Reklama

Dolomity idealne dla melomanów

Pod koniec lata hale, przełęcze i szczyty Dolomitów stają się największą sceną koncertową świata. Od ćwierćwiecza odbywa się tu festiwal I Suoni delle Dolomiti. Trudno o lepsze miejsce – włoskie góry muzykę mają zapisaną w genach.

 

Tekst: Bartek Kaftan

[middle1]

 

Idziemy powoli, kamyki chrzęszczą pod stawianymi ostrożnie butami. Noc jest bezksiężycowa, nad nami czarna tafla nieba obsypanego gwiezdnym żwirem. W snopie światła z czołówki widać kłęby pary z ust, ścieżkę wśród skał i plecy wędrowców przed nami. Sporo ich: po zboczu, od stacji kolei linowej, wije się wąż ze świetlnych punkcików. Dziwny to widok: tłum na wysokości 2500 metrów o wpół do piątej nad ranem.

 

Wypatrujemy płaski kamień, siadamy, gasimy latarki. Hen w oddali ciemność zaczyna pękać na dwoje, nad poszarpanym widnokręgiem w czerń nieba wsącza się nuta atramentu. Do świtu jeszcze długo, ale niechybnie skrada się dzień. Wokół słychać szepty, kroki, plusk lanej z termosów kawy. Mrok powoli rzednie i widzimy, ile się nas zebrało w naturalnym amfiteatrze. Głazy na zboczu obsiadło kilkaset osób; niektórzy, umoszczeni w śpiworach, zajęli miejsca już wczoraj wieczorem. Pod szczytem Col Margherita oglądamy pierwszą część dzisiejszego spektaklu: brzask w Dolomitach.

 

Gwiazdy bledną, horyzont zaczyna jarzyć się fioletem i purpurą, potem różem, wreszcie oranżem rozpływającym się w mleczne złoto. Wraz z barwami pojawia się pejzaż: turnie, szczyty, granie. Świat staje się trójwymiarowy, wyłaniają się kolejne grzbiety, skalne ściany zyskują fakturę załomów, rys i spękań.

 

Na ustawioną na hali scenę wchodzą muzycy. Słychać trzask futerałów, potem pierwsze dźwięki smyczków, klarnetu, akordeonu – ale jeszcze nieśmiałe, na próbę, by nastroić instrumenty. – Buongiorno! – pada chwilę przed szóstą. Słuchaczy wita… geolog Massimo Bernardi. – Marmolada, Civetta, Pale di San Martino – nazywa kolejne masywy jak w dniu stworzenia. Wyjaśnia, że siedzimy na dnie prastarego, tropikalnego morza – na wulkanicznej wyspie pośród jaśniejących dolomitową bielą raf sprzed milionów lat. A potem życzy przyjemnego koncertu i gdy zza grani pada pierwszy promień, ze sceny płynie melodia. Mario Brunello przeciąga smyczkiem po strunach kilkusetletniej wiolonczeli. Dołącza altówka, kontrabas, muzyka potężnieje, rozlewa się pośród skał. Po prawej z doliny wpełza poranna mgła. Skalny grzebień Pale di San Martino rozczesuje ją na pasma jak nuty na pięciolinii.

 

Dyrygent życzy przyjemnego koncertu i gdy zza grani pada pierwszy promień, ze sceny płynie melodia, zdjęcie Julia Zabrodzka

 

...

Płatny dostęp do treści

Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.

Pozostało 84% tekstu do przeczytania.

Wykup dostęp

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 06/08/2024 18:10
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do