Z Grzegorzem Gawlikiem, podróżnikiem realizującym Projekt 100 Wulkanów, rozmawia Kuba Terakowski.
Dwa lata temu, gdy rozmawialiśmy o Projekcie 100 Wulkanów powiedziałeś, że zdobyłeś ich 58. A kilka dni temu usłyszałem w radiu, że mówisz o 57. Jak to możliwe?
Mam dwie tabele zdobytych wulkanów: główną i pomocniczą. Od czasu do czasu robię ich przegląd. Ta zaplanowana setka jest starannie wyselekcjonowana, więc gdy uznaję, że jest w niej kilka zbyt podobnych wulkanów lub że któryś nie zasłużył na honorowe miejsce, to przenoszę go do rezerwy. Przypuszczam, że właśnie w ten sposób jeden z nich został zdegradowany i spadł do drugiej ligi. A tam pozycji wciąż przybywa, obecnie jest ich 120.
A w tym głównym zestawieniu, pojawiły się jakieś nowe wulkany?
Nie, natomiast gigantyczne zmiany zaszły przez ten czas na Etnie. Eksplorowałem ją ostatnio czterokrotnie i za każdym razem miałem wrażenie, że wiele miejsc widzę pierwszy raz. Są tam nowe stożki wulkaniczne, nowe otwory lawowe, a stare zniknęły. Dawnego wierzchołka nie ma, obecny jest innym miejscu. Ledwo zdążyłem uwzględnić te zmiany w książce, która niedawno się ukazała. Ostatnio udało mi się też wejść na lodowiec północny Kilimandżaro, a tam nie pojawił się nikt od lat.
Dlaczego?
Bo celem wszystkich wypraw jest główny szczyt. Nikomu nie chce się chodzić dalej, a lodowiec północny jest szmat drogi od wierzchołka, co przy tej wysokości i zmęczeniu ma kolosalne znaczenie. Nie chodzą tam nawet naukowcy, tylko wysyłają drona, lub lecą śmigłowcem i to im wystarcza. A ja nigdy nie poprzestaję na głównym szczycie, schodzę do krateru lub penetruję okolice. Znam lokalnych przewodników, którzy na Uhuru Peak byli setki razy, lecz do krateru nie zeszli nigdy. Byli zachwyceni, gdy ich tam zaprowadziłem.
A masz jakieś wulkaniczne białe kruki?
Mam ich mnóstwo już od lat. To dla mnie na przykład meksykański wulkan Popocatepetl - aktywny i bardzo groźny. Obok mamy wygasły Iztaccíhuatl, który od strony wulkanologicznej na miejsce w głównej setce nie zasłużył, lecz turystycznie jest fenomenalny. Gdybym przygotowywał zestawienie "sto najfajniejszych trekkingowo wulkanów świata", to z pewnością tam by się znalazł. Jest przepiękny, ma długą, efektowną grań i dwa niewielkie lodowce. Opisałem go w książce, bo jej profil jest trekkingowy.
Dwa lata temu nawet słowem nie wspomniałeś o zamiarze napisania książki...
Bo wtedy jeszcze w ogóle o tym nie myślałem. Dopiero półtora roku temu Wydawnictwo Bezdroża poprosiło mnie o napisanie przewodnika po wulkanach, lecz miał on być stricte trekkingowy. Ja zaproponowałem poszerzenie formuły, tak aby książka stała się atrakcyjna nie tylko dla osób planujących wyprawy, lecz także dla lubiących lekturę ekspedycyjnych dzienników.
Co zatem wydawnictwo otrzymało zamiast przewodnika?
Ależ to oczywiście nadal jest przewodnik, opisujący 15 wybranych, atrakcyjnych wulkanów, na które wejść może każdy aktywny człowiek gór. W tej części uwzględniłem wszystkie niezbędne informacje o cenach, terminach, formalnościach i drogach, a także pogodzie, noclegach, wyżywieniu, ekwipunku i zagrożeniach. W każdym rozdziale umieściłem też jednak obszerne fragmenty swoich dzienników z wypraw. W sumie notatki te stanowią ponad jedną trzecią całej książki.

Wyprawa do Meksyku na wulkany Iztaccihuatl i Popocatepetl. Zdjęcie Grzegorz Gawlik
Jakie treści znajdziemy w tych notatkach?
Po pierwsze, zawierają wskazówki praktyczne, które nie sposób byłoby uwzględnić w klasycznym przewodniku, czyli na przykład rozbudowane informacje o wybranych fragmentach lodowca, zagrożeniach, czy trudnościach. Są też w pełni autentyczne, bo pisane na kolanie, w namiocie, wieczorem, przy świetle czołówki, po całym kolejnym dniu forsownej eksploracji. Jest więc w nich prawdziwy ładunek emocjonalny i mnóstwo bieżących przemyśleń. Sam, przepisując te notatki do książki, byłem wielokrotnie zaskoczony swoimi refleksjami. Nie pamiętałem ich. Te fragmenty dzienników pozwolą osobom planującym wyprawę uzmysłowić sobie skalę i liczbę problemów, którym trzeba będzie sprostać. Po drugie jednak, moje notatki mogą być ciekawe także dla osób, którym ani w głowie wyprawy.
A reszta książki?
To część popularno-naukowa, czyli krótkie rozdziały poświęcone wybranym, praktycznym aspektom wulkanologii. Podpowiadam na przykład, gdzie każdy z nas może pojechać turystycznie, aby zobaczyć lawę. Prezentuję 10 wulkanów, które pochłonęły najwięcej ofiar. Opisuję 10 najciekawszych miejsc wulkanicznych, które nie są wulkanami. Wspominam też o polskich terenach powulkanicznych, więc można z moją książką wybrać się nawet na lokalną wycieczkę.
W kolejnym rozdziale opisuję specyficzny sprzęt i ekwipunek potrzebny na wulkanie, a kolejny poświęciłem bezpieczeństwu. To aspekt niezmiernie ważny, gdyż nawet banalny chwyt, wsunięcie ręki w szczelinę, może skończyć się dramatycznie. I na nic nasze bogate doświadczenia tatrzańskie, bo na Orlej Perci ryzykujemy przemoczeniem rękawiczki, a na aktywnym wulkanie zwęgleniem dłoni. Ostatni rozdział to solidny słownik pojęć wulkanicznych, napisany jednak prostym językiem, tak aby nie był potrzebny słownik do tego słownika... (śmiech).
Dlaczego opisałeś właśnie tych 15 wulkanów? Jaki był klucz wyboru?
Po pierwsze, wybrałem wulkany, których zdobycie nie wymaga żadnych szczególnych umiejętności wspinaczkowych. Po drugie, to wulkany różne, a więc popularne i znane - jak Etna, Ararat, Kazbek, czy Elbrus, najwyższy - jak Ojos del Salado, piękne - jak Yellowstone z jeziorem w kalderze, czy wyjątkowe - jak Kawah Ijen, na zboczach którego pozyskiwana jest siarka. Opisuję wulkany dość spokojne i groźne, jak Etna.
A wydaje się, że jest dobrze znana, niewinna, oswojona...
Etna ma dwie twarze: turystyczną, popularną, do wysokości 2800-2900 m n.p.m. i niedostępną oraz niebezpieczną powyżej. Tam docierają nieliczni. Etna jest ze wszech miar szczególna, bo nadaje się na turystyczne spacery, jak i na cele wyprawowe - każdemu według upodobań i potrzeb. Można wybrać się tam na kilka godzin, na jeden dzień, albo na tygodniowy trekking. To rozległy, górski masyw.
Zawsze podkreślam, że wulkany to też góry, można eksplorować je turystycznie, wyprawowo i wspinaczkowo. Najwyższy wulkan na Ziemi, Ojos del Salado, zaczyna konkurować popularnością z Aconcaguą, gdyż jest dużo tańszy i nie wymaga drogich pozwoleń. Jeżeli ktoś lubi góry, to może wybrać się tam, nawet nie wiedząc, że przy okazji zdobywa wulkan. Zresztą Ojos nie jest wyjątkiem, bo mało kto z wchodzących na Kazbek, czy Elbrus wie, że to też są wulkany.
Projekt 100 Wulkanów finansujesz, organizując wyprawy komercyjne?
Owszem. Mam grupę stałych klientów, wciąż dołączają też nowi. Wzajemnie pomagamy sobie spełniać marzenia.
Który z wulkanów można zatem z Tobą zobaczyć?
Prawie każdy. Większość wypraw mogę "uszyć na miarę", jeżeli zgłoszą się do mnie chętni. Natomiast w stałej ofercie mam wulkany najpopularniejsze, takie jak Kilimandżaro, Elbrus, Kazbek, Ojos del Salado, Pico del Orizaba. A stałym klientom proponuję miejsca mniej spopularyzowane Prowadzę także trekkingi w rejony niewulkaniczne, na przykład do bazy pod Everestem lub wokół Annapurny. Himalaje widuję częściej niż Tatry... (śmiech).
Dwa lata temu, na pytanie o największy sukces, odpowiedziałeś...
Poczekaj, niech zgadnę... Że żyję?
Tak.
I nadal tak myślę.
Powiedziałeś też, że udaje Ci się omijać śmierć, chociaż czasami bywa blisko...
I nic się nie zmieniło. Ostatnio na Etnie uderzył mnie kawałek spadającej lawy, wyrzuconej z krateru. Dawniej uciekałbym, teraz jednym okiem patrzyłem na krater, a drugim robiłem mu zdjęcia. To był piękny, czerwony, zastygający odłamek...
Zabrałeś go ze sobą? Podobno Twój plecak jest w miarę schodzenia coraz cięższy...
Bo zbieram wszystko po drodze? Tak, to prawda... (śmiech). Tego odłamka jednak nie wziąłem, gdyż był zbyt gorący. Musiałbym poczekać, aż ostygnie.
Jak długo?
To zależy od rodzaju lawy, wysokości wulkanu, strefy klimatycznej. Byłem na stokach Eyjafjallajökull cztery lata po erupcji. Wokół mróz i śnieg, a termometr wbity w lawę na 10 centymetrów pokazał 200 stopni. Czasami lawa stygnie powierzchniowo, tworząc cienką, niewidoczną i niebezpieczną skorupę. Niedawno na Etnie poczułem, że topią mi się buty. Termometr laserowy pokazał 460 stopni... Sam nie wiem, kiedy wszedłem na rzekę zastygającej lawy, która w dzień nie ostrzega kolorem czerwonym, bo jest szara. Czerwień widać dopiero po zmroku. Pierwsza myśl: jak wrócić? Oczywiście najbezpieczniej po śladach...
Znowu ta Etna! Twój ulubiony wulkan. Nadal Ci się nie znudził?
Ależ skąd! Mógłbym tam zamieszkać... (śmiech). Regularne obserwacje Etny, które prowadzę od kilkunastu lat, sprawiły, że zebrałem absolutnie unikalne materiały. Myślę, że nawet włoscy wulkanolodzy nie wiedzą o niej tyle, co ja. Wiem, gdzie na Etnie są mikrolodowce. Wiem, które stopiły się ostatnio, a które przetrwały. Obszedłem wszystkie obecne kratery szczytowe. Przypuszczam, że jestem jedynym człowiekiem, który to wymyślił. Obserwuję zmiany, wybuchy, spękania, nowe kratery i stożki. Wiem, gdzie jest aktualny wierzchołek. Myślę, że poza mną wie to nie więcej niż pięciu ludzi na świecie. Obserwacje Etny stanowią kwintesencję Projektu 100 Wulkanów, bo nie poprzestaję na jednej wyprawie, lecz monitoruję ten wulkan nieustannie. Oczywiście, chciałbym móc każdy badać tak regularnie, lecz czas i koszty na to nie pozwalają.
A na Koronę Wulkanów pozwolą?
Akurat tak się składa, że te najwyższe są z wulkanologicznego punktu widzenia najmniej interesujące. Mnie kręcą projekty ambitniejsze i ciekawsze, na przykład po trzy najwyższe wulkany każdego z kontynentów. Mimochodem zresztą większość Korony Wulkanów zdobyłem. Brakuje mi Antarktydy. Wprawdzie tam najbardziej interesujący jest dla mnie Erebus, lecz przy okazji na najwyższy - Mount Sidley - też bym wszedł.
Ten Erebus też krąży Ci po głowie od kilku lat…
I nadal nie stać mnie na taki wydatek. Koszty wyprawy antarktycznej liczone są w setkach tysięcy złotych. Myślę, że wejście na Erebus będzie zwieńczeniem nie tylko Projektu 100 Wulkanów, lecz w ogóle mojej aktywności wyprawowej.
Ile czasu potrzebujesz na zakończenie tego projektu?
Znajomi żartują, że planuję go nigdy nie skończyć... (śmiech). I coś w tym jest, bo najciekawsza jest dla mnie sama eksploracja, więc szybkie zakończenie byłoby mi nie w smak. Na szczęście mam też inne pomysły, nie będę więc w nieskończoność tego przeciągał. Wierzę, że za 10 lat będzie zamknięty. O ile w ostatniej chwili nie zdyskwalifikuję 99. wulkanu i nie przeniosę go na listę rezerwową... (śmiech)
Grzegorz Gawlik
Podróżnik, alpinista i zdobywca wulkanów; dziennikarz, fotograf, prawnik. Odwiedził blisko sto państw, często wspina się i podróżuje samotnie, organizuje też wyprawy komercyjne. Wydał książkę „Projekt 100 Wulkanów. TOP 15 – Przewodnik Trekkingowy – Najpiękniejsze Wulkany Ziemi” (do kupienia m.in. w Wydawnictwie Bezdroża i na stronie www.grzegorzgawlik.pl - z dedykacją od autora).
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie