Czytałem „Podróżników…” w czasie najostrzejszych pandemicznych obostrzeń, odcięty od możliwości pójścia do pobliskiego parku, o jakichkolwiek górach nie wspominając. Próbowałem w tych tekstach znaleźć szczelinę, przez którą mógłbym się przecisnąć do innej, mniej ponurej rzeczywistości.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 03/2020.
„W środku nie mogłem już z gorąca wytrzymać, wyszedłem więc na powietrze, usadowiłem się w lektyce i spoglądałem na milczące, ciemne góry; przyznaję szczerze, że rano myśl o wspinaczce tutaj napawała mnie lękiem, już to ze względu na późną porę roku, już to na moich małoletnich synów” - pisał w 1805 roku Christoph Friedrich Wehran, pastor ewangelicki z Liegnitz, który wybrał się tamtej jesieni do Śląskiej Budy w Karkonoszach. Jego relację znaleźć można w wydanej właśnie znakomitej antologii tekstów źródłowych „Podróżnicy w Górach Olbrzymich”. Ich wyboru i tłumaczenia dokonał Marcin Wawrzyńczak, twórca wydawnictwa Wielka Izera.
Bohaterowie tych tekstów przeżywają podobne przygody do tych, które mogą spotkać dziś każdego, kto się w Karkonosze i Izery wybierze. A więc przede wszystkim deszcz, mgła i wiatr. Śnieg w kotłach nawet w czerwcu. No i uschnięte świerki oraz „złoto głupców” (czyli mika) połyskujące w strumieniach, już dawno przeczesanych przez Walonów. Do tego chciwi karczmarze, pstrągi na obiad, dzwonki krów na pastwiskach i widok ze Śnieżki, który wynagradza każdy trud. Zwłaszcza jeśli wstało się przed świtem, by na szczycie znaleźć się o wschodzie słońca. I wręcz nie sposób nie złapać się za głowę, gdy w relacji teologa protestanckiego Benjamina Schmlocka z roku 1693 czytamy, jak to po wejściu na tę górę odkrywa, że drzwi znajdującej się tam kaplicy św. Wawrzyńca upstrzone są „niezliczonymi napisami poczynionymi przez tych, którzy to miejsce wcześniej odwiedzili”.
Sztafaż tych historii jest rzecz jasna inny - bo trzewiki, kamasze, surduty i trójkątne kapelusze. Bo czasem „dzieciątko niebożę w samej koszulinie wychynie z zapiecka” w jakiejś „boudzie”. Niektórzy z podróżników wędrują na własnych nogach, wielu wybiera jednak lektyki „by przed znojem i niebezpieczeństwami podróży się ustrzec”.
„Niejeden raz dany akapit sprawiał, że rzucałem robotę i jechałem w góry, by znaleźć się dokładnie w miejscu, o którym traktował”. - napisał we wstępie Wawrzyńczak. – „(…) Czas przestawał istnieć, literatura okazywała się silniejsza od przemijania”.
Czytałem „Podróżników…” w czasie najostrzejszych pandemicznych obostrzeń, odcięty od możliwości pójścia do pobliskiego parku, o jakichkolwiek górach nie wspominając. Próbowałem w tych tekstach znaleźć szczelinę, przez którą mógłbym się przecisnąć do innej, mniej ponurej rzeczywistości. Książka mnie jednak nie dopuszczała. Najpierw łudziła poczuciem, że to wszystko niemal takie samo i gdy już, już byłem po tamtej stronie gotowy poczuć to co oni wtedy, trafiałem na fragment o tym, że „w górskich okolicach z fajką w zębach można spotkać na drodze nawet ośmio- czy dziesięciolatków” (Josef Karl Eduard Hoser, 1804) i traciłem wszelką nadzieję.
Niemalże pogodziłem się z tą porażką, gotów uznać tę książkę po prostu za źródło potrzebne w pracy, gdy trafiłem na tę relację Wehrana - o tym, jak to wychodzi wieczorem przed boudę popatrzeć na góry. A później następne podobne relacje, jak choćby tę napisaną przez Buschinga cztery lata później.
„Świecił jasny, zjawiskowy księżyc; wyszedłem na zewnątrz (…). W dolinie i na zboczach górskich widać było wiele innych baud. (…) Niska trawa, mniejsze i większe głazy i przede wszystkim, bardziej w dole, bardziej w dole mnóstwo potężnych, pozbawionych kory, lśniących na biało uschłych pni drzew, których nikt nie potrzebował ani nie wykorzystywał. Z oddali drzewa te, które poza tym wydawały się dość małe, tworzyły jedyny w swoim rodzaju krajobraz”.
Wyobraziłem sobie, jak podróżnicy z Gór Olbrzymich wychodzą z dusznych, gwarnych i zadymionych baud, i jak każdy w swoim zaułku czasu siada na ławce przed wejściem. A potem patrzą na skąpany w księżycowym świetle krajobraz. Wyobraziłem sobie, jak sam tak siedzę. Znów, bo przecież każde z nas tak pewnie kiedyś zrobiło.
I to uczucie, gdy się tak siedzi w chłodną noc opierając plecami o schronisko pełne ludzi, jest wspólne, niezależnie od tego czy nosimy wełniany surdut, flanelową koszulę czy oddychającą kurtkę uszytą w kosmicznej technologii. I ono jeszcze wróci, choćby dziś wydawało się to zupełnie niemożliwe.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!