Gdy byłem w trzeciej klasie szkoły podstawowej, tę trasę zrobiłem w cztery dni. Szlak wydawał się bardzo trudny, a droga nie miała końca. Dziś te 35 km przechodzę w ciągu jednego dnia. Spokojnie - nie biegam, ani czasu nie gonię. W regularnym tempie zmierzam ze Szrenicy na zachód słońca na Śnieżce. Tylko na zejście w ciemnościach trzeba się nastawić.
Poniższy tekst ukazał się w Wydaniu Specjalnym nr 02/2022 (lato).
[middle1]
Każdy ma swoje pierwsze wspomnienie związane z górami. Najczęściej to zakątek, do którego tak chętnie dziś wracamy, po raz kolejny przemierzając szlaki z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. Nie przeszkadza nam, że to już 20. raz na tej samej trasie. Wciąż robimy zdjęcia tych samych widoków i zachwycamy się tak, jakbyśmy byli tu pierwszy raz.
W moim życiu takim miejscem są Karkonosze. To właśnie tam w latach 80. odnotowałem pierwsze poważne przejście gór z plecakiem - ze Szklarskiej Poręby do Karpacza - i noclegami w schroniskach. Ponury to był czas, choćby ze względu na nieustanne kontrole żołnierzy na szlakach, a graniczna trasa – nazywana wtedy dumnie Drogą Przyjaźni Polsko-Czechosłowackiej - na wielu odcinkach była zamknięta. Tak było choćby między Mokrą Przełęczą pod Szrenicą a Przełęczą Karkonoską, gdzie znajduje się schronisko Odrodzenie.
W tamtych czasach należało się też zmierzyć ze ściśle określonymi procedurami, związanymi z wejściem na samą Śnieżkę. Było to możliwe tylko z uprawnionym przewodnikiem, któremu oczywiście towarzyszyli żołnierze z karabinami gotowymi do strzału. Zapisy odbywały się w Domu Śląskim pod Śnieżką. Po uiszczeniu opłaty grupy stawały w dwuszeregu i karnie ruszały na szczyt.

Zachód słońca widoczny z najwyższego szczytu Karkonoszy. Zdjęcie Rafał Kotylak
Na szczęście dzisiaj możemy cieszyć się górami bez ograniczeń - oczywiście tych formalnych - bo ze względu na ochronę przyrody niektóre szlaki są okresowo zamykane. Bez problemu przejdziemy granicą ze Szrenicy na Śnieżkę. Nikt nas nie zapyta o paszport czy dowód. Choć jak pokazała pandemia koronawirusa, nigdy nie wiadomo, co nas w życiu czeka.
Wtedy trasę ze Szklarskiej Poręby do Karpacza pokonaliśmy z bratem w cztery dni z noclegami pod Łabskim Szczytem, w Odrodzeniu i w schronisku Strzecha Akademicka. Dziś te prawie 35 km pokonuję z przyjaciółmi w jeden dzień, ale po drodze opcji zejścia jest tyle, że w razie potrzeby uciekniemy ze szczytowego szlaku bez żadnego problemu.
Jest godz. 10. Żaden blady świt, bo nasz scenariusz zakłada spokojne dojście na zachód słońca na Śnieżce, który latem w zależności od miesiąca jest między godziną 20 a 21.15. Według mapy czeka nas dziewięć godzin spokojnej wędrówki.
Zaczynamy w sercu Szklarskiej Poręby (ok. 650 m n.p.m.) na lodach w cukierni przy ul. Jedności Narodowej. To kultowe miejsce, zaraz po zejściu z dworca kolejowego. Zmieniali się właściciele i nazwy tej małej kawiarenki, ale lody wciąż można tu kupić. Dziś to „Manufaktura Słodkości”, do której rodzice prowadzą swoje dzieci, opowiadając im historie z przeszłości.
Na Szrenicę można oczywiście wjechać wyciągiem krzesełkowym, ale skoro ma być „czysta forma” to najszybciej na szczyt dostaniemy się czerwonym szlakiem prowadzącym na Halę Szrenicką, z której pozostaje już tylko kwadrans podejścia. Nie zniechęcajmy się początkiem, gdy idziemy chodnikiem obok drogi krajowej nr 3, którą mkną tiry do przejścia granicznego w Jakuszycach. Po kwadransie wejdziemy do lasu, mijając Krucze Skały, gdzie swoje pierwsze kroki stawiają początkujący adepci wspinaczki.
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 74% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!