Reklama

Beskidy w jeden dzień: Spacer z Węgierskiej Górki do schroniska na Hali Boraczej

Z perspektywy zapalonej miłośniczki gór - odkryj uroki Beskidów podczas jednodniowej wyprawy z Węgierskiej Górki na Halę Boraczą. Ciepłe drożdżówki i niezapomniane widoki gwarantowane!

 

Jednodniowa wyprawa w Beskidy: Z Węgierskiej Górki na Halę Boraczą

 

Zdecydowanym plusem mieszkania na Śląsku jest fakt, że bardzo łatwo można wsiąść w pociąg i wybrać się na jednodniowy spacer w pobliskie Beskidy. Szlaki zwykle poprowadzone są od dworca do dworca, przez co nie ma problemu z zaplanowaniem trasy w formie zgrabnej pętli.

 

Bulwary idealne na odpoczynek

 

Sprawdziłam zatem prognozę pogody, wzięłam mapę do ręki i szybko zdecydowałam, który szlak doprowadzi mnie do schroniska, gdzie specjalnością są ciepłe drożdżówki. Z samego rana spakowałam plecak, nalałam gorącej herbaty do termosu i ruszyłam w stronę dworca, by spełnić swoją nietypową zachciankę. Plan zakładał przyjazd do Węgierskiej Górki i przejście przez Prusów na Halę Boraczą.

 

Bardzo lubię wypady w góry pociągiem. Zawsze mam w plecaku dobrą górską książkę i nieśmiertelny przewodnik po Beskidach który studiuję dokładnie w wagonie. Zwykle nie jestem jedyna - po ubiorze można z łatwością rozpoznać, kto ze współpasażerów również ma w planach górską wycieczkę. Z każdym przystankiem ludzi w wagonie ubywa, a ja docieram w końcu do swojej stacji docelowej.

 

 

Węgierska Górka (ok. 420 m n.p.m.) to niewielka miejscowość położona pomiędzy Beskidem Śląskim a Beskidem Żywieckim, mniej zatłoczona niż pobliskie Wisła czy Szczyrk. Szczególnie polecam tutaj spacer przez odnowione bulwary nad rzeką Sołą. Miałam okazję przechodzić nimi poprzedniej jesieni i byłam pod wrażeniem, jak dzięki inwestycjom w tereny rekreacyjne miejscowość zyskała miejsce warte odwiedzenia, gdzie można odpocząć po zejściu z gór. Ciekawostką jest także położona w samym centrum Aleja Zbójników, gdzie stoją drewniane rzeźby niesfornych postaci związanych z Żywiecczyzną.

 

Ogródki jak z bajki

 

Ruszam szlakiem czerwonym, czyli Głównym Szlakiem Beskidzkim z dworca PKP w stronę niewielkiej Żabnicy. Pierwszy odcinek to marsz chodnikiem, a potem już wzdłuż drogi asfaltem. Czuć jeszcze delikatny mrozik, ale słońce już wychodzi zza gór, można więc trochę podnieść tętno i się rozgrzać.

 

Lubię iść tym odcinkiem zwłaszcza latem. Podziwiam wtedy uporządkowane przydomowe ogródki i zazdroszczę właścicielom, ile mają owoców na drzewach i krzaczkach. Chętnie bym wszystko wyzbierała i zaczęła przetwarzać na soki, dżemy, konfitury i inne napoje.

 

 

W końcu skręcam w prawo za niebieskimi znakami. Mijam ostatnie zabudowania i wychodzę ponad budynki. Zaczynam pierwsze tego dnia podejście, pojawia się też coraz więcej śniegu.

 

Przyjemny początkowo spacer zmienia się teraz w regularne torowanie. Szlak jest zawiany, a ja jestem pierwsza, która nim dzisiaj idzie. Rozglądam się dookoła, widzę już zbocza pobliskiej Baraniej Góry, za mną w dolinie Żabnica, a w oddali Żywiec. Jedyna rzecz, która teraz poważnie mnie przeraża, to gruba warstwa brązowej chmury, unosząca się w oddali nad miejscowościami. Dopiero w górach człowiek zdaje sobie sprawę, w jak gęstym smogu i zatrutym powietrzu funkcjonuje na co dzień.

 

Na szczęście cały ten brud zostawiam za sobą. Idę przez świeży kopny śnieg, gdy na horyzoncie pojawiają się biegające po pobliskiej hali sarny. Nie chcę zakłócać ich zabawy, trzymam się więc zawianej ścieżki. Wychodzę właśnie na Halę Borucz, czyli dawne pola uprawne należące od Żabnicy. Jest to piękne miejsce z bacówkami i genialnym widokiem w stronę Doliny Soły, gdzie w oddali widać szczyty Ochodzitej (894 m n.p.m.) i Baraniej Góry (1220 m n.p.m.). W tym miejscu czuję się jak w Himalajach. Uderza we mnie ostry wiatr, który cały czas nawiewa śnieg na ścieżkę. Brnę dalej przez coraz większe zaspy, aż udaje mi się znaleźć schronienie od wiatru na pobliskich ławeczkach.

 

Torowanie po beskidzku

 

Nie zabawiam jednak w tym miejscu długo. Wiatr wiejący prosto w twarz szybko mnie przegania. Zbieram prędko siły by wdrapać się na szczyt Prusowa. Oj. łatwo nie jest… Potwierdzają się moje przypuszczenia, że nikt przede mną dzisiaj tędy nie szedł. Nie dość, że podejście jest strome, to trzeba włożyć sporo wysiłku w podnoszenie nóg, a i tak człowiek zapada się w nawiany biały puch – świetny trening! Na moje szczęście najgorszy odcinek mam już za sobą, stok trochę łagodnieje. Łapię oddech i robię chwilę przerwy na wyrównanie tętna. Teraz za mną roztacza się szeroka panorama na cały grzbiet Baraniej Góry, Magurki Wiślańskiej aż po Skrzyczne. Ale przejście tym kultowym beskidzkim szlakiem to opowieść na inny czas i miejsce.

 

Nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła chociaż jednego powodu do narzekania, nawet podczas górskiej wędrówki. Szczyt Prusowa (1010 m n.p.m.) nie jest oznakowany żadną tabliczką. Gdyby nie mapa, w ogóle bym nie zauważyła, że jakikolwiek szczyt zdobyłam. Wielokrotnie zastanawiałam się, dlaczego w Beskidach i Sudetach tylko część pomniejszych szczytów jest oznaczona. Wiem, że często o tabliczki na drzewach dbają lokalni turyści, tak jest np. w Górach Kamiennych. Ale dlaczego szczyty nie mogą być oficjalnie oznaczone na przykład przez PTTK? Zwłaszcza te, przez które prowadzi znakowany szlak turystyczny. Domyślam się, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to i w tym przypadku chodzi o jedno – pieniądze.

 

Nie zapominajcie o bukłaku

 

Rozgrzana podejściem i coraz silniejszym słońcem rozglądam się dookoła i zapamiętuję otaczające mnie zimowe krajobrazy. Dobrze, że tym razem nie zapomniałam spakować okularów przeciwsłonecznych. Dokładnie pamiętam moje wcześniejsze przypadki „śnieżnej ślepoty”. Pamiętajcie – nie tylko latem, ale także zimą okulary słoneczne są niezbędne. Tak samo jak woda w bukłaku, a nie tylko herbatka w termosie. Odwodnienie grozi nam także zimą, zwłaszcza gdy mamy na sobie dużo warstw ciepłej odzieży i dużo się pocimy.

 

Mijam właśnie krótki odcinek leśny i przechodzę przez pomniejsze hale, z których słynie Beskid Żywiecki. Czeka mnie teraz łagodne zejście. W oddali widzę już pojedyncze zabudowania.

 

 

Hala Boracza (854 m n.p.m.) to niewielkie osiedle należące administracyjnie do pobliskiej Żabnicy. Znajduje się tam kilka mniejszych gospodarstw, domków pasterskich, a także cel mojej dzisiejszej wycieczki – schronisko PTTK. Dopiero przy samym budynku spotykam pierwszych ludzi. Przyszli tutaj najkrótszą drogą z parkingu w Żabnicy, ale popularne trasy prowadzą stąd w stronę Redykalnego Wierchu i dalej do znanych schronisk na Hali Lipowskiej i na Rysiance.

 

Które jagodzianki są lepsze?

 

Gdy wchodzę do budynku, w głowie mam obrany tylko jeden cel. Wiem, że czeka na mnie ciepła herbata i słynna drożdżowa buła z jagodami, z której słynie schronisko. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji jej spróbować, to ostrzegam - jest ogromna, ale przepyszna i zawsze świeża. Blachy z drożdżówkami wyciągane są z pieca na bieżąco i rozchodzą się jak świeże bułeczki. Kto jeszcze nie miał okazji spróbować, niech nie czeka i od razu jedzie na szlak nadrobić zaległości.

 

Wspomnę tylko, że wśród turystów toczy się spór między zwolennikami jagodzianek z Boraczej a fanami drożdżówek z Rysianki. Czym one się różnią? Jagodzianki z Boraczej nadzienie mają schowane wewnątrz ciasta, z kolei drożdżówki z Rysianki jagody mają na wierzchu i do tego posypane są maślaną kruszonką. Ja mam swojego faworyta, ale nie zdradzę wam, kto nim jest. Po prostu sami spakujcie plecak i wyruszcie na szlaki Beskidu Żywieckiego na test jagodzianek. Przy okazji proponuję także wielki test racuszków z żywieckich bacówek.

 

Zasiedziałam się trochę, delektując się smakiem ciepłego drożdżowego ciasta. Patrzę prędko na zegar i rozkład powrotnych pociągów. Jeżeli zaraz nie wyruszę, czeka mnie półtoragodzinne marznięcie na odkrytym peronie. Wkładam zatem plecak i ruszam ze smutkiem w drogę powrotną. Wybieram ten sam szlak, bo wiem, że jest przetarty. Ale można także zejść za zielonymi znakami do Milówki i odwiedzić miejscowość, którą rozsławili bracia Golcowie. Wrócę tu na pewno, tym razem na racuszki.

 

 

Gratka dla miłośników historii

- W okolicach Węgierskiej Górki uwagę przyciągają historyczne schrony bojowe. To właśnie tutaj stawiano mocny opór podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku.

- W dobrym stanie zachowały się niektóre fortyfikacje, które udostępniono turystom do zwiedzania. W forcie „Wędrowiec” mieści się niewielkie muzeum. Jeżeli jesteście miłośnikami ciekawostek historycznych, powinniście je odwiedzić.

- Z czerwonego szlaku widoczne są też schrony „Wąwóz” i „Wyrwidąb”.

 

Informacje praktyczne

 

Dojazd

Z Katowic do Węgierskiej Górki dojedziemy w niewiele ponad godzinę drogą krajową nr 86 do Tychów, potem nr 1 do Bielska-Białej, a na końcu S1. Za dworcem kolejowym odchodzi gminna droga do Żabnicy.

 

Koleje Śląskie oferują gęstą siatkę połączeń linią nr S5 z Katowic do Żywca i Zwardonia (odjazdy średnio co półtorej godziny od 5.36 do 21.36; powrót z Węgierskiej Górki od 4.37 do 20.49). Szczegółowy rozkład na www.kolejeslaskie.com.

 

Noclegi

Schronisko PTTK na Hali Boraczej

tel. +48 33 862 67 32, kom. 601 284 064

www.boracza.pl

 

Szlaki

czerwony: Węgierska Górka – Żabnica 40 min.↑ 35 min.↓

niebieski: Żabnica – Prusów – Hala Boracza 2 h 40 min.↑ 2 h ↓

zielony: Hala Boracza – Milówka 1 h 50 min.↓ 2 h 30 min.↑

Czasy przejść nie uwzględniają trudnych warunków zimowych!

 

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 2(12)/2021. pt. Czuję się jak w Himalajach

Miejsce zdarzenia mapa Magazyn Na Szczycie

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 02/03/2025 18:43
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do