Utarło się, że strażnikiem Zakopanego jest Giewont. Ale nie sposób nie zwracać uwagi na czyhające tuż za jego głową Czerwone Wierchy. Dziś właśnie na nie, choć w zimowej szacie, przyszła kolej.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 02/2020.
[middle1]
Czerwone Wierchy od dziecka rozbudzały moją wyobraźnię. Choć nie wiem dlaczego, używam czasu przeszłego. Kapitalne, opadające w stronę dolin: Miętusiej czy Małej Łąki podziurawione jaskiniami zbocza i dziś pojawiają się w moich snach i marzeniach. Nie ma więc co zwlekać. Zima wreszcie zrobiła się w miarę stabilna, więc aż prosi się o tatrzański klasyk, czyli grzbiet Czerwonych Wierchów. A jeśli starczy czasu to i zahaczenie o szczyt Giewontu.

Tatry, słoneczne spojrzenie z Małołączniaka na Słowację. Zdjęcie Przemysław Piegza
Boję się w górach ludzi. A może nie tyle ludzi, co tłumów. I mimo, że na szlak ruszam jeszcze przed świtem, lecę przez Kościeliską, jakby goniła mnie horda wściekle pędzących na Ornak turystów. Oczywiście nikogo po drodze nie spotykam, ale lęk mija dopiero wtedy, gdy skręcam z głównej drogi – najpierw na chwilę na czarny, a potem już na czerwony szlak.
Zastanawiając się nad wyborem trasy prowadzącej na grań Czerwonych, dość szybko zdecydowałem, że pójdę właśnie przez tzw. Upłaz. Hawiarską Drogę zimą odpuszczam – dziękuję bardzo za takie zagrożenie lawinowe, które szczególnie w Kobylarzowym żlebie nawet przy TOPR–owej „jedynce” jest znaczne. Wejścia Małą Łąką w ogóle nie brałem pod uwagę – opcją jest przecież zdobycie Giewontu. Natomiast ostatni możliwy wariant przez Tomanową też do najbezpieczniejszych nie należy. A ja tu walczyć z własnymi słabościami przyjechałem, a nie o życie…
Zawsze w górach zachowuję czujność ponad średnią krajową. Kilka razy zdarzało mi się odpuszczać tuż przed szczytem. Tak było na Rysach, Babiej Górze, czy alpejskim Grossvenedigerze. W tym roku chyba ten poziom zdrowego rozsądku mam jeszcze wyżej podniesiony, bo tej zimy wypadków w Tatrach wydarzyło się mnóstwo. Śmiertelnych też nie brakowało. Naprawdę lepiej być czujnym.
Na szczęście wszystko wskazuje na to, że dziś pogoda będzie piękna, wrażeń z pewnością nie zabraknie. A ponieważ w nocy było mroźno, śniegu jest sporo, a do tatrzańskiej wiosny jeszcze trochę, to idzie się naprawdę świetnie. Zaraz raki pewnie założę, bo stromiej będzie i bardziej ślisko. A wtedy poziom adrenaliny skoczy.

Ciemniak, Krzesanica i Tatry Wysokie. Zdjęcie Przemysław Piegza
Nie wiem dlaczego, tak niewiele się o tym szlaku pisze i tak rzadko się go poleca. Fakt, ciągle w górę, ale do cholery, czy nie o to w górach chodzi? Cudownie poprowadzona ścieżka wiedzie najpierw lasem, potem piękną polaną, po czym dochodzi do miejsca, w którym teraz jestem – grupy skalnej zwanej Piecem (ok. 1460 m n.p.m.). Idealne to miejsce na pierwszy dziś odpoczynek, tym bardziej, że widoki już tu robią się smakowite. Szczególnie imponująco przedstawia się stąd strzelista sylwetka Grubego (tak w naszej rodzinie mówimy na Giewont). Doskonale widać stąd też groźne o tej porze roku zbocza Małołączniaka (2096 m n.p.m.). Jak dobrze, że mnie tam dziś nie zaciągnęło…
...
Dołącz do grona naszych prenumeratorów aby przeczytać tekst w całości.
Pozostało 77% tekstu do przeczytania.
Wykup dostępJeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!