Z Aliną Michalik, organizatorką pierwszej „dzikiej szkoły” w Polsce, rozmawia Kuba Terakowski.
Gdzie ostatnio byłaś, gdy Ciebie nie było?
W regionie liptowskim Niżnych Tatr.
I co tam robiłaś?
Tropiłam. Uczestniczyłam w spotkaniu pasjonatów tropienia dzikich zwierząt - to zarówno osoby bardzo doświadczone, jak i adepci tej sztuki. Jeździmy tam co roku.
Dlaczego tam?
Bo nie brakuje tam śniegu, tereny są dzikie, a zwierząt jest mnóstwo. Warunki do tropienia i obserwowania są więc znakomite. Spotkania te organizuje najstarsza niemiecka "dzika szkoła" Wildniswissen, która zaangażowana jest w monitoring trzech największych drapieżników: niedźwiedzia, wilka i rysia. Uczestnikami spotkań są głównie Niemcy i Austriacy.
Jesteś w tym gronie mistrzem czy uczniem?
Głównym prowadzącym jest Jörn Kaufhold, znany tropiciel i trener "dzikiej szkoły", mieszkający na Słowacji. Przyjaźnimy się, Jörn od początku wspiera moją "dziką szkołę", należę więc do grona instruktorów, lecz cały czas się uczę.