Polska100+ to nazwa mojego projektu, który obejmuje przejście wszystkich szlaków pieszych PTTK o długości powyżej 100 km. Żeby zacząć z wysokiego C, to na początek zapraszam na wędrówkę prawie cztery razy dłuższą.

Sudety, Schronisko Szwajcarka, fot. Rafał Kotylak
Trasa ze Szklarskiej Poręby do Pasterki, zwana czasem „Niebieskim szlakiem sudeckim” liczy ok. 365 km. Jest stosunkowo mało znany, a to czwarty co do długości szlak turystyczny w Polsce i naprawdę zasługuje na zainteresowanie. Biegnie po części równolegle do Głównego Szlaku Sudeckiego, zaliczając omijane przez niego pasma, a w Kotlinie Kłodzkiej zawraca, by zakończyć bieg w Górach Stołowych. Jego historia sięga głębokiego PRL-u. Włączono go bowiem do długodystansowego szlaku Eisenach-Budapeszt, który obecnie jest częścią Europejskiego Szlaku Długodystansowego E3, łączącego Morze Czarne z Atlantykiem.
W Polsce szlak niebieski ma swój własny początek i koniec, a także dwie niebieskie kropki. Wędrówkę zaczynam od tej, która znajduje się na drzewie obok zrujnowanego dworca PKP Szklarska Poręba Dolna. Docieram tam z opóźnieniem. Jadąc w pierwszym wagonie myślę, że pociąg ma postój techniczny, tak niepozorna to stacja. Kiedy rusza, jest już za późno – muszę wysiąść na stacji Średniej i przejść z powrotem na piechotę.
Pada od kilku dni, więc większe strumienie są już wezbrane, lokalnie występują podtopienia. Co za pogoda! Ale od jutra ma się poprawić. Tego wieczora pokonuję tylko kilkanaście kilometrów i chowam się pod wiatą. Przecieka, więc rozkładam w środku namiot.
Rano wciąż wiszą niskie chmury, ale już nie pada. Bezdrzewne łąki Gór Izerskich w okolicach Chatki Górzystów smaga zimny wiatr, ale w lesie jest już zacisznie. Z deszczu otrząsają się ostatnie kwiaty górskiego lata: lazurowe goryczki. Na szlaku pojawiają się turyści, im bliżej Świeradowa Zdroju, tym częściej w dżinsach. Północne pasmo Izerów jest za to zupełnie opustoszałe.

Sudety, Widok z Sokolika na Krzyżną Górę, fot. Rafał Kotylak
Spędziwszy noc kilka kilometrów na zachód od Wojcieszyc ruszam dalej w kierunku Jeziora Pilchowickiego. Rzeka szumi, wzdłuż koryta piętrzą się zwalone drzewa, które runęły podczas letnich nawałnic. W punkcie widokowym Kapitański Mostek, na skałach robię przerwę na drugie śniadanie. Słońce świeci, pszczoły brzęczą, penetrując kwiaty wrzosu. Jest idealnie. Kanapka z pasztetem też smakuje doskonale.
Góry Kaczawskie przynoszą jednak pewne rozczarowanie. Nie wyglądają ani trochę dziko, pełne są poręb, a szlak poprowadzony jest przez pastwiska i stratowany przez krowy. Na szczycie Okola (722 m n.p.m.) znajduje się wieża widokowa, ale tak niska, że nic z niej nie widać. Wychodzi zresztą na południową, mniej atrakcyjną stronę. Szlak jest na szczęście długi – będzie lepiej.
Pogoda się klaruje. Jedyny problem to poranna rosa – kiedy szlak wyprowadza mnie na łąki, biegowe buty natychmiast nasiąkają wodą i schną aż do popołudnia. W oddali majaczą Karkonosze, doliny kąpią się w oparach mgieł. Przede mną kolejne pasmo: Rudawy Janowickie. Niebieski szlak przecina je z północy na południe. Ależ tu pięknie! Pod schroniskiem Szwajcarka niezłe tłumy. Gospodarz przez megafon ogłasza nazwy wydawanych potraw – wszystkie brzmią tak samo, bo z głośnika wydobywa się tylko głuchy pomruk.
Skały wyrastają z tajemniczego, świerkowego lasu. Sporo tutaj torfowisk, płyną liczne strumienie. Na grzbiecie Wołka można odpocząć na ławeczce, później trzeba wejść na Skalnik (944 m n.p.m.), a potem koniecznie zboczyć ze szlaku na punkt widokowy na Ostrej Małej. Za doliną Jedlicy i Kowarami wyrastają Karkonosze, z drugiej strony widać ostre wzniesienia Sokolików.
W Czarnowie spotykam pod wiatą trójkę piechurów ze sporymi plecakami i od razu idę się przywitać. Okazuje się, że podążają Głównym Szlakiem Sudeckim, a na niebieski szlak zeszli, żeby przenocować pod wiatą. Michał wita się ze mną, tak jakbyśmy już się znali – okazuje się być czytelnikiem mojego bloga. Ekipa częstuje kawą, siadamy, by porozmawiać. Może zobaczymy się wiosną na kolejnym szlaku?
W obniżeniu Bramy Lubawskiej, której środkiem płynie rzeka Bóbr, pojawiają się problemy. Najpierw gubię szlak, potem go znajduję, ale nie wiem, czy to wciąż ten sam. Wydaje mi się, że trafiłam na stary przebieg, ale idę dalej. Aż do budowy drogi ekspresowej – na szczęście jest sobota i udaje mi się przejść, ale trzeba mieć na uwadze, że lepiej to miejsce obejść alternatywną trasą. Wyznaczyć ją sobie trzeba samemu, bo PTTK tego nie zrobiło.
Potem już bez większych problemów docieram do podnóży Gór Wałbrzyskich. Okazują się trudne do pokonania, bo ogromnie strome. Dawno nie szłam równie mocno nachyloną ścieżką. Sapię i dyszę, a tu słońce chyli się ku zachodowi. Po pokonaniu Borecznej (591 m n.p.m.) czeka mnie jeszcze Chełmiec (851 m n.p.m.). Chcę przenocować pod wiatą na szczycie, więc zakładam na głowę czołówkę i pnę się dalej. Rozjeżdżona przez rowerzystów ścieżka przypomina bardziej kanał odwadniający… Wreszcie szutrowa droga. Po prawej migają światła Wałbrzycha, który oglądany z wysoka przypomina bardziej osadę na Marsie. Dobrze jest czasem popatrzeć na świat z góry…
Na szczycie okazuje się, że nie tylko ja miałam taki pomysł. Pod wiatą stoi już namiot. Staram się nie robić hałasu, żeby nie obudzić śpiącego. Dmucham materac, szybko wyjmuję śpiwór i rozkładam się na ławce. O północy oboje się budzimy – jakichś dwóch podchmielonych młodzieńców głośno recytuje różaniec. Pod krzyżem śpiewają hymn, po czym odchodzą. Można spać dalej.
Okrążając Wałbrzych trzeba przejść sporo asfaltu, ale warto – na szlaku znajduje się kompleks uzdrowiskowy Szczawna-Zdroju, mistrzowsko zaprojektowany.
Nieuczęszczane ścieżki prowadzą na kilka wzniesień: Ptasią Górę, Lisi Kamień i, najwyższą - Klasztorzysko (631 m n.p.m.); potem przychodzi wdrapać się na wzgórze, na którym posadowiony jest Zamek Grodno, zbudowany w początkach XIV wieku. Gotycki zamek górny został częściowo zrujnowany, natomiast w doskonałym stanie jest okazały renesansowy budynek bramny.
Tu kończy się zielony Szlak Zamków Piastowskich, natomiast niebieski prowadzi dalej w kierunku Michałkowa i Glinna. Przetrząsając plecak, stwierdzam, że mam trochę za mało jedzenia. Po drodze mijam restaurację, ale rzut oka na menu sprawia, że natychmiast się wycofuję. Moją głęboką nieufność budzi „wolno gotowana wołowina” – jak bardzo wolno? Przecież zaraz zachód słońca! Na szczęście okazuje się, że jest jeszcze drugi lokal gastronomiczny, oferujący potrawy, których nazwy brzmią zwyczajnie: kotlet, pierogi, żurek. Biorę pierogi – będą najszybciej.

Sudety, Zapora w Pilchowicach, fot. Rafał Kotylak
Góry Sowie wydają się dość rozłożyste, mają wzniesienia swobodnie rozlane w przestrzeni. Powoli wspinam się i wychodzę na łąki, z których jest najlepszy widok na całym szlaku. Z lewej mam Ślężę, przed sobą Wielką Sowę, a po prawej słońce chowa się za Górami Kamiennymi, zza których przezierają jeszcze inne odleglejsze pasma. O tej porze z Wielkiej Sowy turyści już tylko schodzą. - Ma pani czołówkę? – pyta ostatni z nich.
Już po ciemku zagłębiam się w świerkowy gąszcz na grzbiecie. Na szczycie (1015 m n.p.m.) jest wieża w remoncie oraz dwie małe wiaty. Do schroniska „Sowa” trzeba trochę odejść od szlaku.
Świt nadchodzi późno, ale wcześniej niż w dolinach. Nie jest bardzo zimno. To jeszcze nie czas na przymrozki. To czas na rykowisko – z lasu odzywa się jeleń, słychać jego ryk, przechodzący w żałosny skowyt. Ruszam w dół, górnoreglowym lasem.
Szlak długo biegnie równolegle do Głównego Szlaku Sudeckiego, ale podczas gdy ten prowadzi grzbietem i zdobywa wszystkie kulminacje, niebieski wiedzie płaską stokówką. Czerwone i niebieskie znaki rozstają się na dobre dopiero w Srebrnej Górze. Żeby zwiedzić kompleks pruskich fortyfikacji, trzeba byłoby odejść od szlaku. Wybudowane w XVIII w., miały chronić przed atakiem Austriaków, który nigdy nie nastąpił.
Góry Bardzkie to chyba najmniej uczęszczane pasmo Sudetów – tak mi się w każdym razie wydaje, kiedy stąpam ledwo wydeptaną ścieżką. Wygląda na to, że znów zabraknie mi jedzenia – tym razem w błąd wprowadziła mnie aplikacja do nawigacji, pokazując sklep zlikwidowany trzy lata temu. Zbieram dzikie jabłka i jeżyny, które mam zamiar zjeść na kolację razem z ostatnią zupką w proszku, jaka mi została. Najbardziej martwi mnie brak czekolady.
Nie spodziewam się nikogo spotkać, tym większe jest moje zdziwienie kiedy zza zakrętu wyłania się grupka trzech piechurów ze sporymi plecakami. Witam się, zagaduję. Nowi znajomi dzielą się ze mną jedzeniem, ale jakim! Kiedy się rozstajemy, mój plecak jest już dociążony aromatyczną kiełbasą, kabanosami i tabliczką czekolady. Kiedy wiatr zawiewa od tyłu, dochodzi do mnie zapach wędzonki.
Położone na wzgórzu Bardo to przepiękne miasteczko. W centrum znajduje się Bazylika Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny, a w niej, w ołtarzu, drewniana romańska figura Matki Boskiej, najstarsza na Dolnym Śląsku. To nie koniec zabytków – szlak podąża starą drogą krzyżową, tuż obok ruin średniowiecznego zamku, który niegdyś strzegł traktu handlowego wzdłuż płynącej w dole Nysy Kłodzkiej.
Choć szlak na nią nie prowadzi, zahaczam o Kłodzką Górę (757 m n.p.m.). To tylko sto metrów, a widok z bardzo wysokiej, stalowej wieży fenomenalny. Widać wszystkie pasma, które zostały mi do przejścia, z Górami Stołowymi włącznie. Reszta dnia upływa na wędrówce przez lasy, już bez widoków, ale w ciszy i spokoju.Mijam Jaskinię Radochowską i przez przełęcz pod Cierniakiem zmierzam do Radochowa. Zmierzcha. W Lądku-Zdroju melduję się już po ciemku.
Następny dzień zaczynam od zdobycia Trojaka (766 m n.p.m.), ale muszę omijać skały na jego szczycie brnąc przez las na dziko, bo trwa wycinka. Zaglądam do ruin zamku Karpiak. W XV wieku rezydował w nim szlachcic i rozbójnik za razem, Hynek Krušina. Należały do niego liczne dobra, w tym cała ziemia kłodzka. Przebrał miarę, plądrując klasztor w Henrykowie i jego zamek został zniszczony w odwecie przez zjednoczonych książąt śląskich.
Żegnam Góry Bialskie, witam Złote. Pokonuje się je gładkimi drogami, idealnymi do narciarstwa biegowego i backcountry. Już myślę o tym, żeby odwiedzić to miejsce zimą. Tymczasem przede mną wyrasta Masyw Śnieżnika. Trasa pod górę jest ciekawa, dość kamienista i chwilami stroma, ale z zachwycającym widokiem na Dolinę Kleśnicy i pasmo Czarnej Góry. Z gałęzi zwieszają się porosty, a na ziemi zalega gruba warstwa zielonego mchu. Schronisko „Na Śnieżniku” ma idealną lokalizację na rozległej polanie. Idzie wieczór, słońce świeci złociście, drewniany budynek wygląda bardzo przytulnie.
Następny dzień jest bardzo wietrzny, zwłaszcza na łąkach, którymi zmierzam do Międzylesia. Robię zakupy i ruszam poniemiecką Autostradą Sudecką o tajemniczym przeznaczeniu. Za Różanką nie zauważam skrętu do Solnej Jamy, ale już nie wracam – chcę o przyzwoitej porze dotrzeć do schroniska na Przełęczy Spalonej, a czeka mnie jeszcze podejście na Jagodną (985 m n.p.m.). Wieża widokowa nie jest tu tak wysoka jak na Kłodzkiej Górze, mimo to nie wchodzę na szczyt – zbyt mocno wieje. Biegnę ogrzać się w schronisku. Choć jest już późno, gospodarz wynosi dla mnie ciepłą zupę. Panuje tu miła atmosfera, na ścianach wiszą pamiątki sprzed lat.
Nie spodziewałam się tego, ale robi się teraz zupełnie płasko. Pogrążam się w rozmyślaniach, a przebytego dystansu przybywa. Dopiero głód mnie ożywia – akurat pod schroniskiem „Muflon”. Tym razem wybór pada na bogracz. Po obiedzie schodzę do Dusznik-Zdroju. Oglądam starą drukarnię, kościół (jest w nim ambona wyrzeźbiona na kształt morskiego potwora) i rynek. W uzdrowisku leczył się jako nastolatek Fryderyk Chopin. Podobno tutaj zakochał się po raz pierwszy. Szlak niestety przez uzdrowisko nie biegnie – odbija w kierunku Łężyc.
Ostatni dzień na szlaku jest już krótki. W poprzednich dniach pokonywałam po 35-37 kilometrów dziennie, więc teraz mam czas, żeby nacieszyć się finałowym etapem przez Park Narodowy Gór Stołowych. Po kolei zaliczam punkty widokowe na urwisku Skał Puchacza - Skalną Czaszkę, Kopę Śmierci i Narożnik (849 m n.p.m.). Odcinek przez łąki za Karłowem oferuje piękny widok z dołu do góry – miła odmiana. Nieuchronnie zbliża się koniec wędrówki.
Z niecierpliwością wypatruję końcowej kropki, ale ta się nie pojawia. Szlak nie chce się skończyć! Mijam Pasterkę i wchodzę do lasu, dalej jest granica, a szlak wciąż prowadzi wzdłuż niej. Wreszcie trafiam na rozdroże, a tam pięknie wymalowana niebieska kropka na dorodnym świerku! Podbiegam, klepię, zaliczone!
Dzień 1
Szklarska Poręba Dolna – wiata pod Zwaliskiem. 11,6 km
Dzień 2
Wiata pod Zwaliskiem – Bobrowe Skały. 38,5 km
Dzień 3
Bobrowe Skały – wiata pod Leśniaiem. 38,2 km
Dzień 4
Wiata pod Leśniakiem – Wołek. 35,9 km
Dzień 5
Wołek – Chełmiec. 37,4 km
Dzień 6
Chełmiec – Wielka Sowa. 37,5 km
Dzień 7
Wielka Sowa – nad Młynówą. 38,6 km
Dzień 8
Nad Młynówką – wiata za Lądkiem Zdrojem. 36,8 km
Dzień 9
Wiata za Lądkiem Zdrojem – pod Wysoczką. 36,1 km
Dzień 10
Pod Wysoczką – Schronisko Jagodna. 38,2 km
Dzień 11
Schronisko Jagodna – granica Parku Narodowego Gór Stołowych. 33,3 km
Dzień 12
granica PN Gór Stołowych - Pasterka granica PL/CZ 12 km
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie