Reklama

Bieg Ultra Granią Tatr – ekstremalny bieg przez Tatry


Dopiero czwarta nad ranem, Siwa Polana w Dolinie Chochołowskiej. Jeszcze jest ciemno. Stoję w kolejce do kontroli sprzętu obowiązkowego. Sprawdzałem wszystko cztery razy, ale i tak nie mogę pozbyć się towarzyszącego mi niepokoju. Wszystko w porządku, więc wchodzę do strefy startu. Za chwilę rozpocznie się bieg, o którym marzyłem od sześciu lat.


 

Bieg Ultra Granią Tatr – wyjątkowe tatrzańskie wyzwanie

 

Tekst Patryk Przysiwek

 

Bieg Ultra Granią Tatr to kultowa impreza. Jeśli biegasz po górach, nie mogłeś o niej nie słyszeć. Jeśli chodzisz po polskich Tatrach latem, to wielce prawdopodobne, że spotkałeś na swojej drodze jej uczestników. Limit startujących to 350 osób, a chętnych zazwyczaj bywa dwa-trzy razy więcej. Aby się na niego dostać, trzeba ukończyć różne górskie biegi i mieć szczęście w losowaniu. Gdy okazało się, że miałem trochę szczęścia, ogarnęła mnie ogromna radość, a zaraz po niej strach. Im bliżej startu, tym bardziej proporcje tych emocji się odwracały.

A wszystko dlatego, że trasa prowadzi przez wymagające szlaki Tatr Zachodnich i Wysokich. Rozpoczynająca się na Siwej Polanie i wiedzie przez Starorobociański Wierch, Czerwone Wierchy i Kasprowy Wierch, a dalej przez Halę Gąsienicową i Przełęcz Krzyżne do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Meta znajduje się w Kuźnicach. Łącznie 71 kilometrów i 5000 metrów przewyższenia. Trasa tak długa i trudna, że spokojnie można by było podzielić ją na trzy dni trekkingu. Ja miałem na to maksymalnie nieco ponad 17 godzin. Istna wyrypa.

 

Czasem trzeba odpuścić

 

Końcówka sierpnia 2021 r., punktualnie czwarta rano. Właśnie ruszam ku wielkiej przygodzie. Jest zupełnie inaczej niż na pozostałych biegach – tu panuje absolutna cisza. Nikt nie rozmawia, nikt nie żartuje. Przebijam się przez gęstą atmosferę skupienia, ekscytacji, radości, strachu i niepewności.

Przez pierwsze siedem kilometrów prowadzi mnie utwardzona droga szutrowa. Ciemnej, pochmurnej nocy towarzyszy szum i rześki chłód Chochołowskiego Potoku. Przy schronisku na Polanie Chochołowskiej w ruch idą kijki biegowe. Odbijam w prawo i żółtym szlakiem zaczynam mozolne podejście na Grzesia (1653 m n.p.m.). Niestety zachmurzone niebo nie pozwala cieszyć się wschodem słońca na jego szczycie, ale widoki i tak zachwycają.

Dalej niebieski szlak prowadzi przez Rakoń (1879 m n.p.m.) na Wołowiec (2064 m n.p.m.), gdzie pierwszy raz tego dnia jestem na wysokości powyżej 2000 metrów. Dookoła chmury, jest chłodno aż kostnieją palce. Ktoś się potyka i przewraca. Na szczęście kończy się tylko na otarciach. Ale pokora do gór natychmiast wraca. To „tylko” Tatry Zachodnie, ale szlak jest w kiepskim stanie, mocno rozmyty. Jeden błąd i w najlepszym wypadku można się połamać.

Skręcam w lewo, by czerwonym szlakiem kierować się na najwyższy szczyt polskich Tatr Zachodnich, czyli Starorobociański Wierch (2176 m n.p.m.). To 20 km i ulga, że po czterech godzinach podchodzenia wreszcie czeka mnie zbieg. Na Siwym Zworniku (1965 m n.p.m.) wbiegam na zielony szlak, którym po pięciu kilometrach docieram do Iwanickiej Przełęczy, a dalej żółtym do Schroniska na Hali Ornak. To pierwszy punkt żywieniowy. I pierwsze rezygnacje z biegu. Ktoś złapał kontuzję, ktoś za mocno zaczął i nie ma już sił, kogoś innego przerażają techniczne szlaki. Za dwa lata kolejna szansa.

 

Miejsca starczy dla wszystkich

 

Do kultowego kompotu truskawkowego kolejka biegaczy. Zalewam bukłak, jem bułkę z serem, kawałek ciasta i arbuza. Stoły uginają się od smakołyków, a uśmiechnięci wolontariusze podchodzą z każdej strony, pytając czego mi potrzeba. Jestem wdzięczny za ich pomoc, wykonują niesamowitą pracę.

Wracając na trasę spotykam panią Martę, która przyjechała z rodziną z Bydgoszczy, by pokazać dzieciom Tatry. Pytam czy nie przeszkadza im fakt, że co chwilę wyprzedza ich dyszący i przepocony biegacz. – Przecież tu jest miejsce dla wszystkich. Kibicujemy Wam! A dzieciaki tak się wkręciły, że do każdego podbiegają i przybijają piątki. Kto wie, może i one za piętnaście lat pobiegną w tych zawodach? – dywaguje z uśmiechem turystka.

Przybijamy kolejne piątki i naładowany ich pozytywną energią, ruszam zielonym szlakiem przez Dolinę Tomanową i Kazelnicę, aż na Ciemniak (2096 m n.p.m.). Stając na jego szczycie, delektuję się widokiem na dalszą część Czerwonych Wierchów.

 

Uśmiech zmienia świat

 

Szlak biegnący wzdłuż polsko-słowackiej granicy, przez Krzesanicę, Małołączniak i Kopę Kondracką, uważany jest przez wiele osób za najpiękniejszą część Tatr Zachodnich. Dzięki kolejce linowej na Kasprowy Wierch są to bardzo popularne wśród turystów okolice. Dlatego organizatorzy zwracali szczególną uwagę na bezpieczeństwo w tej części trasy, ponieważ wszyscy jesteśmy tutaj tak samo ważni. Zarówno biegacze, wędrujący z plecakami, jak i ci, którzy wjechali tutaj kolejką. A może zwłaszcza ci ostatni, nawet jeśli zdarzy im się to zrobić w klapkach.

Mamy tendencję do dzielenia się na lepszych i gorszych, gdzie ci lepsi to zazwyczaj my, a ci gorsi to zawsze oni. Śmiejemy się, że ktoś wjechał kolejką na Kasprowy Wierch i jest zaskoczony, że w sierpniu może być tam bardzo zimno. Oceniamy i krytykujemy, nie wiedząc nic na ich temat. Zapominamy o swoich początkach w górach i popełnianych wówczas błędach.

Tymczasem to właśnie ci turyści w trakcie mojego zbiegu żółtym szlakiem z Kasprowego do Murowańca byli niesamowicie uprzejmi. Wystarczył krótki kontakt wzrokowy i uśmiech, a od razu pojawiały się brawa i doping. Przez cały bieg ani razu nikogo nie poprosiłem, by „zrobił mi miejsce”, a na palcach jednej ręki mogę policzyć przykłady, kiedy to nie nastąpiło. I to też było OK – wtedy to ja schodziłem na bok, przywitaliśmy się i każdy szedł ku swojej przygodzie. Ktoś mądry mi ostatnio powiedział, że uśmiech zmienia świat. Ten zbieg, był jednym wielkim uśmiechem, który zapamiętam na bardzo długo.

 

Warto się zatrzymać

 

W Murowańcu zjadłem przepyszną zupę pomidorową i chwilkę odpocząłem, szykując się mentalnie na dalszą część trasy. Mimo że to już 43 km, to najtrudniejsze z wyzwań dopiero przede mną. Żółtym szlakiem zmierzam w kierunku Przełęczy Krzyżne (2112 m n.p.m.). Na wysokości Czerwonego Stawu Pańszczyckiego – jego nazwa ma związek z sinicą, która barwi wodę i kamienie na czerwono-brunatny kolor – doganiam innego zawodnika. Kamil jest z Wrocławia. Opowiada mi historię jak dwa lata temu złamał kijek na 15 km i resztę trasy biegł z jednym. I czuł się zdecydowanie lepiej niż teraz, bo dzisiaj walczy z bólem żołądka i kryzysami. Gdy ruszamy na to najbardziej strome podejście, rzuca: – No to zaczyna się Golgota... Chociaż wejść to jeszcze nic, gorzej będzie zbiec – dodaje mój współtowarzysz.

– Już tak bardzo masz obolałe nogi? – dopytuję, myśląc, że uzyskam twierdzącą odpowiedź. – Nie, jestem niedowidzący. Nie potrafię ocenić odległości w trójwymiarze – zaskakuje mnie tymi dwoma zdaniami. Moja cisza musiała być wymowna, bo po chwili dodaje: – Wiem, dużo ryzykuję, ale przecież to jest takie wspaniałe...

Doskonale go rozumiem. Jestem dla niego pełen podziwu i szacunku. Przystaję na moment, zerkam w dół. Jest naprawdę stromo. Krzyżne to miejsce, które wiele osób kocha i równie wiele się go obawia. Należę do tej pierwszej grupy. Zawody to wyścig z czasem, ale przysiadam tu na chwilę. W życiu są dużo ważniejsze sprawy niż czas na mecie, a góry są idealnym miejscem, by się z nimi skonfrontować. Przede mną ostatni długi i bardzo techniczny zbieg. Trzeba na nim wyjątkowo uważnie patrzeć pod nogi, ale warto też się zatrzymać i podnieść głowę, bo widoki są niesamowite.

 

Obsługa jak w Formule 1

 

Z żółtego szlaku podziwiam wspaniałą panoramę na Dolinę Pięciu Stawów Polskich. Towarzyszy mi widok, a potem też szum największego wodospadu w Polsce – Wielkiej Siklawy, której wysokość to aż 65 metrów. Po niespełna trzech kilometrach docieram do rozwidlenia, skręcam na niebieski szlak, mijam schronisko popularnie nazywane Piątką i za czarnymi znakami pędzę do Doliny Roztoki.

„Pędzę” to niemałe nadużycie. Już solidnie boli. Wszystko. Ciało daje do zrozumienia, że fajnie to już było, teraz czas na 20 km bólu. Na szczęście do ostatniego punktu kontrolnego - Wodogrzmotów Mickiewicza, prowadzi mnie szutrowy zielony szlak, gdzie mogę trochę rozruszać nogi.

– Cześć Patryku! Czego potrzebujesz? – pyta mnie przesympatyczny sędzia.

Odpowiadam, że najchętniej to colę i wodę. Zanim się jednak zorientowałem, miałem uzupełnione bidony i camel back. I to wszystko bez ściągania plecaka. Po chwili poczułem gąbkę z lodowatą wodą na karku, głowie i nogach. Byłem jak bolid F1 obsłużony na pit stopie. Obsługa, wolontariusze i sędziowie są niesamowitą energią tego biegu!

Teraz biegnę kawałek asfaltową drogą do Morskiego Oka, ścigając się z konną bryczką, ku uciesze dzieci które nią jadą. Machamy sobie na pożegnanie, gdyż odbijam w lewo na czerwony szlak, który prowadzi mnie przez Polanę Waksmudzką do Hali Kopieniec. Tam skręcam w lewo do Doliny Olczyskiej. Jeszcze tylko ostatnie podejście żółtym szlakiem na Nosalową Przełęcz. Wolontariusz informuje mnie, że dosłownie 500 metrów i będę słyszał dźwięk otwieranego piwa na mecie. Ostatni fragment to zbieg zielonym szlakiem do Kuźnic. Emocje puszczają, a więc to już...

 

Droga ważniejsza niż cel

 

Zrobiłem to. Sześć lat przygotowań, treningów, wyrzeczeń. Stresu, nadziei i oczekiwań. Mnóstwo obrazów przelatuje mi przed oczami. Wycieram łzy... Kolejny raz okazuje się, że droga jest ważniejsza niż cel. Wbiegam na metę, gdzie mnóstwo ludzi wiwatuje, jakby przybiegł zwycięzca, a nie facet ze środka stawki. Kibice byli tego dnia niesamowici. Cieszę się chwilą, nie dociera jeszcze do mnie to, co się wydarzyło...

 

Bieg Ultra Granią Tatr
 

  • Odbywa się cyklicznie co dwa lata od 2013 r., zawsze w drugiej połowie sierpnia. Limit uczestników to 350 osób, a trasa ma 71 kilometrów i 5 tysięcy metrów przewyższenia. Jest bardzo trudna technicznie.
     
  • Prowadzi szlakami turystycznymi polskich Tatr Zachodnich i Wysokich, często powyżej 2000 m n.p.m. Na jej pokonanie każdy z uczestników ma maksymalnie 17,5 godz.
     
  • Start odbywa się z Siwej Polany u wylotu Doliny Chochołowskiej, a meta zlokalizowana jest w Kuźnicach. 

 

Tekst ukazał się w wydaniu nr 7 (17)/2021.

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 08/11/2025 17:15
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do