Zapraszamy do odkrycia górskiego zakątka Madery. Przygotuj się na niezapomnianą wyprawę na szczyt Pico Ruivo i przeżyj przygodę wśród oszałamiających krajobrazów wyspy wiecznej wiosny.
Trudno jest zasnąć w pokoju, który za oknem ma klimatyzację pracującą głośno jak auto na wysokich obrotach. W jednej ręce trzymam więc przewodnik, drugą zaznaczam na mapie trasę wycieczki, konsultując zamiary ze swoją towarzyszką podróży. W planach na nadchodzący dzień mamy Pico Ruivo (1862 m n.p.m.) – najwyższy szczyt Madery, o której mówi się, że to Wyspa Wiecznej Wiosny.
Wyruszamy tuż po śniadaniu. Madera nie jest wielka. 57 km długości i 22 km szerokości nie robią wrażenia, ale górzysty teren utrudnia szybkie przemieszczanie. Tym samym jazda trochę czasu zajmuje.
Samochód zostawiamy na parkingu w Achada do Teixeira (ok. 1590 m n.p.m.), skąd wyraźna ścieżka prowadzi wprost do schroniska górskiego pod dachem Madery. Najpierw idziemy przez łąki, potem drogą pokrytą bazaltowymi kamieniami. Mijamy też szałasy, przy których można zatrzymać się na podziwianie widoków, gdy pogoda sprzyja.
Na szlaku nie ma tłumów, ale kiedy robimy przerwę na łyk wody, mija nas kilka zorganizowanych grup niemieckich i francuskich turystów, których średnia wieku wynosi raczej ponad 60 lat. Z poprzednich dni wiemy już, że na całej wyspie rzadko spotkać można młodzież. Rodziny z małymi dziećmi wybierają raczej plaże niż góry.

Po około godzinie spokojnego podejścia docieramy do jedynego na Maderze górskiego schroniska, które zostało wybudowane w 1939 roku jako gospoda. Poza letnim sezonem jest ono zazwyczaj nieczynne i warto to uwzględnić podczas wędrówki. Teraz skręcamy ścieżką w lewo i idziemy zakosami pod górę wśród czerwonych, wapiennych tufów. To właśnie od nich pochodzi nazwa góry Pico Ruivo, czyli Rudy Szczyt. Jeszcze trochę schodów i stajemy na platformie widokowej.
Teraz dosłownie nie możemy nasycić oczu pięknym krajobrazem. Z gęstej plątaniny chmur, które wyglądają niczym wata cukrowa, wystrzeliwują pojedyncze szczyty z Pico das Torres (1853 m n.p.m.) na pierwszym planie. Na tle czysto błękitnego nieba, ponad białą pierzynką, góry oświetlone promieniami słońca tworzą bajkową scenerię. Mamy szczęście, bo częstym zjawiskiem na wyspie jest capacete. Gęste chmury napływają znad morza i przysłaniają niebo do popołudnia. Ale wychodząc w wyższe partie gór, mamy szansę znaleźć się ponad chmurami, tak jak właśnie dzisiaj.
Schodzimy tą samą drogą do schroniska i tu, na rozwidleniu dróg skręcamy w stronę Pico do Arieiro (1818 m n.p.m.). To najpopularniejszy i najpiękniejszy szlak na wyspie oznaczony jako PR1, liczy niewiele ponad 5 km. Początkowo droga prowadzi w dół. Wokół otaczają nas krzewy kwitnącego na żółto żarnowca i niezliczona ilość roślin, których nazw nie potrafię wymienić. Kontrast do bujnej zieleni stanowią gołe kikuty drzew, które są wspomnieniem tragedii, jaka dotknęła wyspę pięć lat temu. Wielki pożar strawił wtedy roślinność porastającą zbocza. Dziś natura odradza się ze zdwojoną siłą, choć suche pnie wrzośca drzewiastego wprowadzają nieco mroczny klimat.
Po dłuższym zejściu trzeba nadrobić stracone metry. Zaczyna się ostre podejście i znów otwierają się przed nami niesamowite widoki. Teraz szlak przez godzinę prowadzić będzie przez schody, drabinki i atrakcyjne tunele oraz jaskinie, które kiedyś służyły za schroniska dla pasterzy i ich bydła. Stromym zboczem wykutym w skale obchodzimy też widziany z góry Pico das Torres.

Jeszcze kilka stromych fragmentów i wreszcie stajemy na szczycie Pico do Arieiro. Wyobraźnia nie byłaby w stanie stworzyć widoków, jakie w tej chwili rozpościerają się u naszych stóp. Jesteśmy zatopione w obłokach, które poruszane wiatrem rozsuwają się, odkrywając kolejne zakątki wyspy. Powietrze jest niezwykle przejrzyste, przez co i barwy przyrody wokół nas są imponująco wyraźne. Stoję niczym posąg. Chcę jak najdłużej być częścią spektaklu wyreżyserowanego przez siły natury. Dopiero zimny wiatr wygania nas do położonego niżej bufetu. Czas na portugalską kawę.
Jeszcze przed przyjazdem na tę wyspę kwiatów naszą wyobraźnię rozbudziły opowieści o malowniczych ścieżkach, biegnących wzdłuż kanałów irygacyjnych. O lewadach rozpisują się niemal wszystkie przewodniki.
Budowa nawadniających rowów na wyspie sięga XVI w. Za czasów pierwszych osadników na południu wyspy zakładano plantacje owoców i trzciny cukrowej. Żyzna gleba i słońce sprzyjały uprawom, ale problemem był niedostatek wody, w którą dla odmiany obfitowały północne stoki. Sposobem na nawodnienie suchych partii było stworzenie efektywnego systemu. Obecnie ponad dwa tysiące kilometrów lewad tworzy gęstą sieć kanałów. Wzdłuż nich biegną malownicze ścieżki, które początkowo służyły jako drogi techniczne dla osób odpowiedzialnych za drożność betonowych rynien i naprawę śluz. Teraz oznaczone i nazwane szlaki przyciągają pasjonatów pieszych wędrówek z całego świata.
Kiedy przechodzimy przez długi na 800 metrów Tunel Jeźdźców, będący częścią Lewady 25 Źródeł (Levada das 25 Fontes, szlak PR6 w środkowo-zachodniej części wyspy), jeszcze nie wiem czego się spodziewać. Choć zielona ściana pokryta mchem i paprociami może być pewną sugestią. Oprócz nas nie ma tu nikogo. Odgłosy naszych kroków odbijają się echem od betonowych ścian. Jesteśmy podekscytowane, może nawet lekko wystraszone.
Po wyjściu z tunelu potrzebujemy chwilę, by źrenice przyzwyczaiły się do światła. I dopiero teraz odkrywamy świat wokół nas. Jest zielono i wilgotno, a bogactwo flory zachwyca. Przez głowę przechodzi mi myśl, że jeśli istnieje pojęcie szczęśliwych roślin, to właśnie te do nich należą. Nad głowami mamy pokręcone gałęzie wrzośca drzewiastego, a wzdłuż drogi pojawiają się kolorowe bodziszki, trawy i paprocie.

Są i pierwsi turyści. Do naszego szlaku, biegnącego na wysokości ok. 1000 m n.p.m., dołączają kolejne odnogi. Jeden z zasłyszanych przewodników mówi, że w kanałach pływają pstrągi. I faktycznie są, i to nie pojedyncze sztuki.
Schodzimy do wąwozu Ribeira Grande. Wąskie przejście, mostek i już jesteśmy w miejscu, gdzie woda z 25 źródeł spływa do maleńkiego jeziorka. Jest pięknie, choć tłumy turystów zabierają nam teraz cały romantyzm. Przychodzą mi na myśl słowa „ A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie”. Choć Leopold Staff napisał je w odniesieniu do zupełnie innych okoliczności, idealnie podsumowują naszą dzisiejszą wędrówkę. Cofamy się do rozwidlenia i Levadą do Risco dochodzimy do górnego punktu widokowego. Przed sobą mamy ten sam, widziany z dołu wodospad. Tu nie ma ludzi.
Nad centrum Funchal wznosi się wzgórze Monte (ok. 1025 m n.p.m.). Można tu dojechać autem, ale z poziomu morza najlepiej wybrać popularną kolejkę gondolową. Wokół Monte można spacerować kilkoma szlakami, a jeden z nich prowadzi do uroczego ogrodu botanicznego. Jedną z największych atrakcji dla turystów jest zjazd wiklinowymi saniami.
Przy postoju carros de cesto spodziewamy się wielu turystów, ale nie ma prawie nikogo. Niby chciałyśmy tylko zobaczyć jak to działa, tymczasem ani się nie obejrzałyśmy, a już bierzemy udział w tej zabawie.
Przed sobą widzę dwóch carreiros, mężczyzn ubranych w białe spodnie i koszulę, w charakterystycznym słomkowym kapeluszu na głowie i specjalnych butach na grubej podeszwie. Panowie łapią za sznurki wiklinowego kosza, w którym siedzimy i ruszamy z miejsca. Rozpoczyna się zjazd ulicą miasta. Mężczyźni prężą się na każdym zakręcie, szorują podeszwami butów o asfalt. Pilnują, aby nasz wehikuł poruszał się po odpowiednim torze jazdy. Biorąc pod uwagę fakt, że nie ma tu kierownicy, a zamiast kół są płozy, nie jest to łatwe zadanie.
Ku naszemu przerażeniu, gdzieś w połowie drogi, z naprzeciwka nadjeżdża samochód. Bynajmniej kierowca na nasz widok nie zwalnia, a ja oczyma wyobraźni widzę już jak zderzamy się z autem. Już myślę jak kaskadersko wyskoczyć z pędzącego koszyka, kiedy nasi prowadzący robią zwinny unik. Bezpiecznie docieramy do stacji końcowej, gdzie czekają już na nas zdjęcia i... bajecznie drogie taksówki które oferują podwózkę dla tych, co na górze zostawili samochód. To była przygoda jedyna w swoim rodzaju.
Ostatnią naszą propozycją na czynny wypoczynek na Maderze jest spacer na półwyspie Sao Lourenco (św. Wawrzyńca). Ten najbardziej wysunięty na wschód kawałek Madery to zupełnie inny świat w porównaniu z pozostałą częścią wyspy.
Nie ma tu soczystej zieleni i bajkowych kwiatów. Natura skromnie obeszła się z tym skrawkiem ziemi. Udekorowała teren odrobiną traw, a gdy i te wysychają owiane gorącym wiatrem, pozostaje tylko mało wymagająca słonecznica. Za to uwagę przyciągają wysokie klify których zbocza obnażają wewnętrzną strukturę wyspy. Kolejne warstwy ziemi i skał różnią się od siebie kolorami i odcieniami. Dzięki temu krajobraz nie jest monotonny. Na dynamikę otoczenia mają również wpływ wysokie fale, które z hukiem rozbijają się o brzeg i pojedyncze skały wystające z wody. To właśnie one bronią dostępu do lądu od strony morza.

Jednym z charakterystycznych punktów na trasie jest domek (Casa do Sardinha) ukryty pod kilkoma palmami, w którym działa mała, klimatyczna knajpka. Za nim jest już tylko kwadrans podejścia na ostatni punkt widokowy. To za jego sprawą znów czujemy się jak w górach. Cypel się kończy, a przed naszymi oczami ukazują się dwie wysepki Cevada oraz Farol i bezkres Oceanu Atlantyckiego.
Niestety, to co piękne, szybko mija. Dopada nas "klątwa jednego tygodnia", gdy urlop zbliża się ku końcowi. Jak tu zobaczyć wszystko, kiedy do zobaczenia jest tak wiele?
Bo Madera jest jak bakaliowe ciasto. Ugryziesz kawałek i chcesz jeszcze więcej. Trafiło nam się kilka rodzynek, ale nadal jesteśmy nienasycone. Wsiadamy do samolotu z myślą, że jeszcze tu wrócimy. Kocham słodycze, a w szczególności bakaliowe ciasto.
- Jako miłośniczka dobrego jedzenia polecam odkrywanie smaków wyspy, np. w uroczej restauracyjce Casa Blanca. Kulinarne epizody warto zacząć zawsze od kieliszka lokalnego Madeira Wine. Można też zdać się na polecenia kelnerów, którzy mogą skomponować dla nas zestaw dań. Dzięki temu każda kolacja jest dla nas niespodzianką.
- Bolo do caco, czyli chlebek czosnkowy z dodatkiem pietruszki dostajemy zawsze na początek. Potem może być espada com banana, czyli pałasz (rodzaj ryby) z bananami, caldeirada – jednogarnkowa potrawa z ryb, owoców morza i ziemniaków albo stek z łososia.
- W karcie dań jest też mięso na szpadzie tzw. espetada, mięso marynowane w białym winie, piersi z kurczaka z owocami i wiele innych dań których nie zdążymy spróbować podczas naszego pobytu.
- Jeśli chodzi o ciasta próbowałyśmy bollo de aroz, czyli muffiny z mąki ryżowej oraz popularne tu pasteis de nata - zapiekane babeczki z ciasta francuskiego z budyniowym nadzieniem. Pyszne są także świeże truskawki z lodami i bitą śmietaną polane poncha (rum z miodem i cytryną), czereśnie posypane cynamonem w winie Madeira i ciasto kasztanowe.
- Największy zaskoczeniem kulinarnym na wyspie okazały się zupy. Sopa de trigo – zupa z pszenicy uwiodła mnie swoim smakiem już pierwszego dnia, choć nie pozostałam obojętna na sopa de tomate e cebola z jajkiem w zestawie.
Od Madery dzieli nas ok. 3700 km. Bezpośrednie loty czarterowe w obie strony kosztują średnio ok. 1,3 tys. zł. Na tanie linie z przesiadką np. w Londynie wydamy co najmniej 800 zł. W czasach pandemii znalezienie dogodnych lotów nie jest jednak takie łatwe.
Do wjazdu na Maderę wystarczy dowód osobisty. Wg stanu na połowę lutego na lotnisku w Funchal trzeba pokazać negatywny wynik testu PCR wykonany nie wcześniej niż 72 godz. przed wylotem ze swojego miejsca zamieszkania. Można też wykonać test na lotnisku po przylocie (na koszt służb miejscowych), wtedy czekamy na wynik w swoim miejscu zakwaterowania. W obu przypadkach obowiązkowe jest wypełnienie deklaracji (https://madeirasafe.com/#/login).
Zwolnieni z testu są ozdrowieńcy oraz osoby, które otrzymały już dwie dawki szczepionki - pod warunkiem, że upłynęło co najmniej 7 dni od przyjęcia drugiej dawki (konieczny dokument w języku angielskim lub portugalskim). Po powrocie do Polski - poza wyjątkami - obowiązuje 10-dniowa kwarantanna.
Najdroższe są oczywiście hotele i hostele w samym Funchal. Im dalej od centrum, tym jest taniej. Średnia cena noclegu w kwaterach oferowanych przez Airbnb na obrzeżach stolicy to ok. 80 zł za pokój 2-os. Tygodniowe wakacje przez biuro podróży z przelotem poza sezonem (czerwiec-wrzesień) kosztują ok. 3,5 tys. zł/os.
Z lokalnych restauracji polecamy Casa Blanca na R.da Casa Blanca 62A w Funchal.
Rolf Goets, „Najpiękniejsze wędrówki wzdłuż lewad i po górach” (cena bez promocji 49 zł) - opisano w nim dokładnie 60 tras. Na szlaki polecam nieprzemakalne buty. Na lewadach bywa mokro.
Na tygodniowy pobyt na Maderze trzeba przeznaczyć co najmniej ok. 3 tys. zł. Z wydatków na miejscu na zjazd w wiklinowym koszyku ze wzgórza Monte potrzeba 30 euro/os. i 50 euro/2 os. Na Maderze jest dobrze rozwinięta i tania sieć autobusowa, która jednak nie dociera w rejony górzyste. Warto więc wypożyczyć auto, zwłaszcza gdy jest to wyjazd rodzinny (ok. 60 euro za 4 dni).
Tekst ukazał się w wydaniu nr 02/2021
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie