Czasem bolą, budzą nienawiść i obrzydzenie. Innym razem to już zachwyt, albo fascynacja granicząca z kultem. W końcu i tak każdy z nas znajdzie swoją górską muzę. Szczyt przeklęty i zarazem wielbiony, na który kochamy wracać o każdej porze dnia i roku. Moją klątwą jest Czantoria.
Żeby mieć jasność i nie oczerniać jej niższej siostry – chodzi o tę Wielką Czantorię (995 m n.p.m.). Niby zwykła bałucha, co tysiąca metrów wysokości nie przekracza. A tu proszę – tłumnie odwiedzają ją narciarze, fani zjeżdżalni grawitacyjnych, amatorzy wież widokowych… a nawet bikini, lubiący się podsmażyć na największej w Polsce górskiej plaży z leżakami. W tym miejscu muszę stanowczo zaznaczyć, że należę do innej sekty. Biegacze górscy równie mocno „kochają” naszą bohaterkę, która przyciąga truchtających napieraczy przeważnie jesienią i na wiosnę. I sam do tej pory nie wiem, jaki wariant jest gorszy.
[middle1]�......
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 93% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie