnieżnej dają się przyjemnie podbić. Czerwone Wierchy – kultowe i piękne.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 1(21)/2022

 

Tatry Zachodnie. Tak inne niż ich wysocy sąsiedzi. Często niedoceniane, żeby nie powiedzieć lekceważone. Owszem, technicznie trudnych miejsc jest tu jak na lekarstwo, wszak to przecież tylko trochę żelastwa na Hawiarskiej Drodze na Małołączniak, w Dolinie Kościeliskiej czy pod samym szczytem Giewontu. Co jednak nie znaczy, że i w tej części Tatr nie bywa niebezpiecznie. Szczególnie gdy psuje się pogoda, a przyjemna i ciepła jesień nagle zmienia się w srogą zimę. Tak czy inaczej chętnie tu wracam.

Reklama

 

Niestety, w ubiegłym roku coś mi się wyjazdy w Tatry nie układały. Trzy razy przekładałem nocleg w Chochołowskiej, żeby go w końcu odwołać. Z pomocą przyszedł jednak niezastąpiony Jerz (mój przyjaciel Jurek Połoński), który dzwoniąc w środku zagonionego dnia, rzucił pomysł spontanicznego - jak zwykle – wypadu.

 

zdjęcie Karol Nienartowicz

 

- Lecimy późnym wieczorem do Zakopca, po nocach ciśniemy na Kalatówki. Tam śpimy, rano ruszamy na Czerwone, potem wracamy – zachęcał. Zastanawiałem się jakąś nanosekundę. Jedziemy. 

Reklama

 

Zakopianka - światowo!

Który to już raz mkniemy Zakopianką ku lepszemu, górskiemu światu. Tylko czy mijany ten po drodze lepszy? Polemizowałbym. Na pewno paradoksem stoi. Z jednej strony oddawane kolejne etapy trasy pod Tatry przekładają się na komfort i przede wszystkim bezpieczeństwo jazdy. Jednak z drugiej, taki rozwój wypadków sprawia, że ludzi na Podhale ciągnąć będzie jeszcze więcej i więcej. A kiedyś to i latem na niektórych szlakach zdarzały się pustki. 

 

Nadzieja jednak umiera ostatnia. Dziś na szlaku nikogo! Ale to pewnie dlatego, że jest… pierwsza w nocy, kiedy ruszamy z Kuźnic w stronę Kalatówek. Zimno, ale niebo czyste. Gwiazdy jak na dłoni. Usiłujemy robić zdjęcia mlecznej drodze, ale wychodzi mleczna czekolada. Wniosek - robić nocą zdjęć nie umiemy. Albo nie potrafią tego nasze telefony. 

Reklama

 

Do tej pory nigdy nie nocowałem w górskim hotelu na Kalatówkach. Czysto, ale skromnie. Schludnie i bez przepychu. Choć noc krótka, warto się tu zdrzemnąć z perspektywą poranka z widokiem na Myślenickie Turnie

 

Bardzo pozytywne zaskoczenie 

 

Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale w trakcie mojej długiej już przygody z Tatrami nigdy nie nocowałem w górskim hotelu na Kalatówkach (ok. 1200 m n.p.m.), wokół którego rozpoczyna się choćby powieść Zygmunta Miłoszewskiego “Bezcenny”. Dziś mogę jasno powiedzieć - błąd (nie powieść rzecz jasna, bo książka świetna!), szczególnie po remoncie. Już sama komunikacja mailowa z przemiłymi gospodarzami zwiastowała coś dobrego. Na samych Kalatówkach - cud, miód. Czysto, ale skromnie. Schludnie i bez przepychu. Choć noc krótka, warto było się tu zdrzemnąć z perspektywą poranka z widokiem na Myślenickie Turnie.

Reklama

 

- O! wagonik jedzie! – wołamy. Jak dzieci, jak dzieci…

 

- To co, Kopa czy może wcześniej na Giewont? - pyta mnie Jerz.

 

Zima jeszcze młoda, w sensie niewielkiej pokrywy śniegu. Choć ślisko na szlakach pierońsko.

 

- Mało spaliśmy, przyjechaliśmy zmęczeni. Idźmy na Kopę, potem dalej grzbietem Czerwonych. I tak mamy kawałek do przejścia - odpowiadam. Decyzja zapadła. Idziemy na spokojnie, po przyjemność, górskie panoramy, chwilę wytchnienia, a nie po wyścigi z czasem i zmęczeniem. 

 

Cudowny wynalazek - raczki

 

Wychodzimy. Pogoda zapowiada się piękna, choć jest zimno. Szybko jednak rozgrzewamy się na szlaku, aczkolwiek uważać musimy, bo rzeczywiście ślisko.

Reklama

 

- Bez raczków się nie obejdzie - mówię do przyjaciela. I rzeczywiście. Widać, że zima jeszcze na tradycyjne raki nie ta, ale genialny w swojej prostocie wynalazek - raczki - pozwala ograniczyć ryzyko zawstydzającego upadku. Szczególnie, jeśli miałby on zdarzyć się tuż za progiem schroniska. 

 

zdjęcie Karol Nienartowicz

 

Mijamy cudowne schronisko na Hali Kondratowej (1333 m n.p.m.). Kusi, żeby wejść na kawę, ale szkoda nam czasu. Odbijamy delikatnie w lewo zielonym szlakiem w głąb dolny o tej samej nazwie. To urocze i spokojne miejsce, w którym ciszę mąci jedynie odgłos chrupiącego, zmrożonego pod nogami lodośniegu. Tempa nie mamy porywającego, ale porywające być nie może. Długa i późna podróż, krótka noc.

Reklama

 

- Skąd energię czerpać, no skąd!? - pytam sam siebie. 

[paywall]

Zima w wersji light

 

Niby nic specjalnego, ale serpentyny tuż pod Przełęczą pod Kopą Kondracką (1863 m n.p.m.) dają troszkę w kość. Im wyżej, tym więcej śniegu. Lawinowy wskaźnik TOPR wskazywał jednak bezpieczną “jedynkę”. Co oczywiście nie zwalnia z zachowania czujności. 

 

Uwielbiam ten moment, których przecież w Tatrach jest całe mnóstwo, gdy pnę się w górę i wiem, że za chwilę, tuż za progiem, uderzy mnie piękna panorama. I choć przełęcz jest znacznie niżej niż szczyt Kopy (2005 m n.pm.), już z tego miejsca widoki są przepyszne. Po prawej w oddali Błyszcz i Bystra - moje zimowe, wciąż jeszcze niezrealizowane marzenie. Na wprost Tatry - uwaga - Niżne. Po lewej plejada Wysokich gwiazd z cudownym Krywaniem na czele. W głębi widać nawet nieśmiałego tatrzańskiego króla - Gerlach. I choćby dla tego widoku warto było się tu znaleźć. Możemy wracać. Oczywiście żartuję… 

Reklama

 

Czerwone jak ser podziurawione 

 

Ma ten masyw w sobie coś wyjątkowego. Dosłownie i w przenośni. Niesamowite są w nim z pewnością jaskinie - z Wielką Śnieżną na czele. Ponieważ (jeszcze) w niej nie byłem, jest to coś, co generalnie nie mieści mi się w głowie. Długość odkrytych korytarzy w tej największej i najgłębszej “dziurze” w Polsce sięga 24 kilometrów. Ale to jeszcze nic. Również w masywie Czerwonych Wierchów znajduje się Jaskinia Mała w Mułowej w Dolinie Miętusiej. W jej głębinach znajduje się największa sala w całych Tatrach - Fakro. Ma  85 metrów długości, 35 szerokości i 90 wysokości. Kiedy została odkryta w 2003 roku, mówiono, że jest tak ogromna, że można wstawić do niej kościół Mariacki razem z wieżami i zostanie jeszcze nieco miejsca. Szach mat. 

Reklama

 

Ale Czerwone Wierchy mają w sobie również coś nieoczywistego. Uwielbiam je przemierzać w czasie mglistych dni, kiedy widoczność ograniczona jest do kilku metrów. Panuje tu wtedy niczym niezmącona cisza. Człowiek czuje się, jakby otaczały go z czterech stron ściany nicości. Trzeba wtedy uważać, bo na przykład schodząc z Małołączniaka w stronę Kobylarzowego Żlebu można pobłądzić.

 

Choć grzbiet mają łagodny, to szczególnie opadające na północną stronę ściany są wybitnie strome, poszarpane i niebezpieczne. Niezwykła jest też Wielka Turnia Małołącka opadająca w otchłań Doliny Małej Łąki - poszatkowana jaskiniami i pełna kultowych wspinaczkowych dróg. Warto czasem przejść się właśnie mniej popularną niż Dolina Kościeliska - Małą Łąką aż za Wielką Polanę, żeby pozachwycać się tym widokiem.  

Reklama

 

Schodzimy z Jerzem z Małołączniaka (2096 m n.p.m.), wcześniej zdobywając rzecz jasna Kondracką Kopę. Teraz czeka nas podejście na najwyższą w całym masywie Krzesanicę (2122 m n.p.m.). Choć sam jej wierzchołek, podobnie jak pozostałych członków tego wyjątkowego kwartetu, do wybitnych nie należy, sam szczyt jest bajecznie postrzępiony. Panorama – brak słów, widać dosłownie wszystko: Babią Górę, Pilsko, Grzesia, Rohacze, Krywań, Gerlach, Świnicę. Dobrze, że aparaty są już cyfrowe, bo liczbę zrobionych zdjęć ogranicza tylko kończąca się w telefonie pamięć. 

Reklama

 

 

 

Jeszcze tylko Ciemniak i długo w dół

 

Szczyt ostatniego z czterech jest najbardziej płaski. Co nie zmienia faktu, że i z Ciemniaka (2096 m n.p.m.) widoki są piękne, a odchodząca na południe grań nagle zmienia radykalnie charakter.

 

- To co, idziemy w lewo? Przynajmniej do Tomanowego Wierchu musi być tu bardzo interesująco… - żartuje sobie mój towarzysz. Choć w głębi duszy wiem, że w tym żarcie jest odrobina realnego pragnienia, żeby porwać się na coś szalonego.

 

- Oczywiście! - odpowiadam i skręcam w prawo. 

 

Choć schodzimy dziś z ostatniego już szczytu, droga do Kir wciąż jest daleka. To jeszcze 6,5 kilometra męczącego, prowadzącego północnymi zboczami zejścia, w trakcie którego czeka nas mnóstwo ślizgania. Ale warto podkreślić, że dziś warunki na szlaku są naprawdę dobre. Mróz sprawia, że pokrywa śnieżna jest dobrze związana. Co szczególnie ważne na odcinku za Chudą Przełączką (1850 m n.p.m.), gdzie po większych opadach zagrożenie lawinowe jest często znaczne. Jeszcze rzut oka na mur Raptawickich Turni, na których końcu znajduje się Kominiarski Wierch. Znów wyobraźnia kusi, bo przecież prowadził tam kiedyś piękny, turystyczny szlak. 

 

Mam do niego sentyment

 

Choć szlak jest wyjątkowo długi, a momentami - szczególnie w górę - mozolny, należy do moich ulubionych w Tatrach Zachodnich. Mam do niego sentyment. Kilka razy szedłem tędy sam, przeważnie o świcie. Powiedzmy sobie szczerze - w górę daje naprawdę mocno popalić. Ale warto się zmęczyć, bo nagrodą jest każdy kolejny zdobywany metr. Dziś jednak nie ukrywam radości, że idziemy akurat w kierunku przeciwnym. 

 

Mijamy uroczą skałkę Piec (1460 m n.p.m.). Jeszcze pół godziny i będziemy w dolinach. Końcówkę Kościeliskiej pokonujemy już w świetle czołówek, bo zimą błyskawicznie robi się ciemno. Teoretycznie to przecież wiemy, ale zawsze wydajemy się być tym faktem nieco zaskoczeni. Taka końcówka ma jednak swój urok, szczególnie jeśli niebo jest przejrzyste, a śnieg rozjaśnia całą okolicę.  

 

Żegnamy się powoli z Czerwonymi Wierchami. Kochamy wszystkie góry - od Sudetów, przez Jurę, aż po Bieszczady. Ale to właśnie Tatry zajmują w naszych sercach i umysłach miejsce wyjątkowe, a każda kolejna wyprawa tylko ten stan pogłębia. I niech tak zostanie. 

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE 

 

DOJAZD 

 

By dostać się pod Tatry, najlepszym rozwiązaniem jest oczywiście zakopianka. Szczególnie gdy oddawane są kolejne fragmenty drogi ekspresowej. Należy jednak pamiętać, że w szczycie sezonu i w przedłużone weekendy jest zakorkowana, a dojazd tylko z Krakowa zajmuje nawet cztery godziny. Niemal co kwadrans odjeżdżają z Krakowa autobusy do Zakopanego – szczegółowy rozkład na www.mda.malopolska.pl.

 

NOCLEGI

 

Hotel Górski na Kalatówkach

tel. 18 206 36 44, 608 326 030

www.kalatowki.pl

 

 

SZLAKI 

niebieski: Kuźnice - Schronisko na Hali Kondratowej 1 h 30 min ↑ 1 h 15 min ↓

zielony: Hala Kondratowa - Przełęcz pod Kopą Kondracką 1 h 30 min ↑ 1 h 10 min ↓

czerwony: Przełęcz pod Kopą - Ciemniak 1 h 15 min ↑↓

czerwony: Ciemniak – Cudakowa Polana 3 h ↓ 4 h ↑ 

zielony: Cudakowa Polana - Kiry 20 min ↓↑

 

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Białe, choć czerwone"

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 27/07/2024 18:06
Reklama

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do