Klaudia i Piotr, przesympatyczni gospodarze bacówki na Maciejowej, to prawie jak redakcyjna rodzina. Od wielu lat prowadzą to miejsce z sercem i naprawdę im to wychodzi. Jestem zachwycony. Nic dziwnego, że nie chce nam się stąd ruszać.
Dzień zapowiada się słonecznie. Nasz pokój co prawda jest skierowany na stronę północną ale i tak mocne słońce za oknem zwiastuje dobry dzień. Z Andrzejem i Kubą rezygnujemy ze śniadania. Niestety, kuchnia w schronisku na Turbaczu budzi się dopiero o godzinie 8. Za późno dla tych, co idą ponad 30 km dziennie Głównym Szlakiem Beskidzkim.
Szlakowskaz przed Schroniskiem PTTK na Turbaczu. Fot. Andrzej Otrębski
Wychodzimy przed schronisko, nagrywamy rolkę jak codziennie przed startem. Widok na Tatry to tło jedyne w swoim rodzaju. Jednak musimy zaznaczyć, że choć mamy bezchmurne niebo i piękne słońce, to jest naprawdę przeraźliwie zimno. Taka specyfika czerwcowego poranka na wysokości 1283 m n.p.m.
Zwijamy redakcyjne dekoracje i ruszamy w stronę Maciejowej. Na początek zaliczamy Turbacz (1310 m n.p.m..) z pokaźnym obeliskiem. Widoki zacne. Prawdopodobnie jako pierwsi tego dnia witamy się ze szczytem zaliczanym do Korony Gór Polski. Wyżej w Gorcach wejść się nie da.
Temperatura ciągle nie rozpieszcza, ale dalej jest z górki, więc mamy niezłe tempo. Kuba „Jadymy durś” Gdynia pędzi jak na autostradzie i nie staramy się nawet go dogonić. Spokojnie docieramy na Stare Wierchy (964 m n.p.m.), gdzie zaplanowaliśmy śniadanie.
Trudno może w to uwierzyć, ale jestem tu po raz pierwszy w życiu. Nie miałem żadnych oczekiwań, dlatego też nie jestem rozczarowany. Budynek schroniska i samo miejsce to nic specjalnego.
Na jednym z leżaków relaksuje się redaktor Bartłomiej Kuraś, znany z łamów „Gazety Wyborczej”. Pewnie niektórzy z Was czytali też jego górskie książki, choćby napisaną wspólnie z nieżyjącym już Pawłem Smoleńskim „Krucafuks”. Nasz serdeczny kolega, który publikuje również „Na Szczycie” z przymrużeniem oka przyznaje się, że wypoczywa po bardzo wymagających obowiązkach rodzinnych. W końcu nie ma jak to góralskie wesele.
- Ale nie moje – uśmiecha się Bartek i rejestruje nasze emocje, które jeszcze tego samego dnia znajdą się w internecie.
Rzadki widok, koń koło Schoniska PTTK na Czerwonych Wierchach. Fot. Kajetan Domagala
Celebrujemy wspólnie miły początek dnia. Zajadamy się wykwintnym daniem – trzy parówki, dwie kromki chleba, musztarda i ciepła herbata. „Wierzynek” z Rynku w Krakowie może się schować. Niestety, widoków z polany przed schroniskiem nie uświadczamy. Jest natomiast koń z furką. To ostatnio dość rzadki widok. Kiedyś nie było to nic wyjątkowego, nawet w mieście. Dziś przywołuje miłe wspomnienia z dzieciństwa.
Zanim dotrzemy na Maciejową, szlak przecina kilka ciekawych miejsc z mniej lub bardziej okazałymi widokami. Andrzej, dla którego Gorce to drugi dom, wszystko mi tłumaczy. Po tej wycieczce Gorce będę kojarzył nie tylko z głuszcem i salamandrą.
[paywall]
Wzdłuż szlaku spostrzegam bardzo ładne dacze z pięknymi panoramami, ukryte wśród wysokich traw i prawie pozbawione drogi dojazdowej. Kto w takim miejscu dostał pozwolenie na budowę? To zamierzchłe czasy, ale na szczęście architektura nie kłuje w oczy.
Bacówka PTTK na Maciejowej. Fot. Kajetan Domagała
Przed Bacówką PTTK na Maciejowej (852 m n.p.m.) kręcimy kolejną rolkę. Takie czasy. Sociale nas drenują, ale nie tracimy optymizmu.
- Ciekawe czy na Maciejowej będzie tak samo dobre espresso, jak w Chatce Puchatka na początku naszej przygody z GSB? – zastanawiam się głośno.
Najwieksza niespodzianka na GSB. Dedykowana szarlotka Na Szczycie. Fot. Kajetan Domagala
Espresso ocenia oczywiście Andrzej, krakowski wielbiciel kawy. Uśmiecha się kurtuazyjnie. Ale jakie by to espresso nie było, to i tak blednie przy cieście jabłkowym upieczonym na naszą cześć przez Klaudię i Piotra Zagórskich, gospodarzy Bacówki PTTK Na Maciejowej. Rzucający się w oczy napis „GSB NA SZCZYCIE” aż ściska gardło. To chyba najwspanialsza niespodzianka, jakiej mogliśmy się spodziewać. Ciasto oczywiście pochłaniamy bez reszty.
Tutaj również jestem po raz pierwszy. Ale opowiadam wszystkim związaną z tym miejscem rodzinną historię. Otóż moi rodzice byli na hucznym otwarciu bacówki na Maciejowej 23 września 1977 roku. Zaprzyjaźnieni z Edwardem Moskałą, projektantem słynnych obiektów, i jego znajomymi z lat 70., świętowali ten dzień i noc z prawdziwym rozmachem. Pamiątkowa odznaka z tego wydarzenia cały czas znajduje się w moich zbiorach. Tylko data się nie zgadza. Odznaki wyprodukowano zgodnie z planem w 1976 roku, ale bacówkę oddano do użytku rok później. Taki chichot historii.
Bacówka na Maciejowej jest chyba najbardziej malowniczą z całego projektu Edwarda Moskały. Według jego pomysłu powstało 12 obiektów, ale jeden – na Lubaniu – spłonął. Oczywiście budowla jest bardzo podobna do pozostałych obiektów, ale widok – między innymi na Tatry - jest jedyny taki. Dla samej panoramy warto tu wracać, a mając w pamięci doświadczenia kulinarne, moglibyśmy zostać tu na zawsze.
Piotr Zagórski: Gospodarz Bacówki PTTK na Maciejowej. Fot. Kajetan Domagala
Przesympatyczni gospodarze Klaudia i Piotr to prawie jak redakcyjna rodzina. Od wielu lat prowadzą Maciejową z sercem i naprawdę im to wychodzi. Jestem zachwycony. Nic dziwnego, że nie chce się nam ruszać z tego miejsca. Pijemy trzecie espresso. Kofeina powoli zaczyna płynąć w żyłach i dopinguje nas, by w końcu się ruszyć. Nie przypuszczałem, że te trzy porcje espresso tak bardzo się przydadzą.
Schodzimy do Rabki. Na ostatniej prostej przed zabudowaniami miasteczka spotykamy na treningu znaną polską biegaczkę górską, Dominikę Bolechowską. Desperacko podejmuję próbę, aby ją dogonić, w końcu to mistrzyni. Wyciągam telefon, mikrofon i ledwo dotrzymując tempa rejestruje strzępy wypowiedzi.
Dominika Bolechowska. Fot. Kajetan Domagala
- Czy mogłabyś udzielić rady naszym czytelnikom, jak rozwijać swoje pasje? - pytam zziajany.
- Rozkochać się w górach, nie tracić czasu na zbędne rzeczy, typu telewizja, telefon. Tylko ruch, bieg, spacer, czas z rodziną i sprawy duchowe – rzuca przez ramię.
Spieszony, żegnam Dominikę, która jak kozica biegnie dalej. Ja łapiąc oddech czekam na Andrzeja, który pokaże mi zaraz park w Rabce-Zdroju.
Mostek, asfalt, osiedle. Nuda
Czerwony szlak biegnie właśnie wzdłuż parku zdrojowego. Zaliczamy okazałą tężnię i rozglądamy się za lodami. Poranek był chłodny, ale teraz w dolinie jest już prawdziwie letnia pogoda. Płuca udało nam się przewentylować, spacerując wokół brzozowych witek. Lodów niestety nie znajdujemy.
Dalsza część szlaku jest mało ciekawa. Asfalt, kostka i miejska proza. Jest dworzec PKP, ale nie ma torów. Muzeum Władysława Orkana zamknięte, bo mamy poniedziałek. Może uda się następnym razem. Mostek przez Rabę i znów droga asfaltowa, osiedle domków. Nuda.
Gdy asfalt w końcu się urywa, docieramy do ostatniego, jak się potem okaże, wartego uwagi odcinka dzisiejszej wycieczki GSB. Szlak czerwony wiedzie przez rozłożystą, przepiękną polanę z otwartą panoramą na Babią Górę. Wymarzone miejsce na relaks przed kominkiem lub zimową saunę z dużym oknem. Teren jest jeszcze dziewiczy, ale opalikowane działki zdradzają, że ten krajobraz szybko się zmieni.
Na drogowskazie potwierdzamy informację, że do Ustronia zostało już tylko 137 km.
Gdy opuszczamy malowniczą polanę, zatrzymuje nas płot nowego odcinka zakopianki. Idąc wzdłuż niego, schodzimy w dół pod pokaźny wiadukt. Wygląda to prawie jak w Nowym Jorku. Z tą różnicą, że dookoła jest zielono, a budowla to świeży beton, a nie stalowe konstrukcje. Dwie nitki zakopianki dają w tym miejscu sporą przestrzeń ochronną. Bezpiecznie można się tu schronić podczas deszczu, a nawet zabiwakować, choć nie wiem czy byłoby to do końca legalne.
GSB i zakopianka. Fot. Kajetan Domagala
Dalej szlak wiedzie w stronę Jordanowa mało ciekawymi zakątkami. Od Skawy do Wysokiej to prawie 4 km po asfalcie. Później kawałek przez las do stacji PKP w Jordanowie i kolejne 2 km. Jakby się nie starać, o żadnej finezji nie ma mowy.
Andrzej musi wrócić dziś do Krakowa. Do odjazdu autobusu mamy jeszcze sporo czasu, więc lokujemy się w kawiarnio-burgerowni za kościołem. Wchodzimy do środka i spotykamy Adriana, z którym mijaliśmy się na szlaku wielokrotnie. On popija cappuccino, a my wybieramy burgery z 11 dostępnych w menu. Ciekawostką niech będzie to, że za dwa pyszne hamburgery i dwie cole płacimy tylko 60 złotych.
Gdy żegnam się z Andrzejem na przystanku, nie spodziewam się, by dziś jeszcze coś ciekawego mogło się wydarzyć…
Po dotarciu do pensjonatu spostrzegam małego psa zamkniętego w kojcu, który nie był sprzątany od dawna. Nie mogę odpuścić. Szukając właścicielki dowiaduję się, że jest w kościele.
Zaraz po jej powrocie deklaruję, że chętnie posprzątam Burkowi kojec i pójdę z nim na spacer. Mimochodem napomykam również, że jako praktykująca katoliczka powinna także pochylać się nad losem braci mniejszych. Pani z płonącym licem w pośpiechu zajęła się Burkiem i jego kojcem.
Nie przypuszczałem, że będę odwoływał się do katolickiej moralności i umiłowania dla wszystkich istot żywych oraz ulubionych historii mojej mamy o tym, jak spanie z psem wydłuża życie, które z powodzeniem promuje w beskidzkich Ujsołach. Efekty, mama Ola ma zaskakujące. A ja mam nadzieję, że od 12 czerwca 2023 roku, przynajmniej jeden pies więcej w Jordanowie szczeka na wesoło.
Kajetan Domagała i Andrzj Otrębski. Nad ich głowami nowa nitka zakopianki. Fot. Kajetan Domagala
Ciekawostką na odcinku miedzy Rabką a Jordanowem jest dwór na Wysokiej (589 m n.p.m. Samo wzniesienie to kulminacja Pogórza Orawsko-Jordanowskiego, które zobaczymy jadąc starym odcinkiem zakopianki. Na słynnych serpentynach pod masywem Lubonia widać wyjątkową, uciętą perspektywę Babiej Góry oraz wieżę kościoła w Jordanowie. Wysoka leży na pierwszym planie.
Dwór na Wysokiej nie znajduje się przy samym GSB, ale warto podejść bliżej. Zbudowany został w XVII w., a w 1848 r. zamieniono go na spichlerz. Jesienią 1939 r. budynek spłonął, a trzy lata później dokonano odbudowy. Umieszczono w nim szkołę podstawową, a później działał obiekt wypoczynkowy.
W 1988 r. opuszczony i zrujnowany budynek kupili Anna i Antoni Pilchowie z Krakowa. Przeprowadzili gruntowną restaurację obiektu, przywracając dawne podziały wnętrz oraz przystosowując go do potrzeb mieszkalnych. Dziś zachwyca spokojną, stabilną bryłą ukrytą w otaczającej przyrodzie.
(XII dzień wg planu rozpisanego na 16 dni, realizowanego od 1 do 16 czerwca 2023 r.)
Schronisko PTTK na Turbaczu - Jordanów
Pasmo górskie: Gorce - Pogórze Orawsko Jordanowskie
Dystans: 31,8 km
Czas przejścia 10 h 10 min
Najwyższy punkt: Turbacz (1310 m n.p.m.)
Suma podejść: 570 m, suma zejść: 1335 m
Asfalt: Rabka 4,8 km, Skawa 4 km, Jordanów 2 km – łącznie 10,8 km
Najkrótsza droga do Schroniska PTTK na Turbaczu prowadzi z Kowańca, dzielnicy Nowego Targu. Tam można zostawić auto albo przyjechać komunikacją miejską (linie nr 2, 3, 4 i 10 – rozkład jazdy www.mzk.nowytarg.pl).
Z Krakowa do Jordanowa dojedziemy autem w 1 godz. Droga wiedzie zakopianką, z której zjeżdżamy w Skomielnej-Białej. Busy kursują średnio co 40-50 min (od godz. 6.20 do 19.25).
Schronisko PTTK na Turbaczu
tel. 18 266 77 80, 602 118 889, 666 726 893
e-mail: [email protected]
cena: od 90 do 110 zł/os.
Willa Urszula
ul. Zakopiańska 138, Jordanów
tel. 608 801 943
cena: od 90 zł/os. ze śniadaniem
Obiekt leży 1,6 km od GSB
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie