Dla mnie ten szlak zaczyna się z balkonu pewnego domu w Adeje na południu Teneryfy. Zaczyna się od kawy i widoku - na ocean w dole i charakterystycznej sylwetki Roque del Conde wprost przed nami. Dosłownie tłumacząc z hiszpańskiego patrzyliśmy na Skałę Hrabi, ale my mówiliśmy na nią Żelazko. Nasza wersja dużo lepiej pasuje do wczesnych pobudek, cokolwiek chaotycznego pakowania i pitej na szybko kawy.
Szlak GR-131 oficjalnie zaczyna się w Aronie, miasteczku położonym u stóp Roque del Conde (1001 m n.p.m.). My wyszliśmy prosto z balkonu w Adeje, dokładając sobie kilometrów i przewyższenia. Obydwa warianty spotykają się w Ifonche - osadzie składającej się głównie z restauracji i startowiska dla paralotni. Ostatni raz odwołując się do nomenklatury RTV, Ifonche znajduje się tam, gdzie z żelazka zazwyczaj odchodzi kabel zasilania.
Hiszpania Teneryfa. Widok na miasteczko Adeje i sąsiednią wyspę La Gomerę Fot. Krzysztof Story
Nasza droga wiedzie starym, dziś rzadko już używanym szlakiem wzdłuż akweduktu. Takie szlaki to znak rozpoznawczy Teneryfy. Wiele tutejszych ścieżek jest tylko ubocznym skutkiem budowy rur dostarczających wodę. W niektórych miejscach można spotkać nawet kilometrowe tunele wydrążone pod górami, ale akurat na GR-131 takich atrakcji nie znajdziemy.
Choć spod kamiennych płyt cały czas słyszymy szum wody, to wokół jest jej jak na lekarstwo. Mocne słońce na Kanarach nawet pod koniec stycznia utrudnia podejście i wysusza strumyki. Od prawie miesiąca nie padało. Dostęp do wody jest jedną z najważniejszych rzeczy do zaplanowania przed wejściem na GR-131. Ifonche i miasteczko Vilaflor są ostatnimi miejscami, gdzie mogę napełnić bukłak na następne 30 kilometrów bez zbaczania ze szlaku.
Kolejnym ważnym elementem planu są noclegi. Szlak przecina park narodowy Teide, w którym biwakowanie jest zabronione. Dogodne miejsce znajdujemy więc parę kilometrów za Ifonche. Porośnięta lasem krawędź wąwozu jest nie tylko wygodnym “hotelem”, ale też punktem widokowym.
Na tej wysokości nawet w styczniową noc jest na tyle ciepło, że namioty nie są potrzebne. Wystarczy mata i śpiwór, ale prawdziwą przyjemnością jest nocleg w hamaku. Z lekko rozbujanej perspektywy oglądam słońce opadające do oceanu. Chwilę później zapala się latarnia morska na sąsiedniej La Gomerze. Ma charakterystyczny, uspokajający rytm. Dwa błyski, długa przerwa. Dwa błyski, długa przerwa.
Hiszpania Teneryfa. Hamak rozpięty wśród sosen kanaryjskich Fot. Krzysztof Story
Rano odwijamy z drzew taśmy hamaków. Szersze taśmy dużo mniej niszczą korę niż zwykłe liny. To ważne, bo drzewa które użyczyły nam schronienia należą do wyjątkowych. W okolicach Vilaflor rosną jedne z największych sosen kanaryjskich (łac. pinus canariensis). Endemit, bo o nim mowa, rośnie tylko na Kanarach. Drzewa w niczym nie przypominają niepozornych polskich sosenek. Ich pnie mają ponad 120 centymetrów średnicy, dorastają nawet do 50 metrów. Rekordzistka, znana jako Gruba Sosna (Pino Gordo) ma pień o obwodzie 9,36 m.
Jednak w suchym i gorącym klimacie to nie rozmiar jest najważniejszą cechą pozwalającą przetrwać. Kanaryjskie sosny to jedne z najbardziej ognioodpornych drzew na świecie. Gdy coś złego przydarzy się wyżej położonym konarom, spod kory niżej wyrastają tzw. gałęzie epikormiczne o charakterystycznym niebieskawym odcieniu. Dzięki nim drzewo rozwija się dalej. Zwęglona wierzchnia warstwa kory na sosnach wokół nas potwierdza, że ich właścicielki niejedno już przeżyły.
Po śniadaniu i krótkiej lekcji botaniki musimy się rozdzielić. Towarzysze wracają do domu i pracy, dalszą część szlaku przespaceruję samotnie. Drugi dzień zaczyna się od ostrego podejścia na przełęcz pod Guajarą. Ze szlaku zbaczam tylko na chwilę, by zobaczyć Paisaje Lunar - formacje przedziwnych białych skał pumeksowych, które faktycznie wyglądają jakby dopiero co spadły z Księżyca.
Z Paisaje Lunar wracam na szlak i drugą część podejścia. Opuszczam już piętro lasów. Roślinność staje się dużo bardziej ascetyczna. Dominują skały, po których nie zawsze łatwo jest przejść. Guanczowie, pierwsi znani mieszkańcy Wysp Kanaryjskich chodzili po takich zboczach z długim kijem pasterskim z metalową końcówką, który w razie potrzeby służył jako tyczka do przeskakiwania między głazami.
Hiszpania-Teneryfa. Widok ze szczytu Roque del Conde Fot. Krzysztof Story
Po godzinie podejścia trafiam na wyczekiwaną przełęcz. 2406 m n.p.m. to najwyższy punkt na GR-131. Oczywiście można tutaj jeszcze na chwilę zboczyć ze szlaku i wejść na Guajarę (2718 m n.p.m.) - najwyższy szczyt Teneryfy poza samym masywem Teide, ale to zostawiam na inną okazję.
Przełęcz to ważny punkt na szlaku. Odgradza od siebie dwa światy. To przez nią wchodzimy do kaldery dawnego wulkanu Las Cañadas. Dziś z przełęczy widać otoczone górami zagłębienie o średnicy 15 kilometrów. W samym jego środku wyrasta stożek El Teide, ostatniego aktywnego wulkanu na wyspie. Ale kiedyś w tym miejscu nie było żadnej przełęczy, a jedynie dalsze podejście na stożek wulkaniczny o wysokości przekraczającej 4500 m n.p.m.
Perspektywa wędrowca nakazuje docenić obecne ukształtowanie terenu i brak nadchodzącej erupcji zdolnej je gruntownie zmienić. Kamienistą ścieżką schodzę do kaldery. Równina na wysokości 2200 m n.p.m. mocno kojarzy się z południowoamerykańskim Altiplano. Przez następne 14 kilometrów szlak trzyma się jednej wysokości i prowadzi szerokim, wygodnym szutrem.
Taka wędrówka sprzyja kontemplacji i pobudza wyobraźnię. Kaldera jest specyficznym miejscem. Dominuje w nim cisza. Niesamowity wulkaniczny krajobraz przedstawia się człowiekowi w absolutnym milczeniu. Nie ma wiatru, zwierząt ani ludzi. Kiedy idzie się nocą, można słuchać “Space Oddity” Davida Bowie i wyobrażać sobie pobyt na Księżycu. W dzień przypomina to oglądanie telewizji z wyłączonym dźwiękiem albo nieme kino.
Scenariusz musimy napisać sami, ale nie jest to zadanie trudne. Wystarczy na chwilę przystanąć, zapatrzyć się na masyw Teide i przenieść w czasie o kilkaset lat wstecz. Na przykład do ostatniej erupcji w 1906 roku. Albo jeszcze wcześniej do 1706 roku, kiedy wybuch wulkanu zniszczył oddalony o 16 km port w Garachico.
Wędrując, starałem się to zwizualizować. Skala siły wulkanu przerasta człowieka, więc trzeba zmusić wyobraźnię do pracy na wyższych obrotach. Bez tego nie da się wytłumaczyć sobie, że te ogromne jęzory zastygłej lawy kiedyś płynęły po zboczach. Albo że kamień wielkości małego domu obok mnie wcale nie leży tu od zawsze. Naprawdę ciężko wyobrazić sobie siłę, dzięki której takie skały latają i lądują kilkaset metrów dalej. Zwłaszcza, że dzisiaj cała aktywność Teide sprowadza się do kilku obłoków cuchnącego siarką dymu, utrudniających oddychanie na szczycie.
Po kilku godzinach doskonałej ciszy nawet odległy szum silnika samochodu jest jak głośny krzyk. Jest też znakiem, że zaraz zacznie się kolejny etap wędrówki. W El Portillo szlak mija drogę, opuszcza kalderę i park narodowy. Tutaj po raz pierwszy od Vilaflor mogę nabrać wody (źródło wody jest też dostępne przy hotelu w Cañada Blanca, ale to wymaga zboczenia ze szlaku zaraz po zejściu z przełęczy pod Guajarą i nadłożenia paru kilometrów). Po raz pierwszy od kilkunastu godzin widzę też ludzi. Ze względu na pandemię turystów na Teneryfie jest bardzo niewielu. Do końca szlaku spotkam tylko trzy osoby.
Za El Portillo szlak schodzi stromo w dół sosnowym lasem. Patrząc na profil trasy wiedziałem, że mogę liczyć na ciepłą noc. Na wysokościach powyżej 2000 m n.p.m. nawet na Teneryfie woda w bukłaku potrafi zamarznąć, ale niżej ujemne temperatury nam nie grożą.
Z uśmiechem wspominam ten fragment trasy. Dobrze widoczna, przyjemna ścieżka sama zachęcała do zbiegania. Zanim się obejrzałem byłem już nieopodal miasteczka Aguamansa. Szlak nie schodzi do centrum, ale mija pole namiotowe i miejsce odpoczynku La Caldera. Takich miejsc, zwanych po hiszpańsku Zona Acampada jest na Teneryfie kilka. To pola namiotowe, najczęściej z toaletami i prysznicami, z których można korzystać za darmo, wystarczy zarejestrować się w internecie. Początkowo planowałem tu nocleg, ale kilometry pokonane biegiem zepsuły cały harmonogram. Trzeba było iść dalej.
GR-131 jest krótkim szlakiem, ledwo przekracza 90 kilometrów. A przynajmniej jego teneryfiańska część. Bo szlak o tej samej nazwie znajdziemy na każdej z siedmiu wysp archipelagu. Razem to ponad 650 kilometrów wędrówki, 20 kilometrów przewyższeń i kuszący plan na przyszłość. Ale ten wycinek jest niesamowicie różnorodny. To chyba jedna z największych zalet szlaku. Rzadko zdarza się, by krajobraz kilka razy zmieniał się kompletnie na tak krótkim dystansie.
Ostatnia z tych zmian dzieje się gdzieś za La Calderą. Szlak powoli wspina się do góry po zalesionych zboczach, a szeroka ścieżka stopniowo staje się wąskim trawersem ukrytym wśród morza zieleni. Nagle robi się chłodniej i wilgotniej, a czasem nawet mgliście. Im dalej na północ, tym większe zdziwienie, że wyspa, którą można w dwie godziny objechać samochodem, mieści taką rozpiętość dekoracji. Chwilami zadaję sobie pytanie, czy to aby na pewno dalej jest Teneryfa? Ale wystarczy odwrócić głowę, a stożek Teide wystający znad drzew milcząco potwierdzi.
Ten leśny trawers jest jednym z najpiękniejszych fragmentów całej wędrówki. Idę w przyjemnym cieniu, wszędzie dookoła jestem otoczony zielenią. Szlak zaś wije się po kolejnych zboczach i przeskakuje kolejne baranki. Baranek to pieszczotliwa polska nazwa dla wąwozów, których setkami pocięte są całe Wyspy Kanaryjskie. Pochodzi od hiszpańskiego słowa wąwóz, czyli… el barranco.
Liczeniu baranków nie bez powodu przypisuje się właściwości usypiające. Po prawie 40 km jednego dnia z satysfakcją znajduję kawałek wypłaszczenia z namiastką widoku. Rzucając na ziemię matę i śpiwór jeszcze raz dziękuję Teneryfie za jej ciepłe noce, które pozwalają spać pod gwiazdami bez ochronnej bariery namiotu.
10 km przed metą kończy się uroczy trawers i liczenie parzystokopytnych. Znajduję za to źródełko przy wiacie turystycznej. Udaje się z niego nabrać zaledwie pół litra wody. Tyle wystarczy, ale warto pamiętać, że po długim czasie bez deszczu nawet zaznaczone na mapie źródła potrafią wyschnąć.
GR-131 nie jest jednym z tych szlaków o fenomenalnych końcówkach i mecie w imponującym miejscu. Ostatnie kilometry to zwykła ścieżka do zwykłego miasteczka. Na rynku w La Esperanzie nawet czuję pewien niedosyt i to nie tylko dlatego, że czas już na drugie śniadanie. Po prostu wędrowałbym jeszcze. Zwłaszcza, że jest gdzie iść.
Teneryfa to raj dla miłośników wędrówek. Piękne szlaki można tu liczyć jak baranki. Dalej na północ czekają góry Anaga, kolejny z teneryfiańskich światów. Pełne nadmorskich klifów, strumieni i spektakularnych grot skalnych. Na zachodzie - urwiska Los Gigantes i ścieżki wzdłuż starych akweduktów. Czeka sześć innych wysp archipelagu. Czeka też samo Teide i jego wierzchołek na 3718 m n.p.m. Niestety góra wciąż jest pokryta śniegiem, a w takiej sytuacji Park Narodowy zamyka wszystkie szlaki prowadzące na szczyt. Na to wszystko po prostu jeszcze nie pora. Teraz jest pora na drugie śniadanie.
Wędrówkę GR-131 można połączyć ze wspinaczką na najwyższy szczyt Hiszpanii, choć będzie to wymagało bardzo dobrej kondycji. Na wysokości 3718 m n.p.m. mogą bowiem wystąpić pierwsze objawy choroby wysokościowej.
Hiszpania Teneryfa. Pico del Teide Najwyższy szczyt Hiszpanii Fot. Krzysztof Story
Wejście na Teide jest możliwe jedynie po wyrobieniu bezpłatnego pozwolenia (chyba, że zejdziemy ze szczytu przed godziną 9). Wszystko można załatwić pod adresem: www.reservasparquesnacionales.es
Na Teneryfę są dostępne bezpośrednie loty z Warszawy i Katowic. Ceny biletów zaczynają się od 300 zł. Po samej wyspie najlepiej przemieszczać się autobusem (www.titsa.com) albo wypożyczyć samochód, co czasami okazuje się tańszą i wygodniejszą opcją. Według stanu na 15 marca Hiszpania wymaga testu PCR przy wjeździe na Wyspy Kanaryjskie.
Część szlaku prowadzi przez Park Narodowy Teide, gdzie biwaki na dziko są zakazane. Na Teneryfie dostępna jest sieć bezpłatnych pól namiotowych, tzw. Zona Acampada. Swój pobyt trzeba zarezerwować przez internet pod adresem: centralreservas.tenerife.es
GR-131 jest dobrze oznakowany i raczej nie sprawia problemów z nawigacją. Do planowania tras polecam aplikację i stronę mapy.cz. Ze źródeł papierowych mogę polecić przewodniki po Wyspach Kanaryjskich wydawnictwa Cicerone.
Na szlaku nie ma trudności technicznych. Kondycyjnie najtrudniejszym fragmentem jest podejście na przełęcz pod Guajarę. Największym problemem jest dostęp do wody, który trzeba dobrze zaplanować oraz silne słońce (obowiązkowe nakrycie głowy i krem UV).
Tygodniowy pobyt zależy od ceny lotu. Można zmieścić się w ok. 2 tys. zł.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 03/2021
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie