Na najwyższy szczyt Tatr Zachodnich idziemy Doliną Kamienistą, śladami kurierów tatrzańskich, którzy przed laty chodzili tędy w imię wolności. Na jej końcu dochodzimy do miejsca, które kiedyś naznaczyło się jeszcze inną historią. Podążamy w stronę Pysznej, za tytułowymi słowami książki Stanisława Zielińskiego.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 5(25)/2022.
Ostatnio mój znajomy poproszony, by podzielił się swoją historią jednego z górskich wyjazdów, odpowiedział, że nie ma o czym mówić, przecież to tylko chodzenie. – Czyżby to tylko chodzenie? – odparłam zdumiona.
Jednak po dłuższej rozmowie przyznał mi rację – góry to nie tylko chodzenie, zdobywanie i odhaczanie kolejnych szczytów czy szlaków. To wspomnienia, które zostają na zawsze. To ludzie, których spotykamy na szlaku. Góry to emocje, euforie osiągania szczytów, zachwyty nad majestatycznym krajobrazem, chwile trudu na niechcącym się skończyć szlaku, czasem zmaganie się z własnymi ograniczeniami… Zdarzenia, przygody, opowieści, do których wraca się w ciepłym pokoju z przyjaciółmi lub tylko we własnych wspomnieniach.
„Bo każdy ma swoje Tatry, góry wypełnione przeżyciami prawdziwymi i zmyślonymi, anegdotami i faktami, fotografiami i pejzażami kreślonymi z pamięci” – pisał w książce „W stronę Pysznej” Stanisław Zieliński.
Latem i wczesną jesienią – mnie i moich serdecznych znajomych - co roku serce wiedzie w Tatry. Ich polskie oblicze zostawiamy na późną jesień, gdy turystów jest znacznie mniej, bliżej sezonu wybieramy słowacką część. Ten wyjazd jest trochę jak déjà vu - ta sama pora, ten sam samochód, ci sami przyjaciele. Po drodze jemy to samo co zawsze, w tej samej knajpie. U progu tego samego mieszkania, wita nas ten sam Viktor. Wchodzimy trochę jak do siebie, „na pewniaka”. Życzliwość naszego gospodarza też się nie zmieniła. Za oknem dumnie stoi nadal w tym samym miejscu Sławkowski Szczyt (słow. Slavkovský štít, 2453 m n.p.m.). I nadal mam z nim pewne porachunki… Rozglądam się dokoła, szukam różnic. Patrzę, czy czas dla tego miejsca kompletnie się zatrzymał. Ku memu zdziwieniu, odnajduję jednak zmiany. In plus.
Tatrzański tydzień to czas wyryp. Chcemy go wycisnąć jak cytrynę, na ile tylko pogoda pozwoli. W tym roku jest zmienna, ale narzekanie odkładamy do szafy. W tej opowieści zabiorę Was do miejsca, które pretenduje do jednego z najlepszych, oczywiście w mojej ocenie, szlaków w Tatrach. Muszę jednak dodać, że moje kryterium klasyfikacji może być dość niestandardowe. Ten szlak dostał 10/10 w kategorii dzikości, chaszczowania, braku ludzi i prawie że namacalnych historii, które niosą się echem po Dolinie Kamienistej (słow. Kamenistá dolina) i ciągnącej się za Przełęczą Pyszniańską (słow. Pyšné sedlo) – dolinie o takiej samej nazwie.

Ostatnie metry podejścia z Doliny Kamienistej na Pyszniańską Przełęcz. Zdjęcie Magdalena Przysiwek
Z naszej miejscówki w Starym Smokowcu (słow. Starý Smokovec), jedziemy samochodem do odległej o 30 km osady Podbańska (słow. Podbanské). Dziś głównym punktem na trasie będzie najwyższy szczyt Tatr Zachodnich, czyli mierząca 2248 metrów n.p.m. Bystra (słow. Bystrá). Zostawiamy auto na parkingu i wyruszamy oznakowaną na niebiesko ścieżką. Już sam początek bardzo nas zaskakuje, bo tej rzekomej ścieżki trzeba się doszukiwać w gęstwinie zarośli. Przebijamy się przez nie i w chłodzie poranka, ale z błękitem nad głowami, kroczymy teraz już całkiem szerokim szlakiem.


Jednak za małą górką trafiamy na drugą w ciągu kwadransa przeszkodę. Szlak przecina w tym miejscu Kamienisty Potok, wzdłuż którego będziemy szli prawie do samej Pyszniańskiej Przełęczy. I nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nie ma nad nim mostu… Kluczymy wokół brzegu zastanawiając się, co zrobić.
Kilka metrów na lewo widać ścieżkę prowadzącą do czegoś, co dawniej zapewne było mostem. Teraz to tylko trzy spróchniałe bele drewna, rozłożone około trzy metry nad potokiem. Tę opcję od razu eliminujemy, choć chwilę później widzimy parę, która odważnie, jak gdyby nigdy nic, po nich przechodzi. My jednak nie ryzykujemy i wybieramy opcję numer dwa. Zdejmujemy buty, podwijamy nogawki i zanurzamy nogi po kolana w lodowatej wodzie Kamienistego Potoku. W upalny dzień byłaby to całkiem przyjemna ochłoda. Teraz jednak, te kilka metrów brodzenia, przyprawia nas o dreszcze.
Dalej szlak prowadzi przez bujną florę tatrzańskiej doliny, momentami sięgającą prawie szyi. Idziemy gęsiego, bo nie da rady inaczej. Naszą ekipę dzielą odczucia – ci, co chodzą z kijkami trekkingowymi są niezbyt zadowoleni, bo owa roślinność nie pozostawia miejsca na kije. Druga część – ta bez kijów, w której jestem również ja, jest zachwycona. Tu właśnie Dolina Kamienista chwyta mnie za serce. Za dzikość i bogactwo natury dostaje ogromnego plusa.
Do tego jest bardzo pusto. Przez prawie cztery godziny, które zajmuje nam dojście z Podbańskiej na Przełęcz Pyszniańską, spotykamy, bagatela, cztery osoby. Nietrudno to zestawić z kilkudziesięcioma tysiącami osób, które każdego letniego dnia wchodzą do przeciwległej Doliny Kościeliskiej. Jest tu tylko jedno „ale”. Po lesie i tatrzańskiej łące, wchodzimy w piętro kosodrzewiny. Jak się później okazuje, kilkoro z nas, każdy osobno i we własnych myślach, ma w głowie, że to idealne tereny dla niedźwiedzia… Na nasze szczęście, omija nas ta „przyjemność”. Choć pewnie wielu z Was widziało w internecie film, jak pewien „turysta” nagrywał z bliskiej odległości niedźwiedzia, który w pewnym momencie stracił cierpliwość. To było właśnie tutaj.
„Serce, przewodnik po przeszłości i nieomylny kompas wspomnień, prowadzi w stronę Pysznej, na stare ślady nart, na trasy zimowych wyryp po Tatrach Zachodnich” – pisze Zieliński.
My również kroczymy w stronę Pysznej. Tym szlakiem, którym podczas II wojny światowej chodzili kurierzy tatrzańscy, szmuglując informacje czy przerzucając za granicę żołnierzy i oficerów. Mozolnie wdrapujemy się na znajdującą się pomiędzy Kamienistą (słow. Veľká Kamenistá, 2127 m n.p.m.) a Błyszczem (słow. Blyšť, 2158 m n.p.m.), i leżącą na granicy polsko-słowackiej, Przełęcz Pyszniańską (1787 m n.p.m.). Stąd rozpościera się widok na Dolinę Kościeliską, która jest jakby przedłużeniem naszej Doliny Kamienistej. Widać nawet Schronisko PTTK Ornak. Myślę o gwarze, jaki musi tam teraz panować, podczas gdy tutaj jest tak cicho i spokojnie.
Obecnie na przełęcz nie dojdziemy od strony Doliny Kościeliskiej, a na Kamienistą nie prowadzi żaden znakowany szlak. Jest to obszar ochrony ścisłej „Pyszna, Tomanowa, Pisana”, obejmujący niemal cały obszar Doliny Pyszniańskiej i Tomanowej oraz Hali Pisanej. To największy w polskich Tatrach teren lasów świerkowych, będących ostoją dla dzikich zwierząt. To tam niedźwiedzie mają swoje mateczniki, a jesienią ryczą jelenie, strasząc niektórych turystów.
Jednak kiedyś było tu zupełnie inaczej. W 1909 roku Mariusz Zaruski wraz z innymi narciarzami dokonali pierwszego zimowego wejścia na szczyt Kamienistej. Wtedy można było przejść z Doliny Kościeliskiej przez Pyszniańską Przełęcz do Doliny Kamienistej, którą właśnie przyszliśmy. Ponoć był to dość popularny szlak. Wtedy też Dolina Pyszniańska, zawieszona u stóp Błyszcza i Kamienistej, będąca górnym piętrem Doliny Kościeliskiej, stała się ulubionym miejscem zakopiańskich narciarzy.
To właśnie w 1909 roku Zakopiański Oddział Narciarzy Towarzystwa Tatrzańskiego, jeden z pierwszych klubów narciarskich w Galicji założony przez Zaruskiego, Barabasza i Karłowicza, wydzierżawił w Dolinie Pyszniańskiej szałas pasterski, by służył coraz liczniej przybywającym tu narciarzom. Rok później stał się legendarnym schroniskiem na Pysznej. Określano je nawet mianem „narciarskiego Eldorado”.
Wtedy nie było tu tak pusto jak teraz. W czasach, gdy w góry ruszali pionierzy polskiego narciarstwa jak Zaruski, Kaleński czy Oppenheim, na Pysznej rozgrywano zawody narciarskie. Schronisko cieszyło się bardzo dobrą sławą. Wieczorami wypełniał je gwar rozmów i śmiech rozbawionych narciarzy. Rankiem zapadała tu grobowa cisza, gdy spragnieni wyryp miłośnicy białego szaleństwa ruszali w góry. We wspomnieniach Józefa Oppenheima czytamy: – „Na pryczach tańczyły myszy, piec dymił niemiłosiernie, zimno wciskało się wszelkimi porami starego szałasu, nie mniej jednak narciarze szaleli za Pyszną. Bytowali tam czasem i tygodniami, odcięci od świata, zawieszeni między niebem a ziemią u stóp Kamienistej i Błyszcza”.
Pod koniec wojny jeden z niemieckich pocisków trafił w schronisko, wywołując pożar. To przypieczętowało los legendarnego miejsca na Pysznej. „Trzeba rozłożyć starą mapę, rysowaną przez Zwolińskiego i drukowaną w Wiedniu u Freytaga i Berndta, żeby odczytać nazwę <>; żeby zobaczyć Pyszną, usłyszeć głosy wypełniające schronisko, trzeba przymknąć oczy, uśmiechnąć się do przeszłości.” – pisze Zieliński. Teraz Pyszna może żyć tylko we wspomnieniach, dawnych opowieściach czy pożółkłej schroniskowej księdze.
Zostawiamy Pyszną za sobą, stawiając pierwsze kroki na męczącym podejściu granią w stronę Błyszcza (2158 m n.p.m.). To ponad 350 metrów przewyższenia na odległości nieco około półtora kilometra. Idziemy zawieszeni pomiędzy dwoma dolinami - z lewej Kamienista, z prawej Pyszniańska. Tylko chwilę napawamy się widokami, bo chmury rozlewają się po dnie dolin niczym mleko. Nagle, tuż przed nami wyłania się obraz, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam w górach. Kilkanaście metrów od nas stoi duże stado kozic. Jest ich około 30, łącznie z małymi. Gdy jeden ze starszych osobników pewnie idzie w naszą stronę, zaczynamy się mimowolnie zastanawiać, czy te zwierzęta, by ochronić swoje młode, są w stanie zaatakować człowieka?
Początkowo zachwyceni niecodziennym, nawet jak na góry, widokiem (w polskich Tatrach tylko z oddali widziałam pojedyncze kozice), po chwili zaczynamy się powoli wycofywać. Na szczęście kozica wraca do swojego stada, po czym razem ze współtowarzyszami znika w wypełnionej mlekiem dolinie. My natomiast idziemy dalej w stronę Błyszcza. Jednak nie na sam szczyt – choć prowadzi tamtędy wydeptana ścieżka. Trzymamy się czerwonych oznakowań i chwilę przed wierzchołkiem odbijamy w prawo, trawersując zbocze góry. Chmury rozpraszają się, ukazując po kolei najpiękniejsze szczyty tej części Tatr.
Dochodzimy do rozwidlenia szlaków. Czerwonym, którym szliśmy od Przełęczy Pyszniańskiej, doszlibyśmy na Starobociański Wierch (2176 m n.p.m.). Tu mijamy więc sporo Polaków, którzy przyszli od Doliny Kościeliskiej lub Chochołowskiej. My odbijamy w lewo na niebieski szlak prowadzący na najwyższy szczyt Tatr Zachodnich. Po sześciu godzinach od wyruszenia z parkingu, stajemy na wierzchołku Bystrej (2248 m n.p.m.), która była dzisiaj naszym głównym celem. Wierzchołek dumnie króluje nad trzema dolinami: Kamienistą, Gaborową i Bystrą. Tą ostatnią będziemy podziwiać podczas zejścia.
Przed II wojną światową Bystra była popularnym celem wycieczek. Spano wtedy np. w schronisku na Pysznej i szło się na szczyt, by stamtąd podziwiać wschód słońca. Dzisiaj można tu dojść również od polskiej strony. Z Siwej Polany przez Dolinę Chochołowską dotrzemy tu w nieco ponad pięć godzin.
Odtąd żółty szlak prowadzi nas przez niezwykle malowniczą i pełną bogactwa tatrzańskiej przyrody, Dolinę Bystrą. W oddali podziwiamy narodową górę Słowaków, czyli Krywań (słow. Kriváň, 2495 m n.p.m.). Przy wtórze szumu potoku Bystra schodzimy na Rozdroże pod Bystrą, i dalej czerwonym szlakiem podążamy w stronę naszego auta. To był piękny, dziki szlak. A także zanurzenie się w dawnych historiach. W Tatrach – górach wypełnionych przeżyciami prawdziwymi i zmyślonymi, anegdotami i faktami, fotografiami i pejzażami kreślonymi z pamięci.
Dojazd
Z Krakowa jedziemy tak jak do Starego Smokowca, zakopianką i dalej przez Nowy Trag i Białkę na Słowację. Od Starego Smokowca do osady Podbańska mamy 30 km i pół godziny jazdy. Tam na darmowym parkingu możemy zostawić auto.
Niestety, z Tatr Wysokich nie kursują żadne autobusy, choć to tylko 15 km. Można dojechać drogą okrężną z dwoma lub nawet trzema przesiadkami. Połączenia znajdziecie w słowackiej wyszukiwarce www.cphnonline.sk.
Nocleg
Pensjonat Tri studničky
www.tri-studniky.slovakiahotel.net
Rezerwacji można dokonać przez portal www.booking.com.
Szlaki
niebieski: Podbańska (Podbanské) – Pyszniańska Przełęcz (Pyšné sedlo) 3 h 50 min ↑ 2 h 50 min ↓
czerwony: Pyszniańska Przełęcz – rozejście szlaków pod Błyszczem (Blyšť) 1 h 20 min ↑ 1 h 15 min ↓
niebieski: rozejście szlaków – Bystra (Bystrá) 50 min ↑ 35 min ↓
żółty: Bystra – rozejście szlaków pod Bystrą 3 h ↓ 3 h 45 min ↑
czerwony: rozejście szlaków pod Bystrą – Podbanské 1 h 15 min ↓↑
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "W stronę Pysznej".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!