Czy jadąc do Karpacza, zwróciliście uwagę na dwa obrośnięte lasem wzniesienia? Zwane są one biustem Karkonoszy lub też Cyckami Bardotki. Gdy więc następnym razem zobaczycie wystające szczyty Sokolika i Krzyżnej Góry, zrozumiecie zasadność tych nazw.
Poniższy tekst ukazał się w Wydaniu Specjalnym nr 01/2023 (Wiosna).
Choć sudecka turystyka górska skupia się mocno na Karkonoszach, w ich pobliżu kryją się mniej znane perełki. Gdy rozpoczyna się wiosna, a Śnieżka nadal zasypana jest śniegiem, może to być dobry czas na wizytę w Rudawach Janowickich. To niewielkie, lecz urokliwe pasmo, znajduje się na północny-wschód od Karpacza. Nie zrobicie tu ostrych wyryp, nie będziecie walczyć o życie na podejściach, a na zejściach nie rozbolą Was kolana.
Mimo to właśnie o tej porze roku warto tu przyjechać. Na miłośników gór czekają łatwe i przyjemne rodzinne szlaki. Są idealne na rozpoczęcie sezonu, niezależnie od tego czy zimą dbaliście o kondycję, czy ostanie miesiące spędziliście pod kocem z książką albo pilotem w dłoni. Rudawy wybaczą wam wszystko.
Ruszajmy zatem na szlak i zasmakujmy w jak zawsze tajemniczych i kryjących wiele historii, górskich rejonach Dolnego Śląska. Zastanawialiście się choćby, skąd się wzięła nazwa Rudawy? Łatwo zgadnąć, że pochodzi ona od licznych rud metali, które tutaj wydobywano, m.in. żelaza, miedzi, arsenu, czy też złota.
Mnie jednak bardziej fascynuje historia Miedzianki – miasteczka, w którym po drugiej wojnie światowej Sowieci masowo wydobywali rudę uranu, a które potem zupełnie… zniknęło. Tą historią zainteresował się dekadę temu reporter Filip Springer.
– Wokół tego miasteczka narosło mnóstwo tajemnic i legend, takich o ukrytych w domach i ziemi poniemieckich skarbach i Bursztynowej Komnacie. Na przykład Edward Gierek miał taką listę z miejscami w Polsce, gdzie prawdopodobnie są ukryte skarby i na tej liście była Miedzianka. Były też legendy o rakietach średniego zasięgu znajdujących się w miasteczku. Chciałem dowiedzieć się jak wyglądał proces zapadania się miasteczka od jego pierwszych polskich osadników, a ci przecież nadal żyją – opowiadał.
Jeśli interesują Was losy tej miejscowości, koniecznie sięgnijcie po książkę „Miedzianka. Historia znikania”. A będąc w Rudawach Janowickich na własne oczy zobaczycie, jak teraz ona wygląda.


Na naszą dzisiejszą trasę wyruszamy z Trzcińska, będącego bramą do Gór Sokolich – masywu leżącego w północno-zachodniej części Rudaw Janowickich. Zabieram was na drugi co do wysokości szczyt - Sokolik (642 m n.p.m.). Auto zostawiamy na parkingu przy popularnej wśród wspinaczy agroturystyce 9UP, skąd od razu wchodzimy w bardziej leśny teren niebieskiego szlaku (ale dojedziemy tu bez problemu pociągiem regionalnym z Wrocławia). Idąc niewielkim wzniesieniem terenu, kierujemy się w stronę Schroniska PTTK „Szwajcarka”. To typowo alpejski budynek, pięknie zachowany i mający swój niepowtarzalny klimat. W sezonie jest tu jak w ulu, bo Góry Sokole, zwane najczęściej Sokolikami, to bardzo popularny rejon wspinaczkowy. Odbywa się tu mnóstwo kursów, a swoje pierwsze kroki w skałach stawiali tu m.in. Krzysztof Wielicki, Wanda Rutkiewicz czy Aleksander Lwow.
– Swoją pierwszą wspinaczkę odbyłem w majówkę 1970 roku w Sokolikach. To granitowe skały znajdujące się w najbliższej odległości od Wrocławia. Miejsce tak kultowe dla środowiska wrocławskiego, jak Jura dla wspinaczy ze Śląska – mówił Wielicki w wywiadzie dla „Na Szczycie”.
Od „Szwajcarki” idziemy czerwonym szlakiem. Gdybyśmy obok Husyckich Skał odbili w lewo, doszlibyśmy do Jastrzębiej Turni, gdzie ponad 50 lat temu Wielicki wspinał się po raz pierwszy w życiu. Tamten wyjazd tak rozpalił w nim wspinaczkową pasję, że już tydzień później ćwiczył techniki linowe pod okiem Bogdana Jankowskiego, który na wyprawach Andrzeja Zawady odpowiadał za łączność radiową. Ale my dalej trawersujemy z jednej strony zbocza Krzyżnej Góry (654 m n.p.m.), a z drugiej Sokolika. Leśny teren otwiera okno na pasmo Karkonoszy, które o tej porze roku są jeszcze białe.
Czerwony szlak zawija ostro w prawo i pnie się teraz trochę mocniej pod górę w kierunku wierzchołka Sokolika. Gdy spojrzymy z tego miejsca do góry i w lewo, to przez drzewa przebijają się kontury skał. To chyba najpopularniejszy rejon wspinaczkowy w Sokolikach, czyli tak zwane Sukiennice. Pamiętam, jak przyjechałam tu po raz pierwszy na swój kurs skałkowy. Miejsce, które zazwyczaj aż się roi od wspinaczy, było w maju zupełnie puste – tylko nasza czwórka, chmury, mgła, mżawka i wszechogarniające zimno.
I znów cofnijmy się o pół wieku. To właśnie tutaj w 1971 roku, Krzysiek Wielicki doznał poważnego urazu kręgosłupa, przez który został skreślony z listy osób zapisanych na kurs tatrzański.
– To było 25 kwietnia właśnie w Rudawach Janowickich. Prowadziłem drogę 33 na Sukiennicach. Była ona mokra po dość obfitych opadach. „Piątkowe” trudności, niezałożona asekuracja z haka w miejscu, gdzie powinienem go wbić… Zgrabiałe z zimna ręce puściły chwyty i poleciałem w dół, odbijając się lędźwiami i stopami od skalnej półki. W efekcie kilka dni później ortopeda stwierdził u mnie kompresyjne złamanie kręgosłupa lędźwiowego. Z prawie tygodniowego pobytu w szpitalu wyszedłem z pamiątką – gipsowym gorsetem od pachwiny aż po szyję. Miałem go nosić 12 tygodni… – opowiadał zdobywca Korony Himalajów i Karakorum.
Gorset zdjęli mu koledzy z akademika. Mimo skreślenia z listy uczestników, Wielicki pojechał jednak w Tatry i nieoficjalnie dołączył do reszty kursantów.

Krzyżna Góra to najwyższy wierzchołek Gór Sokolich. Swoją nazwę zawdzięcza siedmiometrowemu krzyżowi umieszczonemu na jej szczycie. Zdjęcie Rafał Kotylak
Z Sokolikami nierozerwalnie wiąże się też historia Wandy Rutkiewicz. Pewnego letniego dnia 1961 roku Wanda jechała swoim motocyklem i zabrakło jej paliwa. Zaczęła machać do przejeżdżających pojazdów, by ktoś jej pomógł. Tak poznała Bogdana Jankowskiego, który później zabrał ją w skały.
– Myślałem raczej o wyjeździe turystycznym, a nie o namawianiu Wandy na wspinaczkę. Pojechaliśmy w Sokoliki, posadziliśmy Wandę na pniu pod Wielkim Kominem w Sukiennicach i powiedzieliśmy: ty tu siedź, a my zaraz do ciebie zejdziemy – wspominał Jankowski.
Jednak Wandzie ani się śniło bezczynnie czekać.
– Zabrano mnie na jakąś taką drogę na Sukiennicach, to się nazywało Przez Czołganie. Zrobiłam to, a koledzy, którzy mnie wtedy w skałki zabrali, uważali, że spełnili swój obowiązek i poszli się gdzieś wspinać, a mnie zostawili, żebym sobie poganiała. No to spróbowałam tam, gdzie czułam się bezpiecznie, czyli w kominie. I zrobiłam wtedy tzw. Wielki Komin na Sukiennicach — oczywiście bez asekuracji. Pamiętam, że gdy w miejscu gdzie komin się kończy i trzeba wyjść na otwartą ścianę, poczułam się trochę niepewnie i zaczęłam sapać. Przymierzałam się kilka razy, powstała panika, próbowano mnie ratować. Zagrała we mnie żyłka sportowca, skoncentrowałam się, przelazłam to i tak się zaczęło – opowiadała na rok przed swoją ostatnią wyprawą na Kanczendzongę.
W ostatnim dniu mojego kursu wspinaczkowego na drogach ubezpieczonych instruktor kazał się nam stawić właśnie w tym samym miejscu (Prawy Komin, wycena V). Gdy stanęłam pod drogą, ogarnął mnie strach i stwierdziłam, że tego nie robię. Oczywiście nie było gadania i ostatecznie już po chwili wspinałam się po granitowej skale. Końcówka drogi, o której mówiła Wanda, gdy nagle pod stopami mamy prawie 20 metrów wolnej przestrzeni, zrobiła na mnie takie wrażenie, że nie zapomnę jej do końca życia. To była najbardziej emocjonująca część mojego kursu.
Zostawiamy jednak Sukiennice za sobą i idziemy dalej. Stąd już tylko około 10 minut drogi dzieli nas od ściany Sokolika. Składa się on z dwóch skał znajdujących się obok siebie – Sokolika Małego i Dużego. I to właśnie na tym drugim już pod koniec XIX wieku zrobiono platformę widokową. Początkowo prowadziły tu drewniane schody, z czasem zamontowano metalową konstrukcję, która cały czas służy. Mało kto wie, że pierwotnie Duży Sokolik z Małym łączyła kładka, którą zdemontowano po drugiej wojnie światowej. Trochę żałuję, że już jej nie ma, bo byłaby to nie lada atrakcja. Mimo to stojąc na tych skromnych 624 metrach n.p.m. zachwycam się rozległą panoramą na całe Karkonosze, Góry Kaczawskie, Rudawy Janowickie i Dolinę Bobru.
Widok elektryzuje i jest naprawdę wyjątkowy. Kto by pomyślał, że tak niepozorne góry mogą mieć takie krajobrazy. Wybierzcie się zatem w Sokoliki, sami, z ekipą czy rodziną. Bez wyryp, wielkiego wysiłku i napierania po 12 godzin. Nie żałujcie czasu na łonie natury, zanurzcie się w historie, te z dawnych lat i te nowsze, o ludziach, którzy są ikonami polskiego i światowego himalaizmu. Rudawy dają przestrzeń, by spędzić czas w pięknych, wczesnowiosennych okolicznościach przyrody.
Dojazd
Z Wrocławia do Trzcińska jedziemy najpierw autostradą A4, a od węzła Kostomłoty skręcamy na drogę krajową nr 5, a w Bolkowie na drogę nr 3. W Radomierzu odbijamy w lewo na Janowice Wielkie. Auto można też zostawić na Przełęczy Karpnickiej w pobliżu „Szwajcarki”.
Koleje Dolnośląskie także dowiozą nas do samego Trzcińska (w weekendy poranne kursy o godz. 4.50 i 7.10; wieczorny powrót o 17.41 i 19.52 – czas jazdy ok. 2 godz.). Szczegółowy rozkład na https://kolejedolnoslaskie.pl/.
Nocleg
Schronisko PTTK „Szwajcarka”
tel. 781 482 993
http://schronisko-szwajcarka.pl/
Szlaki
niebieski: Trzcińsko (Agroturystyka 9UP) – Pod Trzema Koronami 25 min ↑ 15 min ↓
zielony: Pod Trzema Koronami – Pod Sokolikiem 20 min ↑ 15 min ↓
czerwony: Pod Sokolikiem – Sokolik 20 min ↑ 10 min ↓
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Rudawy wybaczą wszystko".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie