Z Bartkiem Machowskim, przewodnikiem beskidzkim i miłośnikiem gór Ukrainy, rozmawia Paulina Grzesiok.
Z Bartkiem Machowskim znamy się od 16 lat. Jest pierwszym rozmówcą, który przyszedł mi na myśl, kiedy na Ukrainie zaczęło się piekło… Dlatego nawet w tych trudnych czasach zabiorę Was w góry Ukrainy. Porozmawiam z beskidzkim przewodnikiem i miłośnikiem Karpat, a szczególnie tych widocznych z bieszczadzkich połonin, sięgając wzrokiem na wschód. Chodźmy w góry – na razie myślami i duchem. Ale wkrótce wierzę mocno, że i ciałem. Bo Ukraina to piękny kraj, dzikie góry i niezwykle gościnni ludzie. A kiedy to wszystko się skończy, turystyka będzie jedną z gałęzi przemysłu, która pozwoli odbudować kraj po wojennych zniszczeniach.
Skąd u Ciebie zainteresowanie górami na wschodzie?
Do gór zbliżyły mnie studia. Skończyłem szkołę mechaniczną i nie dostałem się na upragniony kierunek – dziennikarstwo. Wtedy rok spędziłem w Studium Animatorów Kultury w Krośnie na kierunku turystyka i rekreacja. Wciągnął mnie na tyle, że po dwóch latach zacząłem studiować geografię w Kielcach. Później zrobiłem uprawnienia pilota wycieczek i przewodnika beskidzkiego. Ale ciekawość gór na wschodzie zaszczepił we mnie kolega, z którym przypadkowo spotkałem się w pociągu. Zaczął opowiadać mi o niedawnej podróży na Półwysep Krymski. W 2002 roku po mocnym postanowieniu, że i ja muszę tam pojechać, byłem już w drodze. Góry może niezbyt wysokie, bo osiągające 1500 m n.p.m. ale wyrastają tuż ponad Morzem Czarnym. Byliśmy między innymi na Czatyr-Dahu, o którym Adam Mickiewicz pisze w swoich „Sonetach krymskich”. Urzekły nas widoki, skalisty charakter gór i odmienność Wschodu.
Urzeczony tymi górami realizowałeś jakiś ambitny plan, na przykład przejście Łuku Karpat?
Całego Łuku nie, natomiast fragmentarycznie pojawiałem się w poszczególnych pasmach górskich. Moje wyjazdy zazwyczaj trwały od kilku do kilkunastu dni i były to raczej jednorazowe strzały, które pozwoliły mi poznać góry Rumunii, Bułgarii, Turcji.
I które z nich najbardziej zapadły Ci w pamięć?
Góry Fogaraskie w Rumunii. 20 lat temu, kiedy pojechałem tam pierwszy raz, ciężko było o jakiekolwiek informacje. Zatem to, co spotkaliśmy w Fogaraszach, okazało się dla nas zupełnym zaskoczeniem. Góry, które łączą w sobie zarówno Tatry Wysokie jak i Zachodnie plus bieszczadzkie połoniny. Z jednej strony ostra, uzbrojona w łańcuchy Grań Drakuli, z drugiej łagodne, trawiaste grzbiety. Do tego znikomy ruch turystyczny, co zresztą jest charakterystyczne dla tamtej części Karpat.

Masyw Czarnohory, na pierwszym planie Breneskuł (2037 m n.p.m.). Zdjęcie Adobe Stock
Ale mimo wszystko najchętniej wracałeś w Karpaty tuż za naszą granicą. Co takiego jest w nich szczególnego?
Wystarczy wejść na Połoninę Caryńską czy Wetlińską i spojrzeć w kierunku wschodu. Na horyzoncie malują się góry Ukrainy, które niezwykle kuszą. To kolejne pasma, które zdaje się nie mają końca. Widać stąd także najwyższy szczyt całych Bieszczadów – Pikuj (1405 m n.p.m.) znajdujący się po ukraińskiej stronie. W Polsce mówimy, że Królową Beskidów jest Babia Góra. Natomiast w Dwudziestoleciu Międzywojennym, kiedy to Czarnohora, Bieszczady Wschodnie oraz Gorgany określane mianem Beskidów Wschodnich leżały w granicach II Rzeczpospolitej, najwyższym szczytem była Howerla (2061 m n.p.m.). Myślę, że historia tych gór, fakt że to są nasze Kresy, dodaje im jeszcze więcej uroku. Do tego są to góry stosunkowo mało odwiedzane. Do niedawna mówiło się, że Gorgany to najdziksze góry Europy. Wystarczy wspomnieć brak oznakowanych szlaków oraz niezmierzone ilości kosodrzewiny, przez którą przebicie się kilometra zajmowało nieraz dwie, a nawet trzy godziny. Człowiek często z tej walki wychodził w potarganych ubraniach i z poranionymi rękami.
Do jakich gór w Polsce można przyrównać góry Ukrainy?
W Bieszczadach Wschodnich, na Czarnohorze czy Świdowcu, przeważają krajobrazy które znamy z naszych Bieszczadów. Z tym że połoniny te ciągną się kilometrami. Wychodząc na grzbiet górski, można wędrować cały dzień wśród traw, nie tracąc przewyższenia. Są one bardzo rozległe, wyższe niż nasze Bieszczady, a z głównej grani odchodzi wiele odgałęzień. Moim ulubionym pasmem jest Świdowiec na Zakarpaciu.
Jak wygląda oznakowanie szlaków? Pamiętam, że 16 lat temu zimą mieliśmy nie lada problem z nawigacją.
Racja. Kiedy zacząłem jeździć w te rejony 20 lat temu, praktycznie nie było żadnych znaków. Opieraliśmy się na rozmowach z ludźmi gdzieś w dolinach, którzy się dziwili, po co właściwie idziemy do góry, skoro z doliny i tak je widać. Gdzieś wyżej zasięgaliśmy porad topograficznych od pasterzy. Jedyne mapy, które ze sobą mieliśmy, to reprinty sprzed drugiej wojny światowej, tzw. WIG-ówki, czyli mapy Wojskowego Instytutu Geograficznego w skali 1:75 000. Jedyne, co z nich się zgadzało z rzeczywistością, to były góry. Bo jeśli chodzi o ścieżki, drogi i mosty to przez te kilkadziesiąt lat przestały istnieć lub zmieniły swój przebieg.
Były jeszcze jakieś pomoce?
Radzieckie mapy sztabowe i kompas, a w Gorganach i Czarnohorze ułatwienie w postaci dawnych słupków granicznych między Czechosłowacją a Polską. Słupki te były solidnymi punktami orientacyjnymi. Dzięki ich numeracji mogliśmy odnaleźć dokładnie swoje położenie na WIG-ówkach. Po 2005 roku zaczęły pojawiać się w miarę dobre mapy wydawnictw ukraińskich, które można było nabyć we Lwowie. Natomiast po 2010 roku Ukraińcy z pomocą Czechów i Polaków zaczęli znakować swoje szlaki w konkretny i usystematyzowany sposób. Ale system ten różni się od naszego, bo zamiast czasu przejścia pokazuje odległość, ale nawigacja jest już zdecydowanie prostsza. Dzisiaj doszły do tego aplikacje mapowe, GPS-y, więc nawigacja nie przedstawia większego wyzwania.
Jak to jest, że przez tyle lat te polsko-czechosłowackie słupki się tam ostały?
Dawna granica Polski z Czechosłowacją przebiegała przez główny łuk Karpat, a dokładniej przez grzbiet Bieszczadów Wschodnich, Gorganów i Czarnohory, gdzie do dzisiaj można natknąć się na te słupki. Z kolei w Bieszczadach Wschodnich, które są o kilkaset metrów niższymi górami, słupki te nie zachowały się na grani, ale można się na nie natknąć u podnóża gór. Na przykład w miejscowości Husne Wyżne, na cmentarzu służą one jako cokoły pod krzyże. Do dzisiaj można odczytać numery słupków i zidentyfikować, z którego dokładnie miejsca zostały ściągnięte.
Wspomniałeś, że ruch turystyczny jest tam znikomy. Są jakieś przyczyny?
Tamtejsi mieszkańcy nie są zainteresowani chodzeniem po górach. Większość turystów, których tam spotykałem, to Czesi albo Polacy. Góry te nie są szczególnie zagospodarowane, zarówno jeśli chodzi o szlaki górskie, jak i infrastrukturę około turystyczną. Do tej pory wiele biur podróży, na czele z PTTK z południowo-wschodniej Polski (Krosno, Rzeszów, Sanok), przez całe wakacje organizowało trekkingi po wszystkich pasmach górskich Ukrainy. Cieszyły się one ogromną popularnością i właściwie na pniu miejsca wyprzedawano. Ruch turystyczny w ostatnich latach znacznie wzrósł, ale nadal pozostaje on znikomy w porównaniu z polskimi górami. Ukraina to dobre miejsce dla tych, którzy chcą w górach zaznać spokoju i bezpośrednio obcować z naturą.
Jak zatem wygląda tam baza noclegowa?
Nie ma możliwości zaplanowania kilkudniowej wycieczki górskiej z noclegami w schroniskach, bo te po prostu nie istnieją. Obiekty noclegowe – czy tak zwane turbazy czy pokoje gościnne - znajdują się u podnóża gór, w dolinach. Wyjątek stanowi schronisko Perelisok na ramieniu Świdowca. Planując trekking po danym masywie górskim najlepiej postawić na samowystarczalność, czyli spać we własnym namiocie, zaopatrzyć się w wodę i jedzenie. A jako, że z wodą różnie być może, bo stan źródełek z mapy niekoniecznie musi zgadzać się z tym, co zastaniemy na miejscu, swoją wycieczkę najlepiej planować jest na późną wiosnę. Nawet w maju znajdziemy wysoko w górach śnieg, który możemy przetopić na wodę. W innym przypadku czeka nas schodzenie nawet kilkaset metrów w pionie, by ją znaleźć.
A co z dzikimi zwierzętami? Nie stanowią zagrożenia?
No cóż… trzeba przyznać, że kłusownictwo na Ukrainie jest powszechne… My nigdy nie mieliśmy z dziką zwierzyną problemu. Co innego jest z psami pasterskimi, z którymi opowieści w rolach głównych urastają już do rangi legend.
Jak te masywy prezentują się pod kątem skiturowym?
Skiturowcy chwalą sobie te rejony, bo to przede wszystkim długie, strome grzbiety. Szczególnie popularnym celem jest Czarnohora oraz Połonina Borżawa. Tylko należy pamiętać, że góry te, choć mają bardziej beskidzki charakter, narażone są na lawiny. Zdarzają się tu wypadki śmiertelne.
Jak wygląda dostępność komunikacyjna tych gór? Czy to miejsca wykluczone komunikacyjnie czy wręcz przeciwnie?
W wiele miejsc najlepiej dojechać pociągiem. Połączenia na południe, mimo iż bardzo wolne, są dość częste, a podróż pociągiem jest bardzo komfortowa. Stacje znajdują się w głównych miejscowościach położonych u podnóża gór, skąd bezpośrednio rozpoczynają się szlaki lub ewentualnie trzeba trochę podjechać, łapiąc stopa lub korzystając z marszrutki. Pociągi ze Lwowa, przez który prowadzą wszystkie drogi w góry, są zdecydowanie najtańszą opcją, ale również najwygodniejszą. Pociąg przemierzający 200 albo 250 km jedzie nieraz i przez całą noc. Wobec tego możemy ją spędzić w komfortowych warunkach w pociągu i skoro świt ruszyć w góry. Nieraz zdarza się okazja, by na stopa wyjechać gdzieś wyżej, bo do pracy przy wyrębie lasu akurat jadą drwale, albo cała rodzina wybiera się na jagody. Podwózkę w górach można złapać bez problemu, podobnie jak poprosić o nocleg, gdy w danej miejscowości akurat nie ma żadnego pensjonatu.
Czyli ludzie są otwarci?
Oj bardzo! Ludzie są tu fantastyczni. Zawsze dopytują, gdzie i po co idziemy. Zapraszano nas na nocleg, obiad, kolację, by coś zjeść albo wypić. Ich wsie są zupełnie inne niż u nas. Brak tu parkingów, informacji turystycznej, pensjonatów i restauracji. Ludzie żyją prosto i ubogo z całym inwentarzem. Witają nas babuszki w chustach, spracowani starzy ludzie, którzy autentycznie cieszą się na nasz widok.
A jak wygląda ratownictwo górskie? Możemy liczyć na jakieś służby czy jesteśmy zdani sami na siebie?
Dopiero w ostatnich latach wyłaniają się kadry ratownicze, które dość mocno szkolą się, między innymi z naszym GOPR. Jedynym punktem, gdzie ratownicy dyżurują w górach, jest Pop Iwan w Czarnohorze. Poza tym mają bazy w dolinach, między innymi w Jaremczy czy Rachowie. Natomiast w Drohobyczu, niedaleko granicy z Polską, znajduje się ośrodek szkolący przyszłe kadry ratowników górskich. Problemem, z którym się borykają, jest brak sprzętu, jak choćby quada, który pozwoliłby w szybki sposób dotrzeć do poszkodowanych. Ale co jest pozytywne, mają dwie aplikacje, działające podobnie jak nasza polska “Na ratunek”.
Najwyższym szczytem Ukrainy jest Howerla (2061 m n.p.m.). Na co się nastawić i z czym będziemy się mierzyć podczas jej zdobywania?
Mimo iż szczyt ten bardziej przypomina beskidzkie pagóry, ponieważ jest dość rozległy i trawiasty, absolutnie nie możemy go lekceważyć. Tu i ówdzie występują skalne wychodnie, pionowe urwiska. Szczyt wznosi się na wysokość ponad 2000 metrów, a to naraża go na zmienną i nieprzewidywalną pogodę. Howerla jest świętą górą Ukraińców, niech nie zdziwi nas zatem wzmożony ruch turystyczny oraz dziwne rzeczy pozostawione na szczycie – kokardki, chorągiewki, butelki… Kiedyś byłem świadkiem parkowania na szczycie sporego samochodu terenowego. Jak się okazało, był to projekt dwójki Ukraińców, którzy przez blisko dwa tygodnie wjeżdżali na szczyt, by udowodnić, że można. To trochę tak, jakby wjechać na nasze Czerwone Wierchy w Tatrach Zachodnich.
Innym charakterystycznym szczytem jest Pop Iwan 2022 m n.p.m. Co się za nim kryje?
To trzeci co do wysokości szczyt Ukrainy i znajdują się na nim ruiny obserwatorium astronomiczno-meteorologicznego “Biały Słoń”. W II Rzeczypospolitej był to najwyżej zamieszkany obiekt w Polsce, wyżej nawet niż Kasprowy Wierch (1987 m n.p.m.). Obserwatorium działało krótko. Oddano je do użytku w 1938 roku, a po wybuchu drugiej wojny światowej załoga została stamtąd ewakuowana. Kierownikiem obserwatorium był Władysław Midowicz, postać silnie związana z Beskidem Żywieckim, gdzie koordynował prace związane z wyznaczaniem i znakowaniem szlaków turystycznych. Wstępne plany zakładają odbudowanie obserwatorium w ramach współpracy polsko-ukraińskiej.
Podsumowanie naszej rozmowy samo ciśnie się chyba na usta…
Niech ten dramat dziejący się w Ukrainie skończy się jak najszybciej, z pomyślnością dla naszych wschodnich sąsiadów. Byśmy te piękne góry podziwiali nie z naszych Bieszczadów, ale bezpośrednio podróżując po ukraińskiej części Karpat Wschodnich.
Bartłomiej "Machoney" Machowski
Pilot wycieczek, przewodnik beskidzki i animator kultury, absolwent geografii Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach. Miłośnik Karpat i biegów po asfalcie. Niegdyś mocno związany z takimi imprezami jak Festiwal "Na Rozdrożach" w Kielcach, Przegląd Filmów Górskich w Ustrzykach Dolnych czy Krośnieńskie Spotkania z Podróżnikami.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!