Macie odstąpić butlę z tlenem? Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać. Bo według wielu osób najwyraźniej jest to jedyna przeszkoda, która stoi między mną a wejściem zimą na K2.
Bardzo się cieszę, że zimowe K2 przypadło Nepalczykom. W końcu reprezentanci tego narodu byli cichymi bohaterami niezliczonych himalajskich sukcesów. W stu procentach zgadzam się też z Piotrkiem Hercogiem, który w tym magazynie – tylko dwie strony wcześniej - jasno wyłożył, jak durna jest próba umniejszania tego epokowego osiągnięcia. Najwyraźniej jednak nie wszyscy podzielają nasze zdanie, gdyż w sieci zaroiło się od wywodów robiących z Nepalczyków oszustów albo turystów, którzy na 8611 m n.p.m. wjechali windą.
Z komentarzy można wywnioskować, że tlen z butli to rakieta, na której byle frajer wleci na szczyt najwyższej góry. Chyba zapominają, że Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki w 1980 roku również wykorzystywali to udogodnienie. Jeżeli więc ktoś odmawia Szerpom prawa do zajęcia w Wikipedii pola z napisem „pierwsze zimowe wejście na K2”, to automatycznie wyrzuca Polaków z Everestu. W tym momencie dyskusji zazwyczaj pada stwierdzenie: „ale wtedy czasy były inne”. No i co z tego?
Nie ma żadnych oficjalnych wytycznych dyskredytujących wejścia z tlenem. Wprawdzie Denis Urubko stworzył listę warunków, które należy spełnić podczas zimowych wejść, ale to tylko jego postulaty. Robert Lewandowski też może ogłosić, że według niego piłka nożna powinna być trudniejsza, więc będzie strzelał wyłącznie z główki. Nie powstrzyma to jednak rywali od uderzania nogą i sędziów od uznawania takich goli.
Rozumiem i cenię to, że niektórzy chcą sobie podnosić poprzeczkę. Ale nie mogą wymagać, by wszyscy grzecznie kroczyli wytyczoną przez nich ścieżką. Nie mogą też mieć pretensji, że ktoś osiąga sukces, nie grając według ich reguł. Dlatego nie mam wątpliwości, że rozpoczęta przez Polaków epoka pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki dobiegła końca. K2 jednak nikt nie zamyka i ta magiczna góra wciąż czeka na śmiałków. W końcu nowe drogi same się nie zrobią.
Niestety, dla niektórych takie rozumowanie okazało się nie do przyjęcia. Na wirtualne barykady ruszyli kanapowi wyznawcy „czystej formy”. Animuszu – zapewne nieświadomie – dodał im Adam Bielecki, który w pierwszej wersji gratulacji dla zdobywców użył słowa „doping”. Potem próbował sprawę wyjaśniać, ale było już za późno. Rozpętał się srogi „kałszkwał”.
Kontratakowała bowiem druga strona. Broniła ona Nepalczyków, ale poziomem dyskusji często nie przewyższała swoich oponentów. „Oszuści” przeplatali się więc z „zazdrosnymi Polaczkami” i każdy mógł dowiedzieć się czegoś o swojej matce. Oliwy do ognia dolał nawet Krzysztof Stanowski, który przedstawił Bieleckiego jako zawistnika, niemającego już po co jeździć w góry. Także niektóre media starały się chyba podgrzewać atmosferę. Nagle historyczne wejście na K2 przestało się liczyć, a na pierwszy plan wkroczyła możliwość kłótni o tlen, wyzywania i atakowania wyrwanymi z kontekstu zdaniami. Takie to w Polsce normalne.
Podczas pyskówek obie strony kazały sobie nawzajem używać „maści na ból dupy”. I to akurat uważam za niezłą radę. Moim zdaniem każdy (łącznie ze mną) powinien ją profilaktycznie stosować. Może wtedy wszyscy cieszyliby się górami, zamiast obrażaniem innych w komentarzach.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!