Reklama

Thomas Huber, niemiecki alpinista, o wspinaniu, pasji i rekordach

Z Thomasem Huberem rozmawia Paulina Grzesiok.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu specjalnym nr WS 03/2023 (JESIEŃ)

 

Z Thomasem Huberem spotykam się podczas Festiwalu Górskiego im. Andrzeja Zawady w Lądku-Zdroju. Po zejściu ze sceny - bardzo długim aplauzie – bo trzeba przyznać, że mówcą jest doskonałym, a i opowiadać ma o czym – prowadzę go kilkaset metrów do księgarni festiwalowej, gdzie już zbiera się kolejka fanów po autograf gwiazdy. Wstępnie umawiamy się nazajutrz rano na rozmowę, choć już w tej chwili wiem, że to raczej mało realne. Przed nim długa noc, koncertowanie ze swoim synem na lądeckiej scenie a potem festiwalowa impreza. Wiecie sami, jak to jest… Ale Thomas to człowiek honorowy – umówił się więc i rozmowa się odbyła. Tyle tylko, że w nieco innym terminie.

 

Zdjęcie z archiwum Thomasa Hubera

 

Twoje zdjęcie, na którym stoisz pod El Capitanem z bratem Alexem, z rozpuszczonymi włosami i bez koszulek, to chyba pierwsza rzecz, jaka mi się z Tobą kojarzy. Ta fota jest wręcz legendarna, ale dopiero na prezentacji w Lądku-Zdroju usłyszałam, jaka stoi za nim historia. Proszę, opowiedz ją naszym czytelnikom...

To zdjęcie wykonano nam na El Cap Meadows po ustanowieniu rekordu czasu wejścia na El Capitaina (2308 m n.p.m.). Jednak pierwotnym zdjęciem, na którym oparliśmy naszą koncepcję, było słynne zdjęcie trzech wspinaczy. John Long, Jim Bridwell i Billy Westbay jako pierwsi, w 1975 roku, zdobyli The Nose w jeden dzień. To oni nazywani są prekursorami speed climbingu. Jako pierwsi odpalili na początku drogi swoje zegarki z zamiarem szybkościowego przemierzenia wyznaczonej linii. Generalnie większość ludzi, która zrobi na tej ścianie jakieś znaczące przejście, fotografuje się w tym właśnie miejscu z El Capem w tle. Zrobiliśmy to i my, ja i mój brat Alex – ale szczerze przyznam, że nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy, że to właśnie zdjęcie opublikowane zostanie tak wiele razy.

 

 

13-latek wchodzi na czterotysięcznik

 

Jak wyglądały Twoje początki wspinania? Czy z bratem zaczęliście tę przygodę równocześnie? A może któryś z Was był pierwszy?

Tę fascynację górami sprzedał nam ojciec, zabierając nas od najmłodszych lat w góry. Pokazywał nam to, co kocha i naturalnie jego pasja przeszła na nas. Można powiedzieć, że zasiał ziarno, które padło na bardzo podatny grunt. Gdy miałem 13 lat, byłem na swoim pierwszym czterotysięczniku Allalinhornie (4027 m n.p.m.), a później to się już jakoś potoczyło. Zawsze mieliśmy frajdę z tego, co robiliśmy. I od zawsze z bratem rywalizowaliśmy, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy on był w czymś lepszy, chciałem mu dorównać. Kiedy mnie coś wychodziło lepiej, to on za mną gonił. W ten sposób równaliśmy zawsze w górę. Jesteśmy dla siebie wsparciem i motywacją do dziś.

 

Zdjęcie z archiwum Thomasa Hubera

 

 

Wasza mama była załamana, że oboje jej synów się wspina czy wspierała Was?

Mama również związana jest z górami. Uwielbia w nich przebywać, choć niekoniecznie się wspinać. Zaufała tacie, który dołożył wszelkich starań, by tego górskiego rzemiosła nauczyć nas jak najlepiej. Oczywiście zawsze nam powtarzała, byśmy byli ostrożni i że się o nas martwi – ale to jest przecież typowe dla każdej mamy. Powtarzała też wielokrotnie, że byłoby lepie,j gdybyśmy mieli normalną pracę. Koniec końców. kiedy zostaliśmy już profesjonalnymi wspinaczami, przyznała, że jest z nas dumna. I na koniec dodam tylko, że zawsze wywiązujemy się z umowy i wracamy do domu cali i bezpieczni.

 

Kto był Twoim idolem?

Autorem pierwszej książki górskiej, którą się zaczytywałem, był Peter Habeler. Pisał, że jako dziecko często uciekał w góry i sporo eksplorował. Roztoczona przez niego wizja była bardzo romantyczna i przemówiła do mnie. Też chciałem zostać takim wspinaczem. Kolejne lektury przyniosły kolejnych idoli i w sumie stwierdzam, że to nie o tych ludzi chodzi i ich wyczyny, ale o pisane przez nich książki. A konkretniej, która z nich jest lepiej napisana i bardziej angażuje, pochłania czytelnika i daje pole do wyobraźni. Dzięki lekturom górskim każdy z nas może wejść w ten świat, poczuć emocje i doświadczyć gór. Kiedy zaczęliśmy się wspinać na poważnie w wieku 16 lat, wzorem stali się dla nas Pohl Wolfgang i Klenner Urlich. Podpatrywaliśmy, jak się wspinają oraz trenują i robiliśmy dokładnie to samo.

 

Złota dekada w górach Yosemite

 

W Yosemitach zacząłeś działać w latach 90. To były piękne czasy, choćby ze względu na takie znamienne przejścia, jak choćby uklasycznienie The Nose dokonane przez Lynn Hill. Powiedz, jakie to wrażenie “uklasyczniać” drogę? Wchodzisz w coś, co zostało już zrobione, ale wspinasz się w czystym stylu bez użycia sztucznych ułatwień. I to jeszcze na tak gigantycznych ścianach Yosemitów!

W czasach, o których wspomniałaś, wspinające się tam sławy odnosiły się do działalności wspinaczy The Stonemasters, reprezentowanej m.in. przez Jima Bridwella, Rona Kauka, Johna Longa i wielu innych znamienitych Amerykanów [możecie ich poznać w filmie „Valley Uprising” – red.] w latach 70. i 80. Wydawało się wtedy, że zrobili wszystko, co się dało, i nic ciekawego w górach Yosemite przez kolejne dekady się nie wydarzy. Tymczasem lata 90. faktycznie okazały się przełomowe. Mieliśmy niezliczone możliwości eksploracji. Alex i ja kontynuowaliśmy ideę wspinaczki zapoczątkowaną przez Lynn Hill. I nawet się nie spostrzegliśmy, kiedy minęła dekada, gdzie to my graliśmy pierwsze skrzypce. Nie Amerykanie, ale dwoje Bawarczyków! Następnie nadeszły czasy, gdy niezwykłe osiągnięcia zrobili Alex Honnold i Tommy Caldwell, którzy znów kompletnie różnią się od minionych epok.

 

Kolejne lata to trudne projekty - mozolne, wymagające wielkościanowe wspinaczki. Którą z nich doceniasz najbardziej?

Zrealizowałem z Alexem sporo projektów: Latok, Shivling, Trango Nameless Tower, Antarktyda, Mount Asgard na Ziemi Baffina… Każdy z nich był absolutnie wyjątkowy. Każdy zapisał się w moim sercu i głowie w szczególny sposób. Nie jest jednak możliwe zhierarchizowanie tych przejść i wyznaczenie jednego najtrudniejszego.

 

Za pierwsze przejście północnego filara Shivling (6543 m n.p.m.) zostałeś nagrodzony Złotym Czekanem. Czym jest dla wspinacza ta nagroda? Jak Ty ją odebrałeś? Dała Ci wiatr w żagle, uświadomiła coś?

Niewątpliwie otrzymanie Złotego Czekana jest dla wspinacza zaszczytem, to piękne wyróżnienie otrzymywane od środowiska. Akt docenienia i uhonorowania górskiej działalności. Mój Złoty Czekan znajduje się w domowej galerii sławy. Czy ta nagroda mi coś uświadomiła? Nie… moje życie nie jest, ani lepsze, ani gorsze. Na pewno można bez niego żyć (śmiech).

 

W górach musimy być szybcy, wydajni i skupieni

 

W 2007 roku ustanowiłeś rekord na drodze The Nose na El Capitan – 2 godz. 45 min i 45 sek. W 2004 roku przebiegłeś z bratem Zodiaca w 1 godz. i 52 min. Co dały Tobie te wyczyny?

Speed climbing jest dość niebezpieczny. Jeśli zrobisz jakikolwiek błąd możesz poważnie się uszkodzić, przypłacając to nawet życiem. Czasami myślę, że wspinanie free solo jest zdecydowanie bardziej bezpieczne niż właśnie speed climbing. Ale lekcja, którą wyniosłem z tego rodzaju wspinania, jest następująca: jak zaczynasz coś robić – poświęć się temu w pełni. Na wszystko przychodzi odpowiedni czas. A kiedy go poczujesz, po prostu działasz. I nie myślisz już o tym, co jest bezpieczne, co nie. Czujesz się chroniony jak w środku takiej folii bąbelkowej i po prostu napierasz. Ze speed climbingu zaczerpnęliśmy taktykę, jak działać na wyprawach w górach wysokich. Po prostu kiedy wchodziliśmy w ścianę, wiedzieliśmy, że musimy się sprężyć. Być szybcy, wydajni i skupieni. Odpoczywać i cieszyć się możemy dopiero będąc z powrotem w bazie.

 

Skąd czerpiesz nieustającą motywację do wspinania? W 2019 roku wytyczyłeś Stone Age 8b+ na południowej ścianie Untersbergu w Alpach Bertechsgadeńskich, a rok później z Alexem wyznaczyliście pobliską linię Sonnenkonig 8b.

Jestem wkręcony we wspinanie. Kocham to uczucie, kiedy przesuwasz się w górę, zaprzeczając prawom grawitacji. Uwielbiam wspinanie, lubię trenować, być fit i czuć się dobrze. Kocham eksplorację – to jest moim motorem napędowym i pomimo 56 lat na karku nie zamierzam zwalniać.

 

Wspinanie to szkoła życia

 

Czym jest zatem dla Ciebie wspinaczka?

Dla mnie osobiście to całe życie. To moja pasja, zainteresowanie, sposób na życie. Ale wspinanie to również doskonała szkoła życia. Poprzez treningi, swoją wytrwałość starasz się niemożliwe uczynić możliwym. Czasami musisz się też nauczyć odpuszczać, przyjąć do siebie myśl, że coś może nie być dla Ciebie i trzeba nad tym przejść do porządku dziennego. Zaakceptować swoje słabości, podkreślić mocne strony. Wspinanie to paralela życia.

 

Nie ubolewasz trochę nad tym, że trudne wspinaczki nie są tak rozpoznawalne, jak choćby zdobycie ośmiotysięcznika? Najwyższe szczyty rozpalają wyobraźnię ludzi. Cyfra robi wrażenie nawet na tych którzy się wspinają. A może w Niemczech jest inaczej, bo jesteście krajem alpejskim i ta kultura górska jest u Was przekazywana z pokolenia na pokolenie?

Wspinam się dla siebie, bo uwielbiam to robić. Nie zależy mi na tym, by komuś coś udowadniać, coś pokazywać. Jeśli robię prezentację, to z reguły po to, by podzielić się z widzami tym, co przeżyłem. Być może to zachęci kogoś do ruszenia się z miejsca i rozpoczęcia swojej przygody z górami, wspinaniem, może innym sportem. Nie oczekuję tego, by ktoś poklepał mnie po ramieniu, mówiąc, że robię coś dobrego. Moje wspinanie to czysto personalna sprawa. A ci, którzy wspinają się na ośmiotysięczniki? W porządku! Każdy ma jakąś swoją historię, którą chce opowiadać i narrację, jaką chce tworzyć.

 

Jaki jest teraz Twoim zdaniem kierunek światowego wspinania?

Mam wrażenie, że wspinanie na trudnych drogach, zrobienie jakiejś cyfry nie ma już takiego znaczenia, jakie miało kiedyś. Aktualnie jesteśmy zasypywani informacjami i relacjami, panuje ogromny szum medialny. Ilość informacji, które przewijają się w social mediach, jest nie do przetworzenia! Nawet newsy o tych wartościowych przejściach nie mają możliwości zaistnieć. Pojawiają się tylko na chwilę, a potem znikają pod stertą mało ważnych informacji. Świat się skurczył, rekordy pobijane są co chwilę – nikt już chyba za tym nie nadąża. Dlatego dla nas, wspinaczy, najważniejsza jest po prostu osobista satysfakcja i radość z tego, co się robi.

 

Kiedy doczekamy się tłumaczenia na język polski Twojej nowej książki “In den Bergen ist Freiheit”?

Przyznam, że pracujemy nad tym. Mój potencjalny wydawca ma egzemplarz książki i z tego co rozmawialiśmy Piotr [Drożdż z Wydawnictwa Góry Books] planuje ją przetłumaczyć i wydać w przyszłym roku. Po mojej prezentacji w Lądku-Zdroju mam wrażenie, że w Polsce jest więcej entuzjastów wspinania niż w Niemczech. Może to odniesiesz jako kokieterię, ale naprawdę miałem tu jedną z bardziej energetycznych i piękniejszych prelekcji ostatnich lat. Lądecka widownia przyjęła mój występ bardzo ciepło i entuzjastycznie.

 

Thomas Huber

56 lat, niemiecki alpinista, ma na koncie liczne solówki, rekordy szybkościowe, pierwsze przejścia klasyczne. Wspinał się np. w Himalajach, Alpach i Yosemitach. Jego partnerem wspinaczkowym jest m.in. jego brat Alex.

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Lubię zaprzeczać prawom grawitacji".

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 29/05/2024 21:10
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do