Odkryj Bieszczady oczami człowieka, który poświęcił górom i ratowaniu ludzkiego życia całe swoje życie. Rozmowa z Janem Kozą, ratownikiem GOPR i biegaczem ultra.
Janek, jesteś ratownikiem górskim, skialpinistą, ultrabiegaczem. Gdzie Twoja historia ma swój początek.
Pochodzę z małej miejscowości Majdan, koło Cisnej. Można powiedzieć, że głębokie Bieszczady. Nie jest to ta najwyższa część, ale jest to ta najbliższa mojemu sercu. Mieszkam tu od dziecka.
Jak wygląda dzieciństwo i dorastanie w Bieszczadach? Dla nas, ludzi z zewnątrz, to jest magiczne miejsce, do którego się ucieka będąc dorosłym, kiedy ma się dość tego dorosłego życia. A jak to jest być stąd? Czym się nasiąka żyjąc i dorastając tutaj?
Dla mnie od małego to jest coś pięknego. I to jest faktycznie magiczne miejsce. Przede wszystkim ze względu na duże przestrzenie, nieograniczone lasy… Koledzy, z którymi zaraz jak tylko wracamy ze szkoły, rzucamy plecaki, spotykamy się na jakiejś pochyłej łące, gramy w piłkę... Czy za chwilę biegamy po lesie… Rodzice się o nic nie martwią, bo wiadomo, że jestem gdzieś w okolicach domu. Takie dzieciństwo, to jest coś, czego życzyłbym każdemu dziecku. Dzieciństwo spędzone nie w bloku, tylko w nieograniczonej przestrzeni, gdzie można robić co się żywnie podoba…
A góry się zauważa? Są częścią życia? Czy to wyłącznie pejzaż?
Żyjąc tu, wsiąka się w to. To jest tak naturalne, że jako dziecko, nie wyobrażałem sobie, że mogą być regiony, w których nie ma gór. Góry są częścią Twojej okolicy, naturalnie stają się częścią Twojego życia. Nie myślisz o nich jako o miejscach do zdobycia.
Pierwsze tego typu wycieczki, kompletnie mnie nie porywały. Organizowane przez szkołę pierwsze górskie wyjścia, były trochę jak za karę. Jedyną radością było brak lekcji. Myślę, że może za mały na to byłem. Pasja do gór przychodziła do mnie stopniowo.
Na pewno pojawiła się ona dzięki moim rodzicom, którzy zabierali mnie na zbieranie jagód i gdzie spędzaliśmy czas razem. Dla mnie to był niezwykły czas spędzony na zabawie i dzięki któremu mogłem przy okazji zarobić na swoje małe marzenia.
A o czym marzyłeś będąc dzieckiem?
Te takie pierwsze dziecięce marzenia to był przede wszystkim walkman. Dziś to może się wydawać błahe, ale potrafiłem poświęcić na ten cel cały miesiąc codziennego wstawania, żeby móc samemu zrealizować to marzenie.
A czy mały Janek, marzył o tym kim będzie duży Jan?
Do pewnego czasu kompletnie nie. Bo jakby mi ktoś powiedział, w wieku 8, 9 lat, że będę ratownikiem górskim, to na pewno nie. Nie wiedziałem wtedy nawet, że ktoś taki w ogóle jest. Bardzo interesowała mnie elektryka. W domu robiłem różne eksperymenty, przerabiałem urządzenia, konstruowałem samochodziki napędzane. To mnie głównie zajmowało.
Sytuacja się zmieniła podczas jednego wyjście z rodzicami w góry. Miałem wtedy 10 lat. Będąc na szczycie Dużego Jasła, z lasu wyszła kobieta, ledwo szła. Była pogryziona chyba przez mrówki, już dobrze nie pamiętam. Była w ciężkim stanie, miała problemy z oddychaniem, pojawiały się u niej pierwsze oznaki wstrząsu anafilaktycznego. Potrzebowała pilnej pomocy. Jako sprawny już wtedy chłopak, dostałem od rodziców telefon komórkowy i miałem przebiec na drugą stronę Dużego Jasła i wezwać pomoc.
Dla mnie to było duże przeżycie. Chłopak, 10 lat, odpowiedzialny za wezwanie ratowników GOPR. Oczywiście, tej kobiecie udało się pomóc i wszystko zakończyło się szczęśliwie. Wtedy, po raz pierwszy pomyślałem, że kiedyś chciałbym być ratownikiem górskim.
Później w szkole zajęcia z pierwszej pomocy, łącznie z zawodami. Okazało się, że jestem w tym dobry, że w stresowych sytuacjach potrafię wyłączyć emocje, włączyć automatyzm i udzielić pomocy.
Kontynuowałem to, zacząłem poznawać więcej osób związanych z ratownictwem. Zacząłem samodzielnie chodzić po górach. Starałem się zarazić osoby z poza Bieszczad swoim regionem. W okolicy 16 roku życia byłem już ukierunkowany. Wiedziałem, że jak skończę 18 lat, będę chciał złożyć dokumenty do bieszczadzkiej Grupy GOPR i zostać jednym z nich.
A pomimo to podjąłeś decyzję, że wyjeżdżasz. Rozpocząłeś studia. Ale jednak jesteś tu gdzie jesteś. Dlaczego wróciłeś w Bieszczady?
Wyjechałem do Rzeszowa, gdzie studiowałem na Politechnice Rzeszowskiej. Wówczas byłem już ratownikiem GOPR, ochotnikiem. Rozsądek kazał mi zdobyć konkretny zawód. Skończyć kierunek techniczny, żeby mieć „zawód marzeń”. Robić coś wielkiego, zarabiać poważne pieniądze.
Po dwóch trzech, miesiącach mieszkania w Rzeszowie, okazało się, że to nie jest miejsce dla mnie. Nie potrafiłem się tam odnaleźć. Można powiedzieć, że dziki chłopak z Bieszczad, trafia do wielkiego świata i czuje się dziwnie. Do tego stopnia, że co weekend pakowałem się i przyjeżdżałem w Bieszczady na dyżur. Bo tam czułem się jak u siebie. Wtedy zrozumiałem, że nie ma sensu walczyć z samym sobą. Bo przecież od dłuższego już czasu wszystko było podporządkowane pod GOPR.
A czy nadal tak jest? Nadal wszystko jest podporządkowane pod GOPR?
Myślę, że nie. Choć wiem, że na dyżurze są moi koledzy, którzy w pewnych sytuacjach mogą potrzebować wsparcia. Dlatego pomimo wszystko, jestem pod telefonem. Staram się to rozgraniczać, wyłączyć głowę i nie być non stop w pracy. Ale z drugiej strony, jeśli telefon zadzwoni i będę potrzebny, to zostawię to co aktualnie robię i pojadę w góry.
Mówisz, że nie wszystko jest podporządkowane pod GOPR. Że starasz się wyłączać z bycia ratownikiem. To kim wtedy jest Janek Koza?
Chcąc nie chcąc, całe życie jest związane z górami. Uprawiam dużo sportu. Jest to bieganie, czy narciarstwo wysokogórskie. Są to dyscypliny, które dają mi masę frajdy. Przez cały rok spędzam wiele czasu na treningach, przygotowaniach pod konkretne cele.
Nie łatwo jest mi to tak rozgraniczyć. Bo po części to nadal jest związane z GOPRem. Wiem, że jeśli będę utrzymywał dobrą kondycję fizyczną, będę lepszym ratownikiem. Przez to co robimy, chyba nie da się tego wyłączyć. To ciągła próba znalezienia złotego środka. Żeby nie przegiąć. Żeby nie stać się fanatykiem. To lawirowanie na ciężkiej granicy między byciem dobrym ratownikiem a posiadaniem własnego życia.
To w jakich momentach, i w jakich miejscach tego „własnego życia” jest u Ciebie najwięcej?
Takim miejsce, które jest dla mnie bardzo ważne jest szczyt Hyrlata. Obecnie odbywam tam masę treningów, od biegowych po skitourowe. Ale przede wszystkim jest to dla mnie miejsce związane z moimi rodzicami. Tam zabierali mnie na pierwsze górskie wycieczki. To tam po raz pierwszy zauważyłem piękno gór. Jest to dla mnie naturalne miejsce, w którym czuje się jak w domu. Jak chce oczyścić głowę, to nie wyobrażam sobie tam nie pójść. Wschód słońca, herbatą w termosie. Posiedzieć chwilę, tak po prostu.
Ale czy to nie jest trochę tak, że choć „posiedzieć z herbatą przy wschodzie słońca” jest ważne, to po drugiej stronie tego medalu jest ciągła potrzeba wystawiania się na próbę. Jesteś ratownikiem, jesteś ultra biegacze, jesteś skiaplinistą. Jesteś uzależniony od adrenaliny? Czy adrenalina jest potrzebna Ci w życiu?
Jest to nieodzowna część mnie. Jak ktoś raz to poczuje, ciężko jest odpuścić. Jak już raz przesuniesz granicę komfortu, będziesz w to szedł dalej. Ale to jest też uczucie, które powoduje rozwój. Adrenalina jest fajna, bo dzięki niej czujesz postęp, że idziesz w tym co robisz do przodu. Ale oczywiście jest cienka granica, między rozwojem a niebezpieczeństwem.
W narciarstwie wysokogórskim, zjazdy pomiędzy skałami, drzewami, gdy walczymy o jak najlepsze miejsca to podnosi adrenalinę. Ciężko w takich sytuacjach ocenić, czy to co właśnie robisz to przekroczenie tej cienkiej linii rozsądku.
Takim bezpiecznikiem jest rodzina. Świadomość, że jest ktoś kto na Ciebie czeka, potrafi wyhamować. Z drugiej strony, już sam start w zawodach, który jest podsumowaniem tych wszystkich treningów, całego czasu i pracy włożonego w to, aby być w tym miejscu, jest tak emocjonujący i satysfakcjonujący, że to właśnie to uczucie określiłbym jako radość z tego co się robi.
Czego by Ci najbardziej brakowało, gdybyś nie wrócił w Bieszczady i został na stałe w Rzeszowie?
Myślę, że wolności… Wolności, tak.
Góry to wolność?
Dla mnie bezgraniczna. Gdy jestem w górach, z żoną, ze znajomymi, wędrujemy… Taka zwykła codzienność przestaje mieć znaczenie. Ta wolność to uczucie spełnienia i bycia we właściwym dla siebie miejscu.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!