Reklama

Ania Czerwińska - Fenomenalna himalajistka i ikona polskiego alpinizmu.

Odejście Anny Czerwińskiej to potwornie smutna i niespodziewana wiadomość. Jednak chyba najgorszym, co można by zrobić, to żegnać tak barwną postać z patosem i powagą. Szczególnie, że niemal każdy, z kim przez lata krzyżowała swoje górskie ścieżki, zna na jej temat anegdoty dobrze obrazujące to, jaka była. Mamy na to niezbite dowody.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu specjalnym nr 01/2023 (WIOSNA)

 

Chyba najlepiej Anię Czerwińską znała Krystyna Palmowska, która trafiła na nią już podczas swojej pierwszej wizyty w siedzibie Klubu Wysokogórskiego Warszawa.

 

– Przekroczyłam drzwi klubu i tam wpadłam na dziewczynę w grubych okularach. Dziewczynę bardzo elokwentną, której wydawało się, że wszystko wie. I to jej zostało – wspomina przyjaciółkę Palmowska. Razem wiązały się liną przez niemal dwie dekady, dokonując śmiałych przejść w Tatrach, Alpach, Himalajach i Karakorum.

 

– Krysia i Ania robiły takie rzeczy w Tatrach i Alpach, których równolegle nie robili mężczyźni – nie kryje podziwu Janusz Majer, który z Czerwińską miał okazję wspinać się między innymi jako kierownik wyprawy na K2 w 1986 roku.

 

Zdjęcie Darek Załuski

 

Leszek Cichy: Z Anią nie dało się pokłócić

 

– To fenomen na skalę światową, że dwie kobiety przez prawie 20 lat tworzyły zespół i się nie pokłóciły. Nie wiem, czy na świecie istniał drugi taki duet, nieważne czy męski, czy damski – mówi Anna Okopińska, zdobywczyni Gaszerbruma II i uczestniczka licznych wypraw w najwyższe góry świata. Z kolei Palmowska potwierdza, że przez lata udawało im się uniknąć poważniejszych sporów. – Pamiętam tylko ciche dni, które szybko mijały – przyznaje.

 

Wyjaśnienie tajemnicy tego fenomenu zna Leszek Cichy. Według niego wspinanie z Anią Czerwińską było bezproblemowe, bo taka była też ona sama.

 

– Po pierwsze, nie dało się z nią tak naprawdę pokłócić. A po drugie, zawsze była w dobrym humorze. Nawet jeśli coś ją zdołowało, to nie okazywała tego i nie przenosiła na zespół – zapewnia zimowy zdobywca Mount Everestu.

 

O tym, jaką atmosferę potrafi stworzyć Czerwińska, miał okazję przekonać się wielokrotnie, bo wspinali się wspólnie już w latach 70. w Tatrach. Potem razem ruszali między innymi na Gaszerbrumy, współpracowali też podczas kompletowania Korony Ziemi.

 

– Ania zawsze była pełna optymizmu. Nasza ostatnia wspólna wyprawa to K2 w 2005 roku, kiedy była kierownikiem. Idąc do bazy, trochę ją wyprzedziliśmy, dochodzimy, a tam duży napis: „Welcome Mr. Czerwińska”. Nasi tragarze szybko dorysowali „s” i już mogliśmy powitać Anię w bazie – wspomina Cichy.

 

Nie on jeden doceniał klimat, który pod szczytem tworzyła Czerwińska – Z Anią było po prostu fajnie, ciepło. Potrafiła taką domową atmosferę stworzyć w bazie. Miała mnóstwo patencików, jak smarowanie masłem spierzchłych od słońca ust. Nie lubiła wymyślnych kremów – opowiada Dariusz Załuski, który towarzyszył Czerwińskiej między innymi podczas wyprawy na Lhotse w 2001 roku. Owocem tej ekspedycji jest nagradzany na wielu festiwalach film „Przypadki Pani Ani”.

 

Zdjęcie Darek Załuski

 

Krzysztof Wielicki: Czerwińska była pierwszą kobietą, która chciała wspinać się zimą

 

Oczywiście Czerwińska, zwana też Panią Anią, a przez niektórych pieszczotliwie określana Himalaja Babcią, nie pełniła na wyprawach tylko roli Sławomira Peszki, który w piłkarskiej kadrze miał dbać o atmosferę. W jej przypadku decydowały umiejętności. Pod ich wielkim wrażeniem był choćby Ryszard Kowalewski, kierownik wyprawy, która w 1979 roku dokonała drugiego w historii wejścia na Rakaposhi. Ania dokonywała wówczas spektakularnych wyczynów nie tylko podczas akcji górskiej, ale także w bazie.

 

– Położyła na rękę oficera łącznikowego. Potem wśród swoich miał przechlapane – wspomina. Były to też czasy, gdy w górach ścierały się męsko-damskie poglądy i ambicje, a panowie nieraz zazdrośnie spoglądali na koleżanki skutecznie przyciągające uwagę mediów. Oczywiście nie byłoby tego, gdyby nie ogromna ambicja i wybitne umiejętności polskich himalaistek, w tym właśnie Czerwińskiej.

 

– Ania była pierwszą kobietą, która chciała się wspinać zimą – zaznacza Krzysztof Wielicki. I wspomina jedną z niecodziennych sytuacji z zimowej wyprawy na Makalu w 1990 roku. Podczas ostatniego etapu odwrotu spod góry koledzy zostawili Anię w tyle. Byli pewni, że idzie niedaleko za nimi. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna. – Doszła dopiero następnego dnia. Nie mogę powiedzieć, że była w dobrym humorze, bo była trochę zła. Ale jak zaczęła opowiadać, to od razu atmosfera się rozluźniła. Na przykład mówiła, że spała w spróchniałym drzewie. Wtedy zobaczyłem, że jest twardą osobą – przyznawał Wielicki.

 

Zobacz także:

 

Piotr Pustelnik: Drabiny nad szczelinami pokonywała na czworakach

 

Z opowieści wspinaczy towarzyszących Ani w jej górskich potyczkach wyłania się także obraz osoby chętnie pomagającej mniej doświadczonym wspinaczom. Potwierdza to choćby Piotr Pustelnik, który wraca do wyprawy na Manaslu z 2003 roku.

 

– Anka się nami opiekowała. Przepinała mi przyrząd jak zjeżdżałem, bo nie mogłem w ogóle rękami ruszać – wspomina. Co ciekawe jednak, obecny prezes Polskiego Związku Alpinizmu przekonał się także, że nie zawsze warto ślepo podążać za przykładem bardziej doświadczonych wspinaczy, nawet tak znanych jak Pani Ania. – Gdy byłem na Lhotse, ktoś mi powiedział, że sławna polska himalaistka Czerwińska przechodzi przez drabiny na czworakach. Tak się tym przejąłem, że pierwszą też pokonałem w ten sposób. Po dostaniu się na drugą stronę miałem takie siniaki na kolanach, że myślałem, że na górę nie wejdę, skoro czeka jeszcze 20 drabin. Potem przyszedł Szerpa, który powiedział, że to trzeba przechodzić na stojąco – mówi Pustelnik.

 

Zdjęcie Darek Załuski

 

Zbigniew Piotrowicz: Ania miał dystans do siebie

 

Równie wielki jak jej umiejętności był dystans, który Ania miała do samej siebie. Potrafiła też być wobec siebie bardzo krytyczna. Sytuację dobrze to obrazującą przywołuje Zbigniew Piotrowicz.

 

- Kiedyś pytałem Anię o wyniki kolejnych wypraw. Zwierzyła mi się wtedy, że ludzie jej nie słuchają. Użyła zresztą tego zwrotu później w publikowanej w „Taterniku” relacji z wyprawy, której była kierownikiem. Problem w tym, że z tego kierowania – w jej ocenie – niewiele wyszło. Z jednej strony była himalajską ikoną, z drugiej nie wstydziła się krępującej szczerości. Oceniała innych w bezkompromisowy sposób, ale równie surowa była wobec siebie. Mało kto potrafi przyznać się do nadszarpnięcia własnego prestiżu. Ona umiała – wskazuje pomysłodawca i wieloletni zawiadowca festiwalu w Lądku-Zdroju.

 

Warto tu wspomnieć, że chociaż Ania mogła mieć o swoich wyprawach krytyczne mniemanie, to odnosiła sukcesy także jako kierowniczka. Dowodziła choćby wyprawą, która w 2011 roku dokonała pierwszego polskiego wejścia na himalajski siedmiotysięcznik Baruntse.

 

W Samotni miała pokój nr 13

 

Nieodłącznym elementem wypraw, w których uczestniczyła, były także jej opowieści. Na przykład pod Ama Dablam miała zwyczaj siadać na krzesełku i tak nawijać, że inni uczestnicy ukuli termin „Radio Wolna Czerwińska”. Był wśród nich Marek Arcimowicz, podróżnik i fotograf, który wraz z żoną, Magdą, prowadzi słynne karkonoskie schronisko Samotnia. Wprawdzie z Czerwińską znał się już wcześniej, ale właśnie na Ama Dablam spędzali razem sporo czasu i zbliżyli się do siebie.

 

– Ania nie miała własnej rodziny, więc ją zaprosiliśmy na Boże Narodzenie. Tak jej się to spodobało, że coraz częściej przyjeżdżała, aż w końcu się u nas zadomowiła i zrobiliśmy dla niej specjalny pokój, który był wynajmowany tylko, jeśli Ani nie było. To była jedynka, numer 13 z pięknym widokiem na Kocioł Małego Stawu. Można ją było często spotkać, gdyż siedziała u nas w schronisku czasem przez kilka miesięcy – wspomina Arcimowicz.

 

Możliwość spotkania zdobywczyni sześciu ośmiotysięczników i Korony Ziemi było dla odwiedzających Samotnię dodatkową atrakcją. Zwłaszcza, że także tam chętnie dzieliła się swoimi barwnymi opowieściami, chociaż te często z czasem nabierały heroicznego rysu.

 

– Nie zawsze była tak odważna, jak opowiadała, ale prezentowała to w tak barwny sposób, że traktowaliśmy to z przymrużeniem oka. Zresztą wszyscy wiedzieliśmy, że jak na osobę w tym wieku świetnie sobie w górach radziła. Miała rys prawdziwego człowieka gór i instynkt surwiwalowca – konstatuje gospodarz Samotni.

 

Zdjęcie Darek Załuski

 

Tylko K2 było jej naprawdę żal

 

Ani Czerwińskiej nie można było też odmówić wytrwałości i ogromnego uporu. Była typem osoby, która wyrzucona drzwiami, wracała oknem. Dzięki temu nie zniechęciła się po trzech nieudanych wyprawach na Mount Everest. Konsekwentnie wracała też na swoją wymarzoną górę, czyli K2. Z najwyższym szczytem Karakorum mierzyła się cztery razy i często w prywatnych rozmowach odgrażała się, że spróbuje znowu.

 

– Czasem gadała o tym ciągle, a czasem odpuszczała i chodziła po Karkonoszach. Przez wiele miesięcy odgrażała się, że pójdzie, choćby miała umrzeć, bo woli zginąć na stokach K2 niż w łóżku. Myślę więc, że akurat śmierć – w jej mniemaniu – się jej nie udała. Na pewno wolałaby zostać w górach – stwierdza Marek Arcimowicz.

 

Wprawdzie K2 finalnie Pani Ani nie udało się zdobyć, ale dokonała czegoś znacznie ważniejszego – została dawcą szpiku kostnego i uratowała życie chorej dziewczyny. I także w tej historii kluczowy okazał się upór wybitnej himalaistki.

 

– Walczyła o to, aby móc zostać dawcą, choć lekarze mówili, że jest „za stara”. Miała wtedy nieco ponad 50 lat. Formalnie nie mogła już oddawać szpiku - wspomina Zbigniew Piotrowicz i dodaje: - Był to jednocześnie czas jej powrotu na ośmiotysięczne szczyty. Była oburzona: „Ja za stara?! Chętnie zabiorę takiego wujka do Nepalu. Zobaczymy, kto tu jest za stary!” Została dawcą, a potem poznała osobę, której uratowała życie. Bardzo się z tego cieszyła.

 

Czerwińska inspiruje kobiety

 

Chociaż Ania nie opowie już nowych historii i nie będzie groziła kolejnemu „wujkowi” przeciągnięciem go po Nepalu, to na pewno nie zostanie zapomniana. Prócz setek barwnych historii zostawiła po sobie szereg książek, które będę zarażać górską pasją kolejne pokolenia. Postawa i dokonania Anny Czerwińskiej mają bowiem bardzo zakaźne właściwości.

 

 

– To między innymi właśnie Ania Czerwińska zainspirowała mnie do stworzenia Fundacji Wandalistki. Niezwykle samodzielna, zdeterminowana, bardzo aktywna i nastawiona na kobiece wspinanie himalaistka. Największe sukcesy wysokogórskie zdobywała w czysto kobiecych zespołach, obalając tym samym stereotypy „płci słabej”. Od lat inspirowała mnie wielką siłą i swoim uporem w dążeniu do celu – wyznaje Daria Sieracka kierująca fundacją wspierającą kobiece wyprawy. 

 

Takie dziedzictwo sięga bardzo wysoko – nawet wyżej niż wierzchołek K2.

 

 

W tekście wykorzystałem niektóre wypowiedzi z benefisu Ani Czerwińskiej, który odbył się podczas Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju w 2018 r. z okazji 50-lecia jej górskiej działalności.

 

Ania lubiła spotkania z miłośnikami gór. Biwak Zimowy „n.p.m.” na Hali Krupowej w 2011 r. Zdjęcie Jarosław Tomaszewski

 

 

ANNA CZERWIŃSKA (1949-2023)
 

  • Chorowita, wypieszczona jedynaczka, jak pisała o sobie Ania Czerwińska, urodziła się 10 lipca 1949 roku w Warszawie. Na górską ścieżkę weszła, gdy jako nastolatka odkryła Tatry.
     
  • Pasję tę rozwijała w klubie wysokogórskim, gdzie poznała Krystynę Palmowską, z którą postanowiła zapisać się na kurs tatrzański. W ten sposób narodził się duet, który działał nieprzerwanie przez ponad 20 lat. Dokonały wielu pierwszych przejść kobiecych i zimowych. Ich łupem padła m.in. diretissima Małego Młynarza oraz filar Ganku zimą. Jak wspominała sama Ania, „sukcesy pań niekoniecznie podobały się męskim przedstawicielom wspinaczkowej braci”. To jednak nie zniechęciło Czerwińskiej i Palmowskiej, dla których w najwyższych polskich górach wkrótce zabrakło wyzwań. Ruszyły więc w Alpy.
     
  • W 1975 roku Ania dostała szansę zmierzenia się z górami wysokimi. Na wyprawę w Karakorum zabrała ją Wanda Rutkiewicz. Ekspedycja zakończyła się pierwszym wejściem na Gaszerbruma III przez czworo uczestników ekspedycji. Niestety, dla niej wyprawa zakończyła się wcześniej z powodu kontuzji nogi. Niemniej Ania, która wcześniej nie była powyżej 3400 m n.p.m., zdołała osiągnąć 7400 m n.p.m., co pozwoliło jej zrozumieć, że sufit jej możliwości jest bardzo wysoko.
     
  • Po powrocie w Alpy zaliczała kolejne efektowne przejścia, w tym pierwsze kobiece zimowe przejście północnej ściany Matterhornu wspólnie z Palmowską, Rutkiewicz i Ireną Kęsą w 1978 roku. Później znalazła się w ekipie, która dokonała drugiego w dziejach wejścia na Rakaposhi, a wspólnie z Palmowską zostały pierwszymi kobietami na tym mierzącym 7788 m n.p.m. szczycie. Podczas kolejnych wypraw zdołała m.in. wejść na przedwierzchołek Rocky Summit na Broad Peaku oraz zdobyć w kobiecym zespole Nanga Parbat.
     
  • Po 1990 roku zrezygnowała ze sportowego wspinania, ale gór nie porzuciła. Jako pierwsza kobieta przeszła między innymi grań Tatr. Jak twierdziła, była to największa rzecz, którą mogła w Tatrach zrobić i najlepszy prezent, jaki mogła od nich dostać.
     
  • Zaczęła także kolekcjonować klejnoty wchodzące w skład Korony Ziemi. Jej łupem padły kolejno Aconcagua, Kilimandżaro, Denali (wówczas znany jeszcze jako McKinley), Elbrus, Góra Kościuszki, Mount Vinson i Piramida Carstensza. Najdłużej opierał się Mount Everest. Trzykrotnie próbowała wejść od strony tybetańskiej i trzy razy góra dawała jej odpór. Poddała się, gdy w 2000 roku zaatakowała od Nepalu. W ten sposób Ania Czerwińska została drugą osobą z Polski, po Leszku Cichym, która zdobyła najokazalsze wierzchołki wszystkich kontynentów.
     
  • Sukces na najwyższej górze świata, którą zdobyła przy minimalnym wykorzystaniu tlenu i wyprzedzając własnego Szerpę, uświadomił jej, jak jest silna. W efekcie ma na koncie m.in. pierwsze polskie wejścia kobiece na Lhotse i Makalu, a także zdobycie Gaszerbruma II, Czo Oju, środkowego wierzchołka Sziszapangmy oraz nieco niższego Ama Dablam (6812 m n.p.m.). Jak sama twierdziła, nie interesowało jej wówczas zdobywanie laurów pierwszej Polki czy kobiety na danym szczycie. Ruszała na górę, jeśli ta ją czymś zafascynowała.
     
  • A chyba najbardziej fascynowało ją piękne, ale i owiane złą sławą K2. Niestety, akurat tego marzenia Ani nie udało się zrealizować. Zapewne ku rozpaczy osób wspinającej się po niej, gdyż Czerwińska miała w zwyczaju – zamiast flag czy innych fantów – zostawiać na szczytach smakołyki.
     
  • W 2000 roku dostała Kolosa za skompletowanie Korony Ziemi, a 17 lat później Super Kolosa za całokształt osiągnięć. Została też odznaczona Srebrnym Krzyżem Zasługi za popularyzowanie sportu wspinaczkowego.
     
  • Była do bólu konsekwentna. Postanowiła zostać dawcą szpiku kostnego. Jej kandydatura z powodu wieku została jednak odrzucona. Uparła się i poszła do innej fundacji, gdzie już nie wytykano jej metryki. Po kilku latach zadzwonił telefon i w 2007 roku przeprowadzono operację, dzięki której uratowała życie dziewczynie cierpiącej na białaczkę. Biorczynię poznała jakiś czas później. Jak twierdziła, nie założyła własnej rodziny, ale dorobiła się genowej córeczki i genowego wnuczka. – W górach wchodzimy, bo chcemy. To są nasze prywatne zwycięstwa – często niepotrzebne. Natomiast to była rzecz, która autentycznie się przydała. Zrobiłam coś naprawdę pożytecznego – mówiła.
     
  • Ania Czerwińska odeszła 31 stycznia 2023 roku. Prócz genowej rodziny, zostawiła po sobie szereg książek, w tym pięć pozycji z serii „GórFanka” oraz tysiące anegdot.

 

zdjęcie Darek Załuski

 

KOMISJA DS. BROAD PEAKU
 

  • W 2013 r. Ania Czerwińska weszła w skład zespołu powołanego przez Polski Związek Alpinizmu, który miał zbadać okoliczności tragedii podczas zimowej wyprawy na Broad Peak. W górach na zawsze zostali wtedy Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski.
     
  • Raport komisji wskazał szereg błędów, oskarżył też Adama Bieleckiego i Artura Małka o złamanie zasad etyki. Czerwińska opowiadała, że w zespole znalazła się przez przypadek i myślała, że tworzy raport przeznaczony tylko dla PZA.
     
  • Była zupełnie nieprzygotowana na to, że dokument stanie się tematem numer jeden w mediach, a ona sama oraz Piotr Pustelnik będą pod ostrzałem dziennikarzy, kolegów ze środowiska wspinaczkowego oraz anonimowych internautów, którzy nagle poczuli się specjalistami od zimowego himalaizmu. Ania poczuła się wtedy zaszczuta i na miesiąc całkowicie odcięła się od świata.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 17/08/2024 16:55
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do