Reklama

Kordyliera Huayhuash, trekking w Peru - podziwiaj niezwykłe widoki i zdobywaj górskie szczyty

Kilka lat temu zupełnie przypadkiem zobaczyłem w internecie zdjęcia nieznanego mi dotąd pasma górskiego, leżącego w środkowej części Andów w Peru. Oczarowały mnie śmiałe „himalajskie” szczyty opływające lodowcami i malownicze błękitne laguny u ich stóp.

 

Nigdy dotąd nie widziałem takich krajobrazów, więc przeczesując mapy topograficzne Peru, udało mi się je zidentyfikować. I to pod tajemniczą i niewiele mi mówiącą nazwą Huayhuash, choć byłem niemal pewien, że słyszałem ją gdzieś już wcześniej.

 

Kordyliera Huayhuash w Peru stała się moją obsesją

 

Jako że byłem świeżo po wyprawie fotograficznej do Patagonii, Kordyliera Huayhuash stała się moją nową obsesją i celem przyszłej górskiej wyprawy foto w Ameryce Południowej. Niestety, zaplanowany na czerwiec 2020 roku wyjazd nie mógł się odbyć z wiadomych względów i pomysł został odłożony na bliżej nieokreśloną przyszłość. Dzięki zniesieniu covidowych ograniczeń w końcu udało się zrealizować tę podróż w czerwcu i lipcu 2022 roku.

Reklama

 

Huayhuash leży w cieniu popularniejszej Kordyliery Białej, gdzie znajduje się najwyższy szczyt Peru Nevado Huascarán (6768 m n.p.m.). Z powodu stosunkowo trudnej dostępności Kordyliera Huayhuash jest odwiedzana jedynie przez nieliczne grupy turystów, głównie w formie zorganizowanych wycieczek oferowanych przez peruwiańskie biura. Samodzielnych wędrowców jest tu naprawdę niewielu. Spotkaliśmy jedynie kilka osób bez lokalnego przewodnika.

 

Najpopularniejsze przejście stanowi pętla dookoła całego pasma tzw. Huayhuash trek, która w zależności od przyjętego wariantu zajmuje zwykle 8-10 dni. Jest to wymagający trekking dla doświadczonych turystów, prowadzący w całości na wysokości przekraczającej 4000 m n.p.m. i przebijający w kilku punktach granicę 5000 m n.p.m. Zatem poza dobrą kondycją potrzeba tu również świetnej aklimatyzacji.

Reklama

 

Widok spod Paso San Atonio, fot. Karol Nienartowicz

 

Trekking I w Peru: Trzy Laguny w Andach

 

Na pierwszy trekking postanowiliśmy wystartować z niewielkiej wioski o nazwie Queropalca, leżącej po trudno dostępnej, wschodniej stronie pasma. Aby uzmysłowić sobie, czym są peruwiańskie dojazdy drogami górskimi, trzeba wspomnieć, że podróż spod Cusco przez Limę zajął nam ponad 30 godzin – w sumie trzy dni jazdy bez większych przestojów!

 

Najgorszy okazał się ostatni, liczący 60 km odcinek, który po beznadziejnej szutrowej drodze z wielkimi dziurami zabrał nam ponad cztery godziny. W miejscowości nie ma zorganizowanego parkingu, bo i nie ma prawie żadnych samochodów. Niemal nikt nie dojeżdża tu w ten sposób. Auto zostawiliśmy w ogródku u Domingo, lokalnego kasjera pobierającego opłaty za wejście do Huayhuash.

Reklama

Prowadzący z wioski szlak do Laguny Carhuacocha wiedzie doliną i niemal na całej długości oferuje świetne widoki na efektowną Yerupaję. Dojście liczy 10 km w łatwym terenie i zajęło nam kilka godzin, mimo że nasze plecaki były bardzo ciężkie. Oprócz sprzętu biwakowego, turystycznego i żywności nieśliśmy jeszcze profesjonalny sprzęt foto, ciężki statyw, drona itp.

 

Pierwszym przystankiem, gdzie zatrzymaliśmy się na noc, była Laguna Carhuacocha – duże jezioro polodowcowe u stóp najwyższych szczytów Huayhuash, leżące na wysokości 4150 m n.p.m.. Z brzegu rozciąga się imponujący widok na cztery sześciotysięczniki: Yerupaję, Siula Grande, Yerupaję Chico i Jirishancę. Wyglądają one stąd jak panorama himalajska i absolutnie jest to jeden z najlepszych widoków, jakie widziałem w Peru.

Reklama

Znajdują się tu dwa oficjalne kempingi, ale okazało się, że można spać gdzie się chce, więc rozbiliśmy namiot na szczycie moreny, skąd widzieliśmy doskonałe odbicie szczytów w tafli jeziora. Najwspanialsze zdjęcia zrobiliśmy późnym popołudniem oraz, w szczególności, o poranku. Plejada sześciotysięczników doskonale prezentuje się jeszcze na długo przed wschodem słońca. Podczas, gdy doliny wciąż są pogrążone w ciemnej nocy, lodowe wierzchołki zupełnie nierealnie odbijają światło, odcinając się od granatowego nieba.

 

Reklama

Drugiego dnia poszliśmy do najważniejszego celu pierwszej części wyprawy – punktu widokowego Trzy Laguny. Ta część liczy 6,5 km, a trasa staje się bardziej górska i mozolna ze względu na dużą wysokość. Przejście tego fragmentu zabrało pół dnia i całkowicie nas wyczerpało. Ale nagrodą za wysiłek jest możliwość posmakowania jednego z najpyszniejszych widoków – spojrzenie na trzy wielkie jeziora u podnóża sześciotysięcznych szczytów powszechnie uważa się za jeden z najlepszych pejzaży w całych peruwiańskich Andach! Na punkcie widokowym zrobiliśmy nocleg, aby móc sfotografować to miejsce w najlepszych warunkach wieczorem i o świcie.

Powrót do Queropalcy odbywa się tą samą drogą, ale w dół marsz idzie już znacznie prościej i po zaledwie sześciu godzinach zameldowaliśmy się przy samochodzie.

Reklama

 

Paso San Antonio, fot. Karol Nienartowicz

 

Trekking II w Peru: Paso San Antonio w Andach

 

Dojście w rejon przełęczy San Antonio (5020 m n.p.m.) było naszym głównym fotograficznym celem wyjazdu do Peru. Panorama, jaka się stamtąd roztacza na szczyty Kordyliery Huayhuash, jest bezsprzecznie doskonała – to właśnie ten widok zobaczyłem przed laty na zdjęciu.

Aby się tam dostać, postanowiliśmy objechać całe pasmo, by dotrzeć do niewielkiej wsi Huayllapa, która znajduje się po jego zachodniej stronie. Choć Huayllapę od Queropalcy dzieli w linii prostej zaledwie 30 km, to przedostanie się tam samochodem zajmuje aż dwa dni. Pozwoliło nam to jednak uzupełnić zapasy, wykąpać się, wyspać i podejść najkrótszym wariantem, co przy transporcie sprzętu fotograficznego ma niebagatelne znaczenie.

Reklama

 

Ponadto będąc już w Huayllapie, wpadliśmy na pomysł, aby wynająć muła, który zawiezie nasze rzeczy wzdłuż niezbyt ciekawej doliny aż do Laguny Juraucocha, leżącej u stóp sześciotysięczników. Ten odcinek liczy aż 13 km i prawie 1000 m podejścia, na wysokości przekraczającej 4000 m n.p.m.. Z plecakami pełnymi sprzętu potrzebowalibyśmy na ten fragment dwóch dni. Pomoc muła skróciła go do czterech godzin wędrówki na lekko. Wynajem zwierzęcia wraz z poganiaczem kosztował zaledwie 60 soli od osoby i do dziś uważam, że to było najlepiej wydane 70 złotych podczas całego wypadu!

Reklama

Z pomocą muła doszliśmy do kempingu Cutatambo, położonego poniżej Laguny Juraucocha. Pożegnaliśmy się z poganiaczem, który wierzchem zjechał do doliny. Stąd nad brzeg jeziora jest jeszcze około 20 minut podejścia, ale można pomylić trasę w mnogości ścieżek. Najlepiej iść w kierunku bliższego strumienia wypływającego z moreny i nie przechodząc wody kierować się do góry prawą stroną, gdzie widać ścieżkę. Jezioro jest naprawdę piękne, ale z brzegu widok jest jednak znacznie gorszy od tego, który można obejrzeć z przełęczy San Antonio, gdzie będziemy szli następnego dnia.

 

Reklama

Po nocy w namiocie od początku czeka nas ostre podejście mocno nachylonym zboczem w kierunku przełęczy San Antonio, która znajduje się niemal 800 metrów wyżej. Choć nie ma tu technicznych trudności, to przez stromiznę i dużą wysokość, jest to zdecydowanie najbardziej wymagająca część całego trekkingu po Huayhuash. Podejście okazuje się wymagające, ale oszałamiające widoki rekompensują wysiłek.

Najlepsze miejsca dla zdjęć znajdują się poniżej przełęczy San Antonio, więc chcąc zrobić dobre kadry, zostaliśmy na noc nieco niżej, gdzie nie brakuje ciekawych tematów pierwszoplanowych. Widok, jaki się stąd rozciąga na ośnieżone sześciotysięczniki i błękitną plamę Laguny Juraucocha, należy do najwspanialszych w całych Andach i absolutnie nie zawiódł oczekiwań. Nie mam wątpliwości, że przez trudną dostępność to miejsce nie jest tak znane, jak na to zasługuje.

Reklama

 

Oczywiście warto przy okazji zaliczyć właściwą przełęcz, bo widok z góry jest bardziej rozległy, choć mniej malowniczy. Piaszczysta San Antonio (5020 m n.p.m.) jest jednym z kilku najwyższych punktów na trasie Huayhuash trek. Po obejrzeniu wschodu słońca rozpoczęliśmy zejście tą samą trasą. Marsz w dół, już bez pomocy muła, zajął nam około sześciu godzin.

 

 

Informacje praktyczne

 

Dojazd

Nie ma bezpośrednich lotów z Polski do Peru. Chcąc dostać się do Limy albo Cuzco, trzeba szukać połączeń z przynajmniej jedną przesiadką. Najwięcej linii lotniczych do Peru odlatuje z Madrytu (cena powyżej 5 tys. zł).

Na miejscu dojazd w Huayhuash jest trudny i długi. Dla planujących przejście całej pętli najłatwiej będzie dostać się do Llamac (najkrótszy dojazd od głównych dróg), skąd startuje większość wypraw. Dojazd do wioski Queropalca jest znacznie trudniejszy i wymaga samochodu terenowego. Większość turystów dojeżdża tutaj busami w ramach zorganizowanych wycieczek przez biura w Huaraz i Limie.

 

Opłaty

Wędrówka po Kordylierze Huayhuash jest płatna, ale na szczęście nie wymaga żadnych rezerwacji i permitów. Opłaty naliczane są podczas marszu przez kasjerów, którzy pojawiają się znikąd nawet w dzikim i bezludnym terenie. Płatność tylko gotówką w solach. Po uiszczeniu opłaty otrzymujemy bilet, który będziemy pokazywać przy kolejnych kontrolach, a te są liczne. Opłaty są dość wysokie, a stawki różne w poszczególnych częściach pasma. Nasz sześciodniowy trekking kosztował 120 soli (142 zł).

 

Mapy

Trekking w Huayhuash może wymagać dobrej mapy, choć ścieżki w większości miejsc są czytelne. Trasa jednak ma wiele wariantów, więc trzeba uważać na rozejściach. Najlepsza papierowa mapa na rynku została wydana przez austriacki Alpenverein (0/3c Cordillera Huayhuash 1:50 000). Do wędrowania polecam apkę Mapy.cz w telefonie. Po pobraniu mapy Peru aplikacja działa w trybie offline i doskonale pokazuje nasze aktualne położenie na podstawie GPS. Przeszedłem na podstawie tej mapy dziesiątki kilometrów po peruwiańskich szlakach i nigdy mnie nie zawiodła, ani nie straciła zasięgu GPS.

 

Biwakowanie

Spanie w namiocie na dziko oficjalnie jest dozwolone w ramach zorganizowanych (czasem to za duże słowo) kempingów. W praktyce można rozbić się wszędzie, jeśli nie pozostawimy po sobie śmieci. Na trasie brak schronisk.

 

Żywność i woda

Na całą trasę należy zabrać ze sobą jedzenie, bo na miejscu nie ma możliwości dokupienia. Na większych kempingach często czuć zapachy posiłków przygotowywanych przez kucharzy dla grup, które wykupiły wycieczkę po Huayhuash z wyżywieniem. Woda ze strumieni może być zanieczyszczona przez zwierzęce odchody. Najlepiej pobierać wodę bezpośrednio ze strumienia lodowcowego lub filtrować/przegotowywać. W praktyce w podbramkowej sytuacji pobrałem wodę kilka razy ze zwykłego strumienia i nie miałem żadnych problemów zdrowotnych.

 

Koszt wyjazdu

Około trzytygodniowy pobyt w peruwiańskich Andach to wydatek ok. 10 tys. zł.

 

 

Dramat Joe Simpsona

- Huayhuash leży w cieniu popularniejszej Kordyliery Białej, gdzie znajduje się najwyższy szczyt Peru Nevado Huascarán (6768 m n.p.m.). I choć obydwa pasma górskie są wysokie, pokryte lodem i leżą niemal po sąsiedzku, to znacznie się różnią.

- Kordyliera Biała jest rozległa – liczy blisko 180 km długości, jest łatwo dostępna dzięki sieci licznych dróg, zaś Huayhuash osiąga zaledwie 30 km długości i leży właściwie poza jakimikolwiek cywilizowanymi drogami. Dojazd jest tam oczywiście możliwy, ale to sport wyczynowy dla cierpliwych i dobrze wyposażonych.

- Ale to właśnie w tym niewielkim paśmie znajduje się drugi najwyższy szczyt Peru Nevado Yerupajá (6635 m n.p.m.) i kilka innych malowniczych sześciotysięczników.

- Nazwa tej góry pewnie niewiele mówi, natomiast niemal każdy miłośnik gór kojarzy sąsiedni wierzchołek Siula Grande (6344 m n.p.m.), gdzie w 1985 roku rozegrał się dramat Joe Simpsona opisany w głośnej książce „Touching the Void” oraz pokazany w jeszcze głośniejszym filmie „Czekając na Joe”.

 

Karol Nienartowicz nagrodzony

- Podczas Festiwalu Górskiego w Lądku-Zdroju po raz kolejny wybrano najlepsze Książki Górskie Roku. W kategorii Albumy za najlepszą uznano „Górskie wyprawy fotograficzne” Karola Nienartowicza, stałego współpracownika „Na Szczycie” i autora tekstu o Peru.

- Nasza książkowa recenzentka Iwona Batura nie kryła dla książki pochwał. – To zwyczajnie wciągająca opowieść kogoś, kto „w górach nie tylko fotografuje, ale też spędza wiele dni, a nawet tygodni” i dla kogo „obcowanie z górami jest przeżyciem estetycznym, kulturowym i sportowym”, a gdy dochodzi fotografowanie – także artystycznym. Czyta się świetnie, ogląda równie świetnie. Brakowało takiej autorsko-poradnikowej książki o górskiej fotografii na naszym rynku” – pisała we wrześniowym numerze „Na Szczycie”.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 08/10/2024 11:40
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama
Reklama
Wróć do