Poznajcie Dorotę Juranek, znaną jako Mamba on Bike, której pasja do rowerów stała się sposobem na życie.
Kim jest Mamba on Bike?
To osoba aktywnie spędzająca czas, dla której rower to bardzo ważny element życia, o ile nie najważniejszy. Bikepackerka, rowerzystka. Od lat inspiruję i namawiam ludzi, by zwiedzali te najbliższe, jak i te odleglejsze zakątki na dwóch kółkach. Prowadzę blog i vlog o tej samej nazwie.
Od pewnego czasu, można powiedzieć, że jesteś pełnoetatową rowerzystką. Udało Ci się połączyć pasję z pracą.
Zgadza się. Jestem przykładem tego, jak pasję przekuć w sposób na życie i sposób na utrzymanie się.
Pamiętam Ciebie z popularnego serwisu Bikestats, który istniał przed wynalezieniem wszelkich "strav, endomondo" i mediów społecznościowych. Już wtedy Twoje starty, trasy i statystyki inspirowały wiele osób. Jak to się zatem stało, że zaczęłaś od “ciężkiego sprzętu”, a teraz jeździsz na gravelu?
Na początku kolarskiej drogi zazwyczaj jest tak, że jeździmy na tym, co akurat mamy w domu/garażu/piwnicy. W moim przypadku był to rower MTB. Dzięki temu, że mieszkałam na Śląsku, miałam też blisko w góry, więc ten typ dwukołowca sprawdzał się idealnie. Góry były weekendową odskocznią i genialną przygodą połączoną z cudownymi widokami. Czuło się zmęczenie w nogach wielokilometrowymi podjazdami. Jednak wraz z ilością przejechanych kilometrów wzrastała świadomość i zwiększały się wymagania co do sprzętu i funkcji, jakie powinien on pełnić. Potem pojawiły się też inne rowery – enduro, szosa… I mając je wszystkie, paradoksalnie nie miałam czasu, by na nich jeździć. Wtedy stwierdziłam, że wyznawana przez zapaleńców zasada, że odpowiednia ilość rowerów to jest N+1 - gdzie N to liczba aktualnie posiadanych jednośladów - wcale nie działa. Dlatego od tamtej pory mam jeden rower, który jest w stanie sprostać moim oczekiwaniom – gravel...

Naprawdę jeden?
OK, mam jeszcze drugi - szosowy z opcją założenia gravelowych opon jako backup. Skoro już przekułam pasję w swoją pracę, muszę mieć rower zastępczy na wszelki wypadek. Utrzymanie rowerów, serwisowanie ich jest kosztowne, a wygospodarowanie następnego miejsca i patrzenie, jak kolejny rower wisi czekając na swoją kolej, jest smutne.
Czy gravele, które w ostatnich latach stały się tak popularne, to nie jest kwestia mody?
Wiele osób twierdzi, że gravel został wykreowany przez marketingowców. Ale prawda jest taka, że choć faktycznie stoi za nim dobry PR, to jest rower ze wszech miar uniwersalny. Jego konstrukcja była podyktowana chęcią do przejażdżek rowerem lekkim, o sportowym sznycie w niezatrudnym terenie. Miał być lżejszy niż MTB i nie tak ekstremalny, by pozwolić na szybkie i dynamiczne poruszanie się po ścieżkach leśnych i szutrach. Miał być szybki jak szosa, jednak bardziej od niej uniwersalny. I faktycznie, jest to znakomite połączenie - nie rezygnujesz z dynamiki, a możesz wyskoczyć w teren i cieszyć się przyrodą. Nasz kraj poza tym jest idealny na kolarstwo gravelowe. Góry i naprawdę trudne odcinki ze stromymi przewyższeniami to tylko znikomy procent terenów na mapie Polski.
[paywall]
Jaki Twoim zdaniem będzie następny krok technologiczny w świecie rowerowym? Czy zostanie wymyślony jakiś nowy rodzaj roweru?
Teraz na przykład spotykam się z… amortyzacją w gravelu. Tym samym technologia powoli zatacza koło i znów wraca w stronę MTB z przednim amortyzatorem. Ale prawda jest taka, że ten rozwój podyktowany jest aktualnym zapotrzebowaniem rynku. Nie potrafię przeanalizować aktualnych trendów i jednoznacznie odpowiedzieć, w jakim kierunku to idzie. Widzę jednak, że coraz więcej ludzi customizuje swoje rowery, tzn. dobiera poszczególne komponenty tak jak, wybiera się auto w salonie samochodowym. Pod siebie i swój styl jazdy dostosowuje się kierownicę, napęd, koła czy opony.
Pamiętasz swój pierwszy gravelowy wypad?
To jest bardzo dobre pytanie, bo swojego pierwszego gravela pamiętam doskonale. To był Rondo Ruut polskiej – powiedziałabym dość awangardowej - marki. Jednak pierwszego tripa dokładnie nie pamiętam, choć dam głowę, że były to okolice Katowic, gdzie mieszkałam. A wbrew powszechnej opinii mamy tu naprawdę sporo lasów i przepięknych tras idealnych pod gravele. Musiało to być zatem jedno z najbardziej popularnych miejsc do Pszczyny albo nad Jezioro Paprocany w Tychach. Z całą pewnością był to 2017 rok.
Niedługo potem zaczęłaś startować w rajdach ultra. Najdłuższym to był...
Wisła 1200 km w 2018 roku! To w zasadzie było moje pierwsze ultra i jakże moje oczekiwania rozminęły się wtedy z rzeczywistością! Planowałam, że pojadę sobie – nazwijmy to – wycieczkowo. Wzięłam urlop, bo pracowałam na etacie w przedszkolu jako wychowawca. Na początku planowałam kontestować trasę – spać blisko rzeki, żyć jej rytmem, rozbijać się nad jej brzegiem i rano zwijać biwak jadąc dalej. Miałam śpiwór, tarp, maszynkę do gotowania, owsianki… Start znajdował się przy Schronisku PTTK Przysłop pod Baranią Górą. Pierwszego dnia dojechałam za Kraków, a po drodze spotkała mnie potworna burza. Od razu odpaliłam booking.com i szukałam noclegu, gdzie w cieple będę mogła dojść do siebie i wszystko wysuszyć. Drugiego dnia nocowałam gdzieś w Sandomierzu na polu namiotowym z innymi uczestnikami wyścigu. Kolejne noclegi 'wjechały" już automatycznie z serwisu rezerwacyjnego, toboły odesłałam do domu paczkomatem. Jechałam dalej na lekko. Całość zajęła mi 6 dni i pamiętam, że była to wyczerpująca przygoda.

Teraz jeździsz 600 km w 24 godziny…
W zeszłym roku startowałam w Ultra Race Roztocze. Świetny wyścig, trasy poprowadzone urokliwymi terenami, piękne szutry, cudowne lasy, wąwozy lessowe. Wspaniała przygoda o łącznym dystansie 650 km. Obserwując na przestrzeni lat swój organizm doszłam do wniosku, że takim optimum dla mnie są wyścigi około 500 km. To spore wyzwanie, żeby przejechać ten dystans w 24 godziny. Oczywiście wszystko zależy od przewyższenia, trasy itp. Gdy wymagania są większe, to skracam dystans. Chcę zamknąć się z wyścigiem w ciągu doby, bo dłuższy tak ekstremalny wysiłek jest bardzo wyczerpujący i odczuwam go mocno. Organizm bardzo długo się regeneruje i zaciąga olbrzymi dług.
Masz jakieś rytuały przed długą trasą?
Zawsze sprawdzam trasę. Aczkolwiek częstotliwość startów w ostatnim czasie sprawiła, że zaczęłam lekceważyć pewne rytuały, co niestety odbijało się w trakcie wyścigów. Wpadłam trochę w pułapkę rutyny. Okazywało się, że np. nie doczytałam czegoś w Racebooku, czyli informatorze przekazywanym zawodnikom przez organizatora. Jednak najważniejsze przed wyścigiem jest rzetelne przeanalizowanie trasy, przede wszystkim pod kątem punktów odżywczych - miejsc, gdzie można uzupełnić wodę albo zjeść coś ciepłego albo przewyższeń – by wiedzieć, czego się spodziewać i jak rozłożyć siły. Analizuję również pogodę, bo mimo iż wyścig odbywa się latem, to temperatury nocą potrafią zaskoczyć. Niestety należę do zmarzluchów, a zmęczenie dodatkowo potęguje wyziębienie organizmu. Planuję też dokładnie, co ze sobą zabieram, np. dodatkowe ubranie. Przed startem dbam o dobry sen, wypoczynek, zdrowe odżywianie i suplementację. Rano podstawą jest dobry, energetyczny posiłek.
Co suplementujesz przy takim wysiłku?
Mam zestaw dobrany pod siebie w oparciu współpracę z dietetykiem. Suplementuję kwasy Omega-3, witaminę D3 - dbając też o regularne badania jej poziomu w organizmie - oraz witaminę B, bo staram się ograniczać mięso w swojej diecie. Poza tym ważny jest dla mnie suplement diety na stawy z glukozaminą. Ale nade wszystko staram się mieć urozmaiconą i zdrową dietę, która jest podstawą wszystkiego. Swego czasu sporo interesowałam się tematami żywienia i mogę polecić inspirujące również mnie profile, które obserwuję, bo są prawdziwą kopalnią wiedzy - to kanały Sylwi Maksym i Mateusza Gawełczyka.
Sakwy czy bikepacking?
Wybierajmy to, co lepiej nam leży. Tę samą trasę można przejechać z sakwami, torbami bikepackingowymi na kierownicy, widelcu i pod siodłem oraz z plecakiem na plecach. Dopiero po kilku dniach rowerowej tułaczki dostrzeżemy to, co najbardziej nam pasuje. Od razu powiem, że pierwszy odpadnie plecak…
Sakwy się sprawdzą, gdy postawimy sobie za cel wygodę biwakowania i posiadanie większej ilości rzeczy dla naszego komfortu. Bikepacking to z kolei postawienie na minimalizm i multifunkcjonalne wykorzystanie rzeczy, np. jedne spodenki do spania i na plażę. Rower obciążony równomiernie małymi torbami bikepackingowymi ma lepszą dynamikę. Łatwiej się na nim podjeżdża i zjeżdża. Bikepacking wiąże się też z posiadaniem sprzętu lekkiego, pakownego i wielu przypadkach jednak z górnej półki cenowej. Bo wiadomo - jakość i niska waga są odwrotnie proporcjonalne do ceny. Ale tak naprawdę, by zacząć przygodę z kilkudniowymi rowerowymi eskapadami, wystarczą chęci, pomysły i sam rower. Sprzęt kompletuje się latami, nie wszystko trzeba mieć od razu. W internecie istnieje sporo forów, grup gravelowych i bikepackingowych, gdzie pojawiają się testy sprzętu, a rzeczy dostają drugie życie. Warto je śledzić.
Jak spakować się na kilkudniowy wyjazd?
Przede wszystkim trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co będzie Ci potrzebne? Jaki to rodzaj wyjazdu, dokąd, etc.? Ja pakuję się z tabelką, w której mam wynotowane wszystkie niezbędne rzeczy. Co wyjazd kopiuję ją sobie i modyfikuję. Dzięki temu ograniczyłam wpadki pod hasłem "mam palnik, nie mam gazu". Na jednym wyjeździe rozbiłam się na dziko poza zasięgiem wzroku ludzi, zmęczona zapragnęłam przyrządzić sobie kolację. Miałam wszystkie składniki, cały sprzęt oprócz... ognia – ani zapałek, ani zapalniczki, ani krzesiwa. Tę dotkliwą lekcję zapamiętałam na długo, a wnioski wyciągnęłam.
Masz jakieś nowinki ze świata bikepackingu? Bez czego nie wyobrażasz sobie wyprawy rowerowej?
Jest jedna rzecz, bez której nie wyruszam w trasę - to kurtka puchowa. Wspominałam już, że jestem typem zmarzlucha. Kurtka puchowa bez względu na porę roku ratuje moje życie i zwiększa komfort! Obojętnie, czy świeci słońce, czy nie, czy to jest lato, czy zima – zawsze mam przy sobie lekką puchową kurtkę.
Jesteś także organizatorką wyjazdów rowerowych. Organizujesz campy rowerowe dla kobiet. Jak narodził się ten pomysł?
Turystyka rowerowa daje nam dużo większy zasięg niż piesza. Natomiast turystyka samochodowa zamyka nas we wnętrzu auta i odcina od wielu bodźców zewnętrznych, potencjalnych znajomości, kosztowania natury. Na moim blogu zaczęłam pokazywać te miejsca, w których akurat byłam. Nie zawsze były one spektakularne. Często pokazywałam bliskie miejsca w okolicy, gdzie mieszkałam. Obozy rowerowe i organizacja wyjazdów były naturalną konsekwencją mojego bloga. Wiele osób sięgało do niego po inspiracje, dopytywało mnie o jakieś szczegóły, sugerowało organizację takiego wyjazdu.
Jakie miejsca polecasz zatem na gravela? Może na początek Polska?
Wiosną przepięknie będą prezentować się pagórki Suwalszczyzny. Teren jest mocno pofałdowany, do tego cisza i spokój mimo otwarcia drogi ekspresowej w tym kierunku. Naprawdę mało tu ludzi, a sporo dzikiej przyrody. Na wiosnę przylatują bociany i krajobraz staje się jeszcze bardziej sielski.

Jeśli ktoś chce się sprawdzić w górach, to polecam Góry Izerskie. Mam wrażenie, że mimo wszystko są one mało popularne. Tutejsze szutry obfitują w delikatnie nastromienie, choć oczywiście można zaplanować trasę ze sporym przewyższeniem, i piękne widoki. Nasz kraj jest tak piękny, że gdziekolwiek byśmy nie byli, to polecam odpalić darmową aplikację mapy.cz i zaplanować trasę. Paradoksalnie może okazać się, że blisko naszego domu, mamy tereny, których nie znamy, a które są niezwykle malownicze i idealnie nadają się na eksplorację na dwóch kółkach.
A zagranicą?
Zacznijmy od naszych południowych sąsiadów - Czechów. Szczególnie polecam Morawy, gdzie jazdę na rowerze można połączyć z wieczorną degustacją wina w lokalnych winnicach. Jeżeli ktoś chce ruszyć dalej i bardziej ekstremalnie to niech wybierze Toskanię ze swoimi licznymi podjazdami i pagórkami. Mnóstwo tu fajnych szutrów, do tego wspaniałe widoki i doskonała kuchnia. Ja też cały czas odkrywam nowe miejsca.
Skąd czerpiesz inspiracje i wiedzę?
Obserwuję konta instagramowe wielu podróżników, oglądam ich vlogi. Sporo inspiracji czerpię z portalu bikepacking.com, który obfituje w nowinki sprzętowe i poradniki. Można znaleźć tu sporo tras. Jeśli natomiast mówimy o konkretnych kontach, to często oglądam Piotrka Strzeżysza (On the bike) i Łukasza Majewskiego (Nomada w drodze), który ostatnio jechał do Mongolii. Swoją podróż kończył w 15-stopniowym mrozie i śniegu.
Jesteś zwolenniczką takich projektów?
Nie, ale jeśli jemu się podobało i czerpał z tego radość, a na dodatek przedstawiał to w ciekawy sposób, to ja mu mocno kibicuję. Ile kont, tyle wizji tego kolarstwa. Ja wychodzę z założenia kolarstwa hedonistycznego – ma być fajnie, przyjemnie, bez większych ekstremów. Natomiast z inspirujących kobiecych kont polecam Giant Cheerio - to dziewczyna, która sporo podróżowała w kierunku wschodnim. Z naszego podwórka natomiast obserwuję Weronikę Szałas, która w ubiegłym roku podróżowała po Czarnogórze. Wszyscy motywują do tego, by wsiąść na rower i po prostu jechać przed siebie, bo przygoda czeka tuż za rogiem.
Dorota Juranek Autorka jednego z najpopularniejszych kobiecych blogów rowerowych w Polsce. Od 12 lat nieustannie inspiruje i dzieli się swoją pasją do dwóch kółek, podróżowania i szeroko pojętej aktywności fizycznej. Aktualnie najbardziej skupiona na pokonywaniu długich dystansów oraz rowerowych eksploracjach. Specjalistka od bikepackingu i rowerów gravelowych, ale z ogromnym doświadczeniem w kolarstwie górskim i enduro. fot. Archiwum Doroty Juranek
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie