Trudno uciec od tematu, który w drugiej połowie maja zdominował górskie media i przebił się również na nagłówki ogólnopolskich serwisów. Wiem, że wszyscy chcielibyśmy już o tym - o ile to w ogóle możliwe - zapomnieć, dlatego przepraszam, że rany rozgrzebuję także tutaj. Ale trudno mi się z tym wszystkim pogodzić.
Celowo nie podaję nazwisk, ponieważ to, o czym piszę, nie odnosi się wyłącznie do sytuacji, o której teraz myślicie. Zresztą w ostatnim czasie oprócz tej najgłośniejszej tragedii w Alpach, z gór płynęły także inne przygnębiające doniesienia. Już wtedy zastanawiałem się, czy nie podzielić się swoimi przemyśleniami. Ostatecznie wolałem wykorzystać szansę, by milczeć... lub zwyczajnie stchórzyłem – zależy jak na to spojrzeć. Wszystko dlatego, że niezwykle trudno jest mi pisać o śmierci. A jeszcze trudniej o śmierci niespodziewanej, zabierającej osobę, która nie jest kimś całkowicie obcym. Zawsze, gdy przychodzi mi podejmować ten temat, boję się, by nie napisać o jedno zdanie za dużo lub za mało. Bohaterka czy bohater nie będą mieli już okazji mnie za to skarcić, ale są jeszcze rodziny, których uczucia trzeba uszanować.
Z drugiej strony milczeć też nie można. Szczególnie, jeśli nie chodzi o anonimowego turystę, a osobę rozpoznawalną. Znacznie łatwiej mają tu serwisy informacyjne, które po prostu wrzucą kilka zdań, czasem dodadzą jakieś informacje z Wikipedii lub skopiują suchą depeszę PAP i jadą dalej. Pojawiające się wówczas nieścisłości, a nawet błędy merytoryczne raczej nie są świadomym działaniem precyzyjnie nastawionymi na zwiększenie zasięgów. To zazwyczaj efekt pośpiechu, nieuwagi lub zwykłej ignorancji, co oczywiście jest naganne, ale na pewno nie tak diaboliczne, jak niektórzy sądzą. Natomiast na zaczynanie artykułu o czyjejś śmierci od podkreślania, że „jesteśmy pierwszą redakcją podającą tę informację”, spuszczę zasłonę milczenia. Na tak żałosne praktyki żal klawiatury.
Co innego media branżowe. To one powinny być zaufanym miejscem, które podaje tylko potwierdzone informacje i w pogoni za sensacją nie klonuje dziennikarskich kaczek wylęgających się w zakamarkach internetu. Pamiętajmy też, że mówimy tu o środowisku, które lepiej lub gorzej, ale się zna. Opisując sukcesy, porażki czy dramaty nie piszemy więc o obcych ludziach. W takiej sytuacji trudno o chłodny obiektywizm i wyzbycie się wszelkich emocji. Dlatego irytują mnie samozwańczy imperatorzy moralności, którzy patrzą na wszystkich z góry i nieznoszącym sprzeciwu tonem dyktują, co wolno mówić, pisać i myśleć oraz jak każdy powinien czuć się w obliczu tragedii.
Paradoksalnie często są to uwagi, z którymi się nawet zgadzam i zakładam, że intencje za nimi też stoją dobre. Mimo to mam wrażenie, że pisanie o czymś, jednocześnie zabraniając, by pisali o tym inni, jest swoistym paragrafem 22. Natomiast we wspominkach czy odkurzaniu wywiadów po każdej tragedii widzę coś innego niż autoreklamę i pogoń za klikami. Publikując je, możemy sprawić, że więcej odbiorców pozna daną postać, dowie się, czym się kierowała i co było dla niej ważne. A przede wszystkim dostrzeże w niej człowieka, a nie tylko nazwisko z nagłówków. Dużo więcej, jako dziennikarze, zrobić nie możemy.
Zresztą chyba nikt nie jest na tyle cyniczny, żeby tragedię wykorzystywać dla własnych celów. No prawie nikt, gdyż zdarzyło mi się poznać personę, która uważała to za okazję do lansu i krzyczenia światu w twarz, że jest ważna, bo ma fotkę z kimś, o czyim odejściu wszyscy mówią. Ogrzewanie się w blasku trumny napawa mnie obrzydzeniem.
Staram się jednak nie wrzucać wszystkich do jednego wora. W końcu nie tylko rodzina przeżywa stratę. Także przyjaciołom, a nawet nieco dalszym znajomym nie można odmówić prawa do żałoby, którą każdy przechodzi na swój sposób. Jedni wolą odciąć się na chwilę od świata, a inni spamować wspomnieniami w mediach społecznościowych. Żadne z tych podejść nie jest złe, o ile jest szczere.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie