Z Marcinem Marcem, założycielem Fundacji oraz Ośrodka Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt "Puchaczówka", rozmawia Kuba Terakowski.
Poniższy tekst ukazał się w Wydaniu Specjalnym nr 03/2022 (Jesień).
Naszym Czytelnikom schronisko kojarzy się z górami, podczas gdy Wy prowadzicie schronisko dla zwierząt...
Wolimy określenie Ośrodek Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt.
Ale przynajmniej w górach?
Nieopodal - w Wyszonowicach, niedaleko Kotliny Kłodzkiej, najbliżej mamy w Masyw Ślęży i Góry Sowie.
I stąd nazwa Ośrodka - "Puchaczówka"?
Nie, po prostu od puchaczy, których kilka przewinęło się już przez Ośrodek.

Zdjęcie Helikon - Tex
A są u Was gatunki typowo górskie?
Nie, kozic, świstaków oraz niedźwiedzi nie obsługujemy... (śmiech). Większość naszych podopiecznych stanowią przedstawiciele gatunków zamieszkujących najbliższą okolicę, czyli Kotlinę Kłodzką. Co więcej, jest u nas nawet rzadki i typowo nizinny trzmielojad (ptak drapieżny z rodziny jastrzębiowatych), który teoretycznie nie powinien tu występować.
To może chociaż gościł u Was orzeł?
Przedni? Nie. Bielików mieliśmy mnóstwo, lecz orła przedniego nie. Chociaż jest tajemnicą poliszynela, że jedna para gnieździ się w pobliżu.

Zdjęcie z archiwum Marcina Marca
Jak do Was trafiają te zwierzęta?
Przywożą je nadleśnictwa, policja, straż, urzędy gmin, mieszkańcy okolic, znajomi, turyści. A czasem trafiają do nas same... Kilka lat temu przyszła do "Puchaczówki" lisica oplątana wnykami. Próbowaliśmy ją złapać, aby uwolnić, lecz nie udało się, zwiała. Następnego dnia przyszła ponownie, przyprowadziła trójką młodych i zniknęła. Nigdy nie widzieliśmy jej ponownie.
A z jakiego powodu trafiają najczęściej?
Najczęściej? Ranne - po ataku drapieżników - głównie kotów i psów. Zatrute - głównie z powodu oprysków i wykładania trutek, na przykład w padlinie - przeciw lisom. Bo padlinę jedzą też ptaki: kruki, myszołowy, bieliki - i giną, lub lądują u nas. Trafiają też do nas chore, potrącone, okaleczone podczas sianokosów, poparzone przy wypalaniu traw. To wciąż istna plaga, mamy w Ośrodku "na dożywociu" kilka jeży ze stopionymi igłami i takich, które w ogniu straciły wzrok.
Jak zachować się, gdy zobaczymy zwierzę, które potrzebuje pomocy?
Przede wszystkim upewnić się, czy rzeczywiście jej potrzebuje. Przez pierwszych kilka lat działalności "Puchaczówki" masowo przynoszono nam młode zajączki, sarenki, czy podloty, które absolutnie nie potrzebują pomocy. A ściślej: nie potrzebują do momentu, aż ktoś ich nie złapie, przekazując swój zapach. Rodzice takich maluchów z całą pewnością są w pobliżu, czuwają, chronią, karmią i wszystko, czego od nas potrzebują to święty spokój. Teraz, dzięki naszemu kanałowi na Youtubie oraz zajęciom edukacyjnym, które prowadzimy w okolicy, takie przypadki zdarzają się sporadycznie.
Jakie zwierzę zatem na pewno potrzebuje pomocy?
Ranne, osłabione, zaplątane, zachowujące się w sposób nienaturalny, takie które przed nami nie ucieka, lub wręcz do nas podchodzi. Czasem jednak podchodzą młode - z ciekawości, lub dorosłe - "zdemoralizowane" dokarmianiem. W razie wątpliwości zawsze można zadzwonić do leśniczego, najbliższego ośrodka, lub nawet do nas (tel. 534 997 955).
Co zatem powinniśmy zrobić, gdy upewnimy się, że zwierzę potrzebuje pomocy?
W godzinach pracy należy zadzwonić do Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Gminy, który - zgodnie z przepisami - odpowiada za dzikie zwierzęta na swoim obszarze i powinien mieć podpisaną stosowną umowę z weterynarzem. Natomiast poza godzinami pracy należy skontaktować się z policją lub strażą miejską, tudzież pożarną.

Zdjęcie Helikon - Tex
Jak jeszcze możemy pomóc zwierzętom podczas naszych wycieczek?
Najprościej? Zgodnie z zasadą Hipokratesa: primum non nocere - po pierwsze nie szkodzić. Nie dokarmiać zwierząt, bo - po pierwsze - przyzwyczają się, po drugie - nasz pokarm może im szkodzić, a - po trzecie - mogą nas ugryźć podczas dokarmiania. Nie zostawiać śmieci, bo mogą stanowić śmiertelne zagrożenie dla zwierząt. Foliowe worki, butelki, czy puszki to pułapki, w których giną tysiące drobnych stworzeń, przyciągają mnóstwo owadów, za nimi wchodzą ryjówki, lecz wyjść już nie potrafią... Worki są groźne nawet dla dużych ptaków i ssaków - borsuków, lisów, czy saren, które wplątane weń całkiem bezradne. Do puszek pachnących jedzeniem, wkładają głowy jeże, borsuki, czy lisy, lecz często nie mogą jej wyciągnąć z powrotem. Także drobne śmieci - pety, czy gumy do żucia są niebezpieczne, bo zawierają substancje szkodliwe i stanowią łakomy kąsek dla ptaków. Widziałem wiele martwych wróbli z zaklejonymi gumą dziobami... Sznurki trafiają do gniazd i oplątują pisklęta. Nasze śmieci są dla zwierząt groźne i toksyczne, więc pomóżmy im nie śmiecąc i zbierając śmieci. A jeśli już po kimś posprzątamy - brawo my - to nie zostawiajmy worka pod drogowskazem, na najbliższym rozwidleniu szlaku, bo lisy, kruki lub sójki błyskawicznie go rozprują i wespół z wiatrem rozwleką śmieci po okolicy. Co jeszcze? Nie spuszczajmy psów ze smyczy, bo nawet najłagodniejszy może skrzywdzić sarnę, czy zająca lub paść ofiarą wilka. O zabieraniu młodych i piskląt już mówiłem. W ogóle najlepiej trzymać się od zwierząt na dystans.
A jeżeli trafimy na zwierzę we wnykach?
To tym bardziej trzymajmy się na dystans, aby szarpiąc się ze strachu przed nami nie zaplątało się bardziej, lub nie ugryzło nas podczas próby wyplątania. I koniecznie zadzwońmy po profesjonalne służby. Natomiast puste wnyki ściągamy i zabieramy ze sobą. Nigdy natomiast nie próbujemy sami zatrzymać kłusownika, bo to może być bardzo niebezpieczne. Jeżeli chcemy zastawić na niego pułapkę, to przetnijmy pętlę i zadzwońmy do nadleśnictwa, lub na policję. Oni powinni się tym zająć.
Jak powstała "Puchaczówka"?
No, cóż - od trzech pokoleń jesteśmy z żoną pszczelarzami. Dwadzieścia lat temu mieliśmy we wrocławskiej Hali Targowej stoisko z miodem, klienci znosili nam różne zwierzęta, zaczęło się od tchórzy, sprzedawanych tam jako tchórzofretki. A z tchórzem trudniej dogadać się, niż z fretką, więc trafiały do nas.
A dlaczego do Was, co wspólnego mają tchórze z pszczołami?
Nie wiem, znajomi zawsze wiedzieli, że lubimy zwierzęta. Następne były młode sarny, zajączki, podloty sów.
Mieszkaliście już wówczas w Wyszonowicach?
Ależ skąd! W Strzelinie, w kamienicy, na czterdziestu metrach. Po przedpokoju zasuwał nietoperz ze skrzydłem do leczenia, w toalecie mieszkała pustułka, a z łóżka łypał puszczyk. Postanowiliśmy zalegalizować działalność, bo osoba prywatna nie może przetrzymywać dzikich zwierząt. Założyliśmy Fundację, wybudowaliśmy dom w Wyszonowicach i tak powstał Ośrodek: trzysta metrów, w tym piętnaście dla nas.
Ile zwierząt "przewinęło się" przez Ośrodek?
Około dwa tysiące sztuk z kilkudziesięciu gatunków ptaków i ssaków, od ryjówek, po łosie.
Ryjówki? Przygarnęliście ryjówki?
Nie, akurat ryjówki przygarnęły się same; przyszły, zorientowały się, że będą tu mieć full wypas, więc zostały. Ale ich nie uwzględniam w statystykach.
Jesteście weterynarzami?
Nie, jesteśmy samoukami. Korzystamy jednak z usług zaprzyjaźnionych weterynarzy, przyjeżdżają też do nas studenci weterynarii, kilku - muszę z dumą powiedzieć - udało nam się "wychować". Miło zobaczyć jak dziewczynka, która opiekowała się tu zwierzętami dostaje dyplom weterynarza.
Macie pracowników, wolontariuszy?
Nie, prowadzimy Ośrodek sami, przy bezcennym wsparciu kilku niezawodnych przyjaciół.
A skąd macie pieniądze na utrzymanie Ośrodka?
Przede wszystkim z własnych kieszeni, oboje pracujemy, zarabiamy i zamiast wydawać wszystko na własne przyjemności, wydajemy prawie wszystko na zwierzęta. Wspierają nas też przyjaciele - bezpośrednio, lub poprzez serwis Patronite (patronite.pl/puchaczówka). Bardzo pomaga nam też wrocławska firma Helikon-Tex - przekazując 10 złotych z każdego sprzedanego worka wielokrotnego użytku do zbierania śmieci Dirt Bag, czyli specjalnego wielorazowego worka na śmieci, który można zabrać ze sobą na szlak, przytroczyć do plecaka… i sprzątać po sobie i innych.
Mamy przyjemność być ambasadorami prowadzonej przez Helikon-Tex akcji #NoTrashNoTrace, której celem jest uświadomienie ludziom jak ogromnym zagrożeniem dla zwierząt są śmieci i zachęcenie ich do sprzątania nie tylko po sobie, ale też zabieranie z lasu znalezionych tam śmieci. Chcemy dotrzeć szeroko do ludzi, którzy ruszają w plener, pokazać im bardzo realny problem i wspólnie go rozwiązać. Wszak idziemy do lasu niejako w gości – nie zostawiajmy tam śladu i nie zostawiajmy śmieci.
Co jest dla Was największym sukcesem "Puchaczówki"?
To, że nadal istnieje... (śmiech). A na co dzień sukcesem, wręcz świętem jest każde wypuszczenie zwierzęcia na wolność. Samych jeży było tylko tej wiosny pięćdziesiąt. Sporo obchodziliśmy też świąt większego kalibru, jak przywrócenie naturze pustułek, puszczyków, sów uszatych, bielików, czy wielu gatunków ssaków. Może najbardziej spektakularna była udana reanimacja lisa, którego strażacy wyciągnęli ze studni. Akcja serca była niemal niewyczuwalna, temperaturę miał dramatycznie niską, nikt nie dawał mu szansy, a jednak przeżył i tydzień później wrócił do lasu. Sukcesy innego rodzaju, to dziesiątki filmów edukacyjnych, nakręconych i opublikowanych w naszym kanale na "Youtube" oraz setki zajęć, które przeprowadziliśmy w bliższej i dalszej okolicy. Nie na darmo, bo miejscowi - jak wspominałem - nie przynoszą nam już młodych zwierząt, sprzątają po sobie i innych, a nawet nie zjadają jagód prosto z krzaczka...
Zostawiają je zwierzętom?
Nie, nie w tym rzecz, skubać można do woli. Natomiast pod żadnym pozorem nie należy jeść borówek, czy malin prosto z krzaka, gdyż mogą na nich być świerzbowce. Łatwo zarazić się tymi pasożytami. Na szczęście umycie pod bieżącą wodą w zupełności wystarcza. Naszym kolejnym sukcesem jest reprezentowanie akcji #NoTrashNoTrace (bez śmieci - bez śladu) prowadzonej przez markę Helikon-Tex. Zostaliśmy ambasadorami tej inicjatywy. Jej celem akcji jest szerzenie wiedzy o odpowiedzialnej turystyce i zachęcanie do spędzania czasu blisko natury tak, aby nie zostawić po sobie śladu. Szczegółowe informacje o akcji znajdują się na stronie firmy Helikon-Tex oraz naszej (www.fundacjapuchaczowka.pl), a także w wielu mediach.

Zdjęcie Helikon - Tex
Porażką zatem jest dla Was śmierć każdego podopiecznego...
Tak, porażki bolą okropnie.
Są jednak nieuniknione...
Nie wszystkie, bo szopa pracza, zgodnie z prawem nie wolno nam wypuścić, musimy go uśpić.
Dlaczego?
Bo jest na liście gatunków inwazyjnych.
Sterylizacja nie wystarczy?
Nie, nie wystarczy. Na szczęście nasz znajomy założył Fundację prowadzącą azyl wyłącznie dla szopów i tam trafiają też nasze.
Które ze zwierząt zaskoczyło Was najbardziej?
Dudek. Dudek - "mechanik".
Mechanik? Dlaczego mechanik?
Bo przejechały po nim cztery samochody, piątym jechał nasz znajomy, który go uratował. Dudek miał więcej szczęścia, niż rozumu, bo sprawdził podwozia czterech aut, a stracił tylko ogon. Ale niestety, wraz z utratą ogon stracił też zdolność lotu, więc do późnej starości mieszkał z nami.

Zdjęcie z archiwum Marcina Marca
Chodzisz czasem po górach?
Jestem taternikiem jaskiniowym, Sekcja Grotołazów Wrocław.
I masz czas na tę aktywność?
Teraz zupełnie nie, "Puchaczówka" pochłania nas całkowicie. Ale za młodu pracowaliśmy w schronisku na Śnieżniku i w Bacówce Pod Małą Rawką. Ale umiejętności wspinaczkowe przydały nam się nie raz. Na przykład w Piławie Górnej, gdzie na gałęzi starej lipy zawisł puchacz zaplątany w sznurki. Udało nam się odplątać go, wyleczyć i wypuścić. Sznurki to istna zmora, ptaki wykorzystują je do budowy gniazd, bo nie mają oczywiście świadomości zagrożenia, a potem giną. Wielokrotnie znajdowaliśmy uduszone lub zaplątane pisklęta bocianów, czy pustułek. Jedna, z nogą amputowaną sznurkiem, ma u nas dożywocie.
Zatem zero wakacji?
Przez dwadzieścia lat nie mieliśmy ani dnia wolnego, ani dnia. W ubiegłym roku dwie nasze wspaniałe studentki weterynarii umówiły się i zastąpiły nas w Ośrodku. Mieliśmy osiem dni wolnego. Osiem dni! Pojechaliśmy w góry, w Durmitor, dzikie konie chciały przyjąć nas do stada, ogier próbował oddzielić Anetę i mnie od grupy turystów i zapędzić pod swoją kuratelę, poczuły w nas bratnie dusze...
Marcin Marzec. Z wykształcenia matematyk, informatyk. W roku 2010 - wraz z żoną Anetą - założył Fundację oraz Ośrodek Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt "Puchaczówka" w Wyszonowicach. Mają dwie córki, prowadzą kanał edukacyjny na YT oraz zajęcia w szkołach. Są ambasadorami akcji #NoTrashNoTrace firmy Helikon-Tex.
#NoTrashNoTrace (Bez śmieci – bez śladu) to inicjatywa marki Helikon-Tex, której celem jest szerzenie wiedzy o odpowiedzialnej turystyce. Wraz z ambasadorami akcji – Adamem Wajrakiem, Pawłem Supernatem oraz Anetą i Marcinem Marcami z Ośrodka Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Puchaczówka" - firma zachęcać będzie do spędzania czasu blisko natury tak, by nie zostawić po sobie śladu. W ramach akcji firma prowadzi działania edukacyjne oraz warsztaty, a także zachęca użytkowników do korzystania z worek wielokrotnego użytku Dirt Bag, zaprojektowanego właśnie z myślą o zbieraniu do niego śmieci podczas wędrówek i spacerów (w wariancie minimum – własnych, w wariancie zalecanym – wszelkich pozostawionych w lesie/górach/na wydmach etc.). 10 zł z każdego sprzedanego worka przeznaczone zostanie na wsparcie Puchaczówki.

Zdjęcie Helikon - Tex
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!