Tatry w samotności? To możliwe! Wybierając mniej popularne szlaki i startując o świcie, można dojść na Kozi Wierch – najwyższy szczyt w całości leżący w granicach Polski – i poczuć magię Orlej Perci bez tłumów.
W Tatry staram się uderzać przede wszystkim późną jesienią oraz zimą. Przełom tych ulubionych przeze mnie pór roku to wciąż najmniej popularny powszechnie czas wybierania się na tatrzańskie szlaki. Nic w tym dziwnego - pogoda wybredna, zwykle sporo śniegu, krótki dzień. Ma to jednak swoje uroki. Jednym z nich jest właśnie to, że można na trasie nie spotkać dosłownie nikogo.
Na razie jednak do przełomu jesieni i zimy daleko, a z nieba leje się żar. Górski nałóg nie pozwala spokojnie spać, trzeba więc ruszyć gdzieś wyżej i turystycznie się powspinać. Złapać jakieś żelastwo, naładować życiowe baterie pięknymi panoramami.
Przeczytaj nowe e-wydanie Magazynu Na Szczycie
Spoglądając jednak na to, co dzieje się na szlakach, w kolejkach do kolejek i na parkingach, trudno o optymizm. Mogę jednak zastosować dwa proste i w sumie dość oczywiste triki - ruszyć w góry dosłownie o świcie oraz wybrać mniej popularną trasę. A to już większe wyzwanie.

Po kilku godzinach snu w pensjonacie przed Kuźnicami, spakowaniu plecaka i wrzuceniu w słuchawki energetycznej muzyki (dziś Archive!), ruszam tuż przed godziną czwartą w stronę Jaworzynki. Pędzę szybko, jakby z obawy, że zaraz rzucą się w moją stronę tłumy turystów, którzy będą towarzyszyć mi do Murowańca, potem nad Czarny Staw, a może i dalej.
Wbiegam na żółty szlak i po raz nie wiadomo który zastanawiam się, dlaczego zawsze od 35 lat w tę stronę idę Jaworzynką, a nie przez Boczań. Nie pytajcie mnie. Ludzie chyba dzielą się po prostu na tych, co wchodzą Jaworzynką i wracają przez Boczań i tych, którzy wybierają dokładnie odwrotny wariant. Ale, ale… ja dziś nie mam w planach tędy wracać! Jakie o tej porze głupie rzeczy człowiekowi do głowy przychodzą, to naprawdę szkoda gadać.
Padło dziś na klasyczną drogę, choć nieco zmodyfikowaną. Bo nie będę szedł do Piątki ani przez oczywisty Zawrat, ani przez Kozią Przełęcz - wszak to dwie najpopularniejsze przeprawy. Wybieram wariant nieco kombinowany, być może nawet naokoło, ale za to z jaką wspinaczką i jakimi widokami! Cud, miód!
Dzień jeszcze młody, wkoło ani żywej duszy. Jaworzynka o tej porze jest cudowna - nad polaną unosi się lekka mgła. Pamięć przywołuje pierwsze tędy wycieczki przed 30 laty, gdy dolina wydawała mi się nieskończenie długa, a podejście na Przełęcz między Kopami (1499 m n.p.m.) wspinaczką ponad moje możliwości. Dziś przebiegnięcie Jaworzynki zajmuje mi pół godziny. Skręcam teraz w prawo i pnę się mocniej w górę. Wielokrotna lektura “Tatr Polskich” Józefa Nyki przypomina, że jest to stara górnicza droga, która prowadziła do najwydajniejszych wyrobisk rudy żelaza założonych w drugiej połowie XVIII wieku.
Sama Magura (1704 m), to zresztą niezwykle interesujące miejsce. W roku 1840 czynnych było tu pięć potężnych sztolni, sam jej szczyt był niezwykle popularnym celem turystycznych wycieczek. We wnętrzach góry znajduje się również Magurska Jaskinia, która słynie przede wszystkim z cennych znalezisk – choćby kości niedźwiedzia jaskiniowego!
Pnę się wraz ze wschodzącym coraz wyżej słońcem w górę. Po niewiele ponad godzinie melduję się na Karczmisku, czyli wspomnianej wcześniej przełęczy. I tu znów ciekawostka. Ile razy idę stąd do Murowańca, przekonany jestem, że samo schronisko położone jest niżej niż przełęcz, na której się znajduję. Tymczasem budynek leży dokładnie sześć metrów wyżej! Niebywałe.
Kotłujące się w głowie myśli zaczynają skutecznie wybijać rozpościerające się widoki. Po lewej w oddali Hawrań (2152 m n.p.m.), przede mną otoczenie najpierw Doliny Pańszczycy (widać nawet przełęcz Krzyżne, 2112 m) i oczywiście niezwykła panorama otoczenia Kotła Gąsienicowego. Lata temu widok ten pasjonował mnie do tego stopnia, że popełniłem nawet jego szkic. Choć powiedzmy sobie szczerze, moje umiejętności malarsko-graficzne są raczej umiarkowane.
Nie zatrzymuję się w schronisku, które powoli budzi się do życia. Na pewno zaraz i z niego ruszą turyści na podbój tatrzańskich szlaków - pogoda dziś będzie piękna, w prognozach nie było nawet wzmianki o deszczu.
Skręcam w lewo na niebieski szlak w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego (ok. 1624 m n.p.m.). Pamięć znów przywołuje młodzieńcze lata i opowiadaną wielokrotnie przez mojego ojca historię tragicznej śmierci Mieczysława Karłowicza, który zginął w lawinie pod Małym Kościelcem w lutym 1909 roku. Bardzo lubię ten fragment szlaku, oczywiście w momencie, w którym nie ma ludzi. Potężne głazy, strome zbocza - piękny, typowo tatrzański pejzaż z potężnymi Granatami i Kozim Wierchem w tle - głównym daniem dzisiejszego dnia.
Obchodzę Czarny Staw. Energia mnie rozpiera, adrenalina pcha w górę. Przede mną partie lekkiej wspinaczki, pierwsze mocniejsze dziś podejście. Wokół cudowna, typowa dla Tatr sceneria. Ludzi, tłumy, problemy, zmartwienia zostawiam niżej, na nizinach. Teraz tylko ja i góry. Warto było ruszyć wcześnie. Co prawda ktoś za mną ruszył najpewniej ze schroniska, ale mam więc nad nimi przynajmniej pół godziny przewagi.
Idę jeszcze kawałek od Zmarzłego Stawu najpierw żółtym, potem chwilę zielonym szlakiem. Stoję na dnie Dolinki Pustej. Bez dwóch zdań jest to jedno z moich ukochanych miejsc w całych Tatrach, obiektywnie rzecz ujmując również jedno z najpiękniejszych. Kultowe niemal Czarne Ściany i urwiska Koziego Wierchu tworzą iście wysokogórską arenę. Przede mną najtrudniejszy, najbardziej emocjonujący fragment dzisiejszej wycieczki, w mojej ocenie jedna też z najpiękniejszych i dość trudnych wspinaczek na wszystkich turystycznych trasach w Tatrach - Żleb Kulczyńskiego.

Ciszę mąci jedynie z rzadka odgłos przelatującego ptaka, którego echo niesie się na całą dolinkę. Podchodzę pod tzw. Rysę Zaruskiego, doskonale widoczną już od samego początku Dolinki Pustej. Wcześniej w lewo odbija zielony szlak na Granaty - tę opcję gorąco polecam osobom mniej obytym w skalnej wspinaczce. Wycieczka obfituje w kapitalne panoramy, a zaliczyć można przy tym wszystkie trzy wierzchołki.
Rozpoczynam wspinaczkę. Idę tędy trzeci albo czwarty raz, a cieszę się, jakbym dopiero tę trasę poznawał po raz pierwszy. Jest tu niezwykle stromo, ale pomagają łańcuchy. Przypominają nawet ciągi himalajskich poręczówek, w które się jednak nie wpinam, bo nie zabrałem dziś ze sobą uprzęży (co jednak gorąco w Tatrach Wysokich polecam).
Za moimi plecami wierzchołki Kościelców - główny (2155 m n.p.m.) i wyższy od niego o siedem metrów - Zadni. Po mojej prawej doskonale widoczny jest Kozi Wierch, Kozie Czuby i pasjonująca Kozia Przełęcz Wyżnia.
Nie spieszę się. Staram się nacieszyć każdą sekundą pasjonującej wspinaczki. Poza tym czas już mnie teraz nie goni, a od tłumów, które zapewne spotkam na Kozim, nie ucieknę. Wolno, ostrożnie pnę się w górę Żlebem Kulczyńskiego. Taką nazwę nadał temu miejscu w 1910 roku Mariusz Zaruski, na cześć Władysława Kulczyńskiego, wybitnego polskiego przyrodnika i działacza tatrzańskiego. To właśnie on w 1893 roku przeszedł tędy jako pierwszy turysta wraz z przewodnikiem, Szymonem Tatarem Młodszym.
Dalsza wycieczka Żlebem, choć nie technicznie, jest również wymagająca. Strome zbocza pokrywa niewygodny i niebezpieczny dla podchodzących piarg. Dochodzę do czerwonego szlaku - Orlej Perci. W lewo odbija trasa na Granaty i przez chwilę przychodzi mi do głowy, aby zrobić w tamtą stronę krótki wypad, przede wszystkim ze względu na piękny komin, który jest w zasięgu mojej ręki. Nie decyduję się jednak na ten krok - chcę jak najwięcej czasu spędzić w samotności.

Docieram do Przełączki nad Buczynową Doliną (ok. 2225 m n.p.m.). To swego rodzaju okno na drugą stronę i kolejna kapitalna dziś panorama. Po krótkim odpoczynku, już w łatwiejszym terenie, zmierzam wprost na szczyt najwyższej góry w Polsce. Tak, tak, to nie pomyłka - Kozi Wierch (2291 m) to najwyższy polski szczyt, którego wszystkie ściany i zbocza znajdują się w granicach Rzeczpospolitej. Rysy dzielimy ze Słowakami.
Z najwyższymi szczytami w Polsce związanych jest zresztą wiele ciekawostek. Na mnie największe zrobiła ta, dotycząca Lodowego Szczytu - mojego zresztą niezrealizowanego jeszcze tatrzańskiego marzenia. Otóż, o czym mało się mówi, po zajęciu przez Hitlera części Czechosłowacji w listopadzie 1938 roku, aż do września 1939 roku większa część Tatr znalazła się w granicach Polski. Dzięki temu właśnie Lodowy Szczyt (2627 m n.p.m.) był przez kilka miesięcy najwyższym szczytem naszego kraju.
I tak rozkoszując się widokami, docieram na szczyt Koziego Wierchu. Jest godzina 8.30. Nigdy nie byłem jeszcze o tej porze w tym miejscu, choć na Orlej mi się już zdarzało. Ostatnio chyba… w 2001 roku, kiedy z Jerzem, moim górskim kompanem i przyjacielem, robiliśmy całą Orlą i Czerwone Wierchy w jeden dzień. To były czasy, gdy ruch na Perci nie był jeszcze od Zawratu jednokierunkowy.
Dłuższy odpoczynek i chwila wytchnienia. Panorama z Koziego Wierchu zachwyca. Widać stąd wszystkie najważniejsze tatrzańskie gwiazdy jak na dłoni - Hawrań, Lodowy, Gerlach (2655 m n.p.m.), Rysy (2499 m), Wysoką (2547 m), Krywań (2494 m), ale też odległe szczyty Tatr Zachodnich z najwyższą Bystrą (2248 m). Coś niesamowitego.
– Nie idę, zostaję – myślę sobie. Jednak z drugiej strony nie zamierzam czekać na idących do mnie ludzi, a spotkałem już parę przesympatycznych studentów. Dzień jest jeszcze tak młody, że spokojnie zdążę jeszcze do Piątki na śniadanie (a może nawet zaczekam na wegański bigos!), zejdę na Palenicę Białczańską i jeszcze o przyzwoitej porze wrócę do rodzinnego Wrocławia.
Niezależnie jednak od wszystkiego, wiem już, że plan na dziś został zrealizowany w stu procentach. Daleko od tłoku, przy pięknej pogodzie, w niezwykłej, tatrzańskiej atmosferze zasmakowałem najpiękniejszych górskich emocji. Znów wyczyściłem na trochę głowę, co też jest zawsze celem moich górskich wycieczek i mikrowypraw.
Po niespełna półtorej godzinie melduję się w Piątce. Mam na tyle rezerwy, że mogę spędzić tu trochę czasu (powiedzmy sobie szczerze - będę czekał na ten bigos). Zamawiam kawę, biorę książkę (tu bez zaskoczenia - “Tatry Polskie” Józefa Nyki) i zanurzam się w tatrzańskiej scenerii na każdej płaszczyźnie świadomości. Wracam myślami do lat 80., kiedy byłem tu po raz pierwszy. Ale też do czasów srogich zim, które nie pozwalały na nic więcej niż dojście do schroniska. Wybiegam też myślami w przyszłość, bo mamy tu z Jerzem zarezerwowany nocleg pod koniec października, kiedy to na pewno damy sobie znów mocno w kość.
Tatry są niezwykłe, jedyne w swoim rodzaju. I przy odrobinie szczęścia oraz zastosowaniu paru trików można spędzić w nich, nawet latem, kilka chwil w zupełnej samotności. Co gorąco wszystkim polecam.
Pierwsze odnotowane wejście na Kozi Wierch było autorstwa Eugeniusza Janoty i Macieja Sieczki w 1867 r. Ale wiele wskazuje na to, że wcześniej na szczyt wchodzili z Doliny Pięciu Stawów Polskich pasterze i myśliwi.
Pierwsze zimowe zdobycie szczytu odnotowano 3 kwietnia 1907 r., gdy na wierzchołku stanęli Mariusz Zaruski i Józef Borkowski. Było to wejście narciarskie, uznawane wtedy zza jedno z największych osiągnięć tatrzańskich.
Na szlak startujemy z Kuźnic. Niestety, nie można tu dojechać własnym autem, a o godz. czwartej rano busy jeszcze nie kursują. Jeśli chcemy zaoszczędzić czas, zamówmy sobie dzień wcześniej taksówkę.
Schronisko Murowaniec
tel. 18 201 26 33, kom. 539 537 910
www.murowaniec.com
Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów
tel. +48 781 055 555
www.piecstawow.pl
niebieski: Kuźnice - Murowaniec - Nad Zmarzłym Stawem 3 h 40 min ↑ 3 h ↓
żółty, zielony, czarny, czerwony: Zmarzły Staw - Żleb Kulczyńskiego - Kozi Wierch 2 h ↑↓
czarny, niebieski: Kozi Wierch - Dolina Pięciu Stawów - Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich 1 h 40 min ↓ 2 h 10 min ↑
czarny, zielony, czerwony: Schronisko Piątka - Dolina Roztoki - Palenica Białczańska 2 h 20 min ↓ 3 h ↑
Tekst ukazał się w wydaniu nr 06/2020 pod tytułem "Najwyższa góra w Polsce".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie