Koniec lat 80. Moje pierwsze wakacje w Tatrach. Ojciec pyta mnie, czy pójdę z nim na Świnicę. To czasy „przedgooglowskie”, więc nie za bardzo wiem, z czym to się je. – To taki stromy szczyt, trochę łańcuchów i klamer – wyjaśnia. Resztę muszę sobie wyobrazić albo doczytać w przewodniku Józefa Nyki. Od tych wydarzeń minęło ponad 30 lat – nie taki znowu duży przedział czasu, ale w turystyce okazuje się przepaścią.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 7(17)/2021.
Pierwszy zapamiętany moment to przystanek na rynku w Jordanowie, gdzie nasz autobus musi zrobić kilkanaście minut przerwy. Ostatnie kilometry, od Makowa Podhalańskiego, to spore wyzwanie, górka za górką, dlatego kisimy się w dusznym wnętrzu, pochłaniając zapach potu i spalin. Pierwszy raz pod Giewont docieram ledwo żywy, a przed nami jeszcze przesiadka – na autobus do Jaszczurówki. Tam czeka na nas Ośrodek Energetyk, którego już nie ma.
Chwila na przepakowanie plecaków i Ojciec od razu zarządza wymarsz. Ogarniamy więc na dzień dobry słynną kaplicę zaprojektowaną przez Stanisława Witkiewicza, bo to trzy kroki od ośrodka, a mnie w uszach szumi od wrażeń. A może także od płynącego wartkim nurtem Potoku Olczyskiego i jego wywierzysk.
– Tutaj były kiedyś baseny kąpielowe – uchyla rąbka tajemnicy mój przewodnik po nowym świecie. I zachęca do wejścia w głąb Doliny Olczyskiej. Na pierwszy dzień proponuje nawet Kopieniec Wielki. Jest rok 1989, mam 15 lat, argumentów żadnych, ale jakoś udaje mi się odwieść go od tego pomysłu. Potem będzie z tym coraz trudniej.

Zakopane, dworzec autobusowy na ul. Jagiellońskiej. Zdjęcie Krystyna Golonka, archiwum Muzeum Tatrzańskiego
Dziś wyjście w góry poprzedzone jest często wielogodzinnymi przygotowaniami. Nie tylko przeglądamy mapy i szperamy w przewodnikach, jak kiedyś - notabene pamiętam, jak swego czasu Tata kupił wojskowe mapy topograficzne po Tatrach, w skali 1:10 000, z których cieszył się jak dziecko; do dziś są w idealnym stanie - ale dodatkowo oglądamy zdjęcia czy nawet filmy. Dzięki temu przyszłość na tatrzańskich szlakach mamy zaprojektowaną z dokładnością szwajcarskiego zegarka. Zakładamy ślad GPS zanim wyjdziemy na szlak i wizualizujemy naszą wędrówkę. Dokładnie sprawdzamy pogodę, ale jedna aplikacja już nie wystarczy. Czasami musimy skonfrontować dane nawet z trzech źródeł. Szukamy porad na grupach dyskusyjnych na Facebooku, często odbijając się od ściany hejtu.
[paywall]
A my przed laty? Jaszczurówkę szybko zamieniamy na inny ośrodek zakładów energetycznych - w Kuźnicach. Stoi do dziś, choć po zmianach własnościowych od dawna jest nieczynny, a leży tuż przy zielonym szlaku na Kasprowy Wierch. Idealne to zatem miejsce na wypady w najwyższe polskie góry. Dziś powiedziałbym śmiało, że to nawet najlepsza miejscówka w całych Tatrach poza schroniskami. Dlatego wspomniana Świnica, a potem kolejne koronki na wyszczerbionej grani Orlej Perci padają moim łupem w następnych latach. Efekt jest taki, że nie mam skończonych jeszcze 20 lat, a całe Tatry w jednym palcu.
Przeglądam stare zdjęcia. Alpinus, Jack Wolfskin, Salewa, Quechua? Nic z tych rzeczy. Zupełnie inne kanony ubioru. Wytarte jeansy, często z dziurami, czyli takie, które nie nadają się już do chodzenia po mieście; stary sweter, z orientalnymi naleciałościami, który zatrzymuje w sobie maksimum potu; skórzane buty. Na głowie zawiązany kawałek chustki. Plecak, którego imię na pewno nie jest komfort. Termos, który może się zbić szybciej, niż zdążymy osiągnąć Zawrat z Hali Gąsienicowej.
Tak chadzano po Tatrach całkiem niedawno. Dlatego z dużym zdziwieniem, ale i wzruszeniem przyjmuję lipcowe spotkanie na szczycie Kasprowego Wierchu. Mężczyzna pyta mnie o okoliczne szczyty, czy daleko na Giewont, czy widać Rysy, a czy ten szczyt na wyciągnięcie dłoni to Krywań? Po czym wszystko konfrontuje ze swoimi zapiskami i zadrukowanymi stronami formatu A4. To taka namiastka tego, do czego przyzwyczailiśmy się 20 albo 30 lat temu.
Mała drewniana budka przy ulicy Kościuszki w Zakopanem. To tutaj w dawnych czasach przychodzą turyści, żeby sprawdzić pogodę na najbliższe dni. Dziś wprost ciężko uwierzyć w to, kiedy zapowiedź aury na kilka dni do przodu jest na wyciągnięcie ręki. Informacja o popołudniowych burzach znaczy tylko, a może aż tyle, że gromy się pojawią, ale w bliżej nieokreślonym czasie. Albo że spadnie deszcz. Pogodowe alerty? Zapomnijcie... Dlatego pewnego dnia, idąc granią Tatr Zachodnich - od Starorobociańskiego Wierchu w kierunku Wołowca - nagle jesteśmy w samym oku cyklonu. Schodzimy z Łopaty, kiedy słychać pierwsze wyładowania, a przecież przed nami – w drodze do doliny – jeszcze sam Wołowiec.
– To ogromna przestrzeń, na pewno nic złego nam się nie stanie – mówi Ojciec ze stoickim spokojem, podczas gdy nad naszymi głowami przetacza się istna nawałnica.
Przy zejściu do doliny, gdzie teoretycznie powinno być bezpieczniej, robi się jeszcze głośniej. Dochodzimy do schroniska na Polanie Chochołowskiej mokrzy i w jakże różnej kondycji psychicznej. Ja trzęsę się ze strachu, mój Tata wyluzowany zamawia obiad. Podobnym luzem wykazuje się, kiedy z tej samej doliny przez Ornak docieramy na Siwy Zwornik. W oddali majaczą Błyszcz i Bystra. Już za granicą, zamkniętą, choć tylko teoretycznie. Przypomnę, są lata 90. i o przekraczaniu granicy nie ma mowy.
– A co nam zrobią, jak nas złapią? – odpowiada pytaniem na pytanie mój Przewodnik i po kilkudziesięciu minutach najwyższy szczyt Tatr Zachodnich mogę zapisać w swoim notatniku jako „zaliczony”. Nerwy są przy tym pojęciem zupełnie obcym. Spokojnie zdobywamy wysokość, a popas na szczycie trwa kilkanaście minut. Nikt nie ma wrażenia, a jesteśmy większą grupą, że trzeba zmykać z powrotem, bo robimy to na nielegalu.
Szczytem nielegalu jest jednak zdobycie Mięguszowieckiego Szczytu Czarnego. Dziś jako zagorzały obrońca tatrzańskiej przyrody i człowiek uświadomiony, nie pozwoliłbym sobie, a już tym bardziej dzieciom, na taki wybryk. Być może tuż po czasach, kiedy wszystko było zakazane, Ojciec pozwalał nam na takie drobne grzeszki w Tatrach, żeby choć trochę pokolorować świat końca XX wieku. Z Przełęczy pod Chłopkiem to raptem godzinę tam i z powrotem. Ale, już cicho…
„Trwają przygotowania do wyruszenia na szczyt. Gotowanie wrzątku, posiłku. Trwają spekulacje na temat ustalenia ostatecznego zespołu szturmowego, który przeprowadzi atak na szczyt...” – czy to zapiski przed wyjściem na jeden z ośmiotysięczników? Nie, to wpis w moim górskim pamiętniku z 19 lipca 1991 roku. O godzinie 12.43 na wysokości 2301 metrów nad poziomem morza odnotowuję, że mgła jest totalna, a od Przełęczy Świnickiej zaczął się wiatr, który „przewiał nas dosłownie”. Mimo to idziemy w kierunku Zawratu.
Prowadzenie takich górskich spostrzeżeń już wtedy było ewenementem, a dziś robią to naprawdę nieliczni. Wszystko sprowadza się do kilku zdań okraszonych zdjęciami, które lądują we wszechświecie social mediów. Posty żyją dzień, dwa, by administrator przywołał je za rok, dwa, pięć. Tymczasem górskie pamiętniki przechowuję w jednym miejscu, niemal jak relikwie, czasami do nich wracam, głównie by ponatrząsać się z samego siebie.
W Tatrach spędziłem kilka najlepszych lat mojego życia. Co roku to samo miejsce – najpierw Energetyk w Jaszczurówce, potem w Kuźnicach. Warto było dla tych drobnych szaleństw, na które przyzwalał mi Ojciec. Nie krzywił się, kiedy wchodziłem na bosaka na Giewont z Kuźnic (po co? sam nie wiem, może dlatego, by było inaczej), czy jak wieczorową porą wchodziłem na Nosal i machałem czym popadnie do tych, którzy zostali w ośrodku.
Trzy lata temu, kiedy mój Przewodnik już ciężko chorował, zabrałem go w Tatry. Na Kopieniec Wielki. Był 11 listopada, na szczycie zrobiliśmy sobie wspólnie z moimi dziećmi pamiątkowe zdjęcie z biało-czerwoną flagą. Potem jeszcze ostatkiem sił wszedł na Magurkę Wilkowicką. Zszedł w doliny tak samo ściorany, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy próbował mnie zachęcić do zdobycia Świnicy. Ściorany, ale żywy. Tato zmarł w listopadzie ubiegłego roku. Pokazał mi góry, a to tak, jakby odkrył przede mną cały świat.
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Wybaczcie mi, Tatry!".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie