Reklama

Baran Trail Race – Moje doświadczenia z ekstremalnym biegiem górskim

Zanurz się w emocjonującej przygodzie Baran Trail Race, biegu górskiego, który dostarcza niezapomnianych wrażeń na tle malowniczych Beskidów

 

Przygoda z baranami

 

Trzecia nad ranem. Wilgotny marcowy poranek. Cały czas biję się z myślami, czy to wszystko ma sens. Przecież wieje, siąpi, a niemal cała Węgierska Górka jeszcze smacznie śpi. Tylko pod Halą Widowiskowo-Sportową krząta się kilka osób. Biegaczy jest na razie setka, może więcej. Napełniają flaski, mocują numery startowe. Ktoś składa śpiwór po drzemce na kafelkach. To jeszcze nie pora na uśmiechy. Adrenalina, zmęczenie i satysfakcja przyjdą, ale za 8, może 10 godzin. Na razie królują szepty, ciche rozmowy i niepewność w oczach. Przecież nikt z nas nie ma gwarancji, że dotrze do mety. Zwłaszcza, kiedy tuż przed startem dociera do mnie, że Baran Trail Race to nie jest zwykły bieg górski. 

Trasa dystansu ultra liczy 60 km. Wije się na dwóch pętlach, w dwóch różnych pasmach górskich. Nikt nie wie, na jakie warunki trafimy na szczytach. I jeszcze ten początek, ciemną, zimową nocą. Palce lizać. Jeśli ktoś lubi takie przygody, to nie ma na co czekać.

Baranina w śniegu

Punktualnie o czwartej ruszamy w nieznane. Bez specjalnej fety, żeby nie budzić mieszkańców. I od razu zanurzamy się w bezśnieżny, mokry las. Światła czołówek przecina lekki deszcz. Ludzie podświadomie zbijają się w grupki, by powolnym truchtem pokonać kolejne poziomice. Za czerwoną farbą na drzewach, prosto na Glinne (1034 m n.p.m.). 

Szczęśliwie, na grzbiecie, nachylenie robi się łaskawsze. Mżawka, wpisując się w nastrój, też ustępuje. Za to pod butem błoto coraz częściej miesza się ze zleżałym śniegiem. Można zwiększyć tempo podpierając się kijami. Ale z rozwagą na wszystkie kamienie, wychodnie skalne i ambony rozsiane po okolicy. Drogowskazami w tej wietrznej pustce pozostają Księżyc i światła wieży ośrodka nadawczego na najwyższym w Beskidzie Śląskim Skrzycznem (1257 m n.p.m.). 

Dopiero za Magurką Radziechowską (1108 m n.p.m.), słońce delikatnie podnosi się za plecami, zwiastując nagrodę za godzinny podbieg. Warto tu przystanąć, by choć przez moment napawać się zjawiskowym górskim wschodem. Panorama z wierzchołka ciągnie się do podpalonej czerwonym światłem Baraniej Góry (1215 lub 1220 m n.p.m. w zależności od źródła). Mam do niej jeszcze 4 km technicznego biegu. Po kałużach, płatach śniegu, obok skał tak wielkich, że nadają się do uprawiania boulderingu. 

Najbliższa przeszkoda to kulminacja zwornikowej Magurki Wiślańskiej (1140 m n.p.m.). Stąd, aż do płytkiej Przełęczy nad Roztocznym, woda na szlaku sięga kostek. Dalej na stromej ścieżce trawersującej szczyt, mokry śnieg zalega już do kolan. Lecz tu ratuje mnie tempo biegania w środku stawki, gdy nie muszę torować sobie przejścia. Dzięki temu na Baraniej melduję się z zapasem sił i czasu. Na tyle dużym, że zaglądam na wieżę widokową po kilka fotek odchodzącej nocy. 

 

Strumykiem w nowy Beskid

Jedna piąta trasy za mną. Przede mną następne 12 km. Przeważnie w dół. Za to przez wąskie single tracki, pełne kamieni, którymi po roztopach płynie wartki potok. Nie wiem, czy to sąsiedztwo Czarnej Wisełki, ale po kwadransie przestaję zwracać uwagę na to, co wylewa mi się z butów. Lecę na łeb na szyję, poddając się grawitacji, za czarnymi znakami do Fajkówki. Na tym niewielkim osiedlu, po 17 km zatrzymuje mnie pierwszy punkt żywieniowy. Idealnie, bo z braku żeli i batonów leciałem już na oparach energii. Jednak zanim domknę małą pętlę, muszę jeszcze przetrwać kilka błotnych zjazdów, przeprawę przez ostre krzaki pod Czerwieńską Grapą (835 m n.p.m.) i ubijanie mięśni na asfaltowym zbiegu z powrotem do Węgierskiej Górki. 

To by było na tyle, jeśli ktoś zdecydował się dziś na wariant „tylko” 25-kilometrowy. W moim przypadku pit stop w hali to jedynie przystanek przed dużą pętlą. Uzupełniam więc izotonik pod korek, sól, łapię orzeszki w garść i zmieniam Beskid Śląski na Żywiecki.  

Pierwsze dwa kilometry są łaskawe, gdy chodnik prowadzi nas do Żabnicy, śladami Głównego Szlaku Beskidzkiego. Biegniemy obok schronów Wędrowiec i Wyrwidąb, do dziś stanowiących świadectwo bohaterskiej obrony Węgierskiej Górki we wrześniu 1939 roku. Do walki z 17 tys. Niemców stanęło wtedy ponad tysiąc polskich żołnierzy, a niewielka beskidzka wieś zyskała miano Westerplatte południa. Zaś moja walka z wysokością zaczyna się już na pierwszym podbiegu na grzbiet Abrahamów (857 m n.p.m.). Błoto wszędzie, ślisko wszędzie, więc zamiast Mickiewicza bardziej przydałby się traktor. Momentami trzymam się drzew, żeby dotrzeć do Stacji Turystycznej Abrahamów. Teraz mozolnie, pod górę, do następnej ostoi cywilizacji, tzw. Słowianki i można się mocować z Romanką (1366 m n.p.m.).

Szczerze nienawidzę tej góry. Ilekroć ją zdobywam, rzuca mnie po stoku i wysysa resztki sił. Dobrze, że miłościwie nam panujący organizator tym razem mnie ułaskawił. I puścił trasę biegu przez malowniczą Halę Wieprzską. Dziś niewypasaną, cichą i otuloną mgłami. A co najważniejsze, omijającą „ukochaną” Romankę. Tak oto za Martoszką (1189 m n.p.m.) łączę się z żółtym szlakiem i od teraz po śniegu, jak po sznurku, przez Halę Pawlusią, zasuwam na Halę Rysiankę - moim zdaniem, jeden z najlepszych punktów widokowych w polskich górach. Stojąc na jednej polanie, na wyciągnięcie ręki mamy Pilsko (1557 m n.p.m.), Babią Górę (1725 m n.p.m.), Tatry i Małą Fatrę. Szczerze, to po takim spektaklu nie muszę biec dalej. Zwłaszcza, że zegarek symbolicznie sygnalizuje dystans maratonu (42 km). Sęk w tym, że kilometr dalej, w schronisku PTTK na Hali Lipowskiej, czeka już diabelnie smaczna pomidorówka. Z takim przebiegiem w nogach i z takim wydatkiem energetycznym, bez wahania wsuwam dwie porcje. 

Fotki w trybie zombie

Teoretycznie do mety powinno być już z górki. Ale to wciąż prawie półmaraton, więc trzeba mądrze rozłożyć siły. Zbity śnieg pod butem nie ułatwia zadania. Wręcz strach puścić nogę na zbiegu, gdy nie wiadomo co czeka pod białą pierzyną. A oczy mimowolnie szukają pięknych pejzaży na rozległych halach między Boraczym (1244 m n.p.m.) i Redykalnym Wierchem (1144 m n.p.m.). Doprawdy ten fragment Beskidu Żywieckiego mógłbym odwiedzać codziennie. Szlak jest idealny na wędrówkę z dzieckiem, dłuższe wybieganie, a nawet na narty. Jeszcze tylko stromy zbieg na Halę Boraczą pod schronisko, i znów wypadam na widokowe polany. Teraz za plecami pokazuje się niedawne 20 km biegu, cały grzbiet od Romanki po wspomniany Redykalny. 

Wszystko skrzętnie łapie w obiektyw Kuba Witos. Oficjalny fotograf zawodów, doskonale znany czytelnikom „Na Szczycie” z przepięknych kadrów, również okładkowych. Uwiecznia zmęczone twarze, biegaczy umorusanych błotem do kolan, jak resztką sił truchtają na czubek Prusowa (1010 m n.p.m.). Zerkam na profil trasy… i oddycham z ulgą. To ostatni podbieg! Choć uda palą ogniem piekielnym, staram się trzymać tempo. I bez kijów, pewnie nie dałbym już rady.

Pod Palenicą (686 m n.p.m.), mniej więcej na 53. km, wpadam na Polanę Pasionki. Opada tak stromo do Żabnicy, że ledwo nadążam z przebieraniem nogami. Hamulec zaciągam dopiero przy dzwonnicy loretańskiej z XIX wieku, gdy wolontariusze kierują nas na boczną drogę. 

Już witam się z gąską

Nowy asfalt kluczy między domami, a na takim podłożu stopy bolą, niczym wyjęte z imadła. Ale co mi tam! Przecież już witam się z gąską. Pod mostem przewijam się w kierunku koryta Soły. Już widzę halę. Słyszę gwar. Dostrzegam kołowrotki i konferansjera witającego każdego z bohaterów na mecie. 

Jeszcze kilometr i mogę przystanąć. Oprzeć dłonie na kolanach, zamknąć oczy na parę chwil i przyznać na głos, że to jedna najwspanialszych biegowych wyryp w polskich górach. Dlatego zachęcam - dajcie sobie szansę na baranią przygodę, na dowolnym dystansie. Kto raz posmakuje, nie wyjdzie z tego nałogu. Kolejna okazja już 15 marca 2025 roku. Szczegóły na www.baranrace.pl.

 

Baran Trail Race w pigułce

  • Bieg górski odbywający się dwa razy do roku (jesienią i zimą/wiosną) w Węgierskiej Górce na styku Beskidu Śląskiego i Żywieckiego.
  • Na biegaczy czeka kilka dystansów o różnym stopniu trudności: 10 km, 25 km, 60 km i 180 km.
  • Trasy prowadzą przez najsłynniejsze i najbardziej widokowe szczyty tej części Beskidów m.in. Pasmo Baraniej Góry oraz Grupę Lipowskiego Wierchu i Romanki.
  • Limit czasowy na ukończenie opisywanej 60-kilometrowej trasy wynosi 13 godzin. To oznacza minimalne tempo biegu 13 minut na kilometr.

 

Informacje praktyczne

Dojazd

Do Węgierskiej Górki najszybciej dojedziemy drogą ekspresową S1 przez Bielsko-Białą. Wygodną i szybką alternatywą jest kolej. Czas jazdy z Katowic to niecałe dwie godziny. Bezpośrednie pociągi odjeżdżają mniej ok. godzinę. Szczegółowy rozkład na www.kolejesląskie.com

 

 

Noclegi

Promenada

ul. 3 Maja 38, Węgierska Górka

tel. 783 268 997

www.noclegipromenada.pl

cena: od 100 zł/os.

 

Schronisko PTTK na Hali Lipowskiej 

tel. 602 605 969

www.lipowska.com.pl

cena: od 80 zł/os.

 

Schronisko PTTK na Hali Rysianka

tel. 503 037 979

www.rysianka.com.pl

cena: od 70 zł

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 16/03/2025 18:49
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do