Najwyższy szczyt w Polsce. Owiany sławą - tą dobrą i tą nieco gorszą. Zdobycie Rysów to wyzwanie o każdej porze roku, a zimą w szczególności. Jesienią czy latem zdobyłem ich wierzchołek już kilka razy. Czas na pierwsze wejście zimowe.
Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 10/2020.
Czasy zupełnie zwariowane. Gdy branża turystyczna walczy o przetrwanie, na tatrzańskich szlakach, paradoksalnie, późna jesień wyglądała jak szczyt sezonu turystycznego w środku lata. Wszyscy rzecz jasna w podróży służbowej, bo przecież schroniska i cała branża noclegowa “oficjalnie” zamknięta.
Wniosek z tego wszystkiego taki, że coraz trudniej trafić moment, w którym w Tatrach jest mniej ludzi, o samotności na szlaku nie wspominając. Oczywiście można wybierać rzadziej uczęszczane trasy, czy te po słowackiej stronie. Obecnie problem jednak polega na tym, że do wiosny są one zamknięte. Pozostaje więc zima, kiedy to siłą rzeczy mniej się ludzi w Tatry wybiera. Ale o tej porze roku szczególnie trzeba pamiętać o pokorze.
A niej wobec gór nauczył mnie ojciec. Po pierwsze, bo sam po górach chodził i sam czuje z górami tę wyjątkową więź, której fundamentem jest pasja i właśnie pokora. Po drugie, nasz ogromny szacunek do gór miał też źródło w atmosferze środowiska, w którym szczególnie w latach 80. i 90. przebywaliśmy, a mianowicie śląskich himalaistów. I choć ani ojciec, ani ja nigdy w Himalajach nie byliśmy, to szczególnie śmierć Rafała Chołdy, Jerzego Kukuczki czy później Artura Hajzera nie mogły pozostać bez wpływu na moje późniejsze odczuwanie gór.
Ruszamy z Jerzem, moim przyjacielem, z parkingu na Palenicy Białczańskiej, gdy noc jest jeszcze głęboka. Dzięki znajomym w Kościelisku, mogliśmy spędzić kilka godzin w fajnych warunkach. To ważne, żeby na taką trasę ruszać wypoczętym, w dobrym nastroju i ze spokojną głową. Szczególnie widzę to u siebie. Wraz z wiekiem muszę dbać właśnie o dobre nastawienie psychiczne. Wszak nie mamy już 20 lat, kiedy to niemożliwe dla nas nie istniało. Dziś, często najważniejsze rzeczy rozgrywają się w głowie. Bo gdy nogi dalej by niosły, ale głowa mówi “nie”, to nie ma bata.
Przed nami zdecydowanie najgorszy fragment dzisiejszej wyprawy, czyli asfaltowa autostrada do Morskiego Oka. Niecałe osiem kilometrów ciągnie się jak najgorszy serialowy tasiemiec. Czasem odnoszę wrażenie, że bardziej męczę się właśnie tu, niż nawet w najgłębszym śniegu, czy w trakcie najtrudniejszej wspinaczki.
Na razie jest zimno, pogoda taka sobie. Ale potem ma się rozpogodzić. TOPR ogłosił lawinową dwójkę. Ale ponieważ ostatnio mocno nie padało, a wyżej w górach jest dość spory mróz, liczymy na dobre warunki - czyli zmrożony śnieg, w który pięknie wbijać się będą raki i czekany.

Tuż po godzinie siódmej “rozbijamy” pod schroniskiem bazę. Lekkie śniadanie, ciepła herbata, sprawdzenie prognozy pogody.
– Ma być ładnie – mówię do Jurka przepakowującego plecak, ale od razu zastrzegam: – Prognozy nie są jednoznaczne.
Powoli zaczynam doceniać fakt przebywania tu i teraz. Adrenalina zaczyna wychodzić z plecaka i energii od razu przybywa. A będzie potrzebne jej całkiem sporo. Czeka nas około czterech godzin wspinaczki, przeszło 1200 metrów różnicy poziomu w górę. Łatwo nie będzie. Ale nikt tego nie obiecywał. Ruszamy.
Obchodzimy Moko, teraz podejście pod Czarny Staw. Robi się ładnie, robi się pięknie! Przed nami kapitalne ściany Mięguszów z najpotężniejszą Kazalnicą, na której niezapomniany Rafał Chołda poprowadził kapitalną drogę.
Po niespełna 40 minutach jesteśmy nad brzegiem Czarnego Stawu (1583 m n.p.m.). Jak zawsze korci mnie, żeby zamiast na Rysy pójść na Przełęcz pod Chłopkiem, ale nie mamy liny, uprzęży, a tam naprawdę w górnej części trasy dobrze jest się związać, bo szczególnie zimą jest naprawdę hardcorowo.
Dochodzimy do miejsca, w którym tak naprawdę rozpoczyna się właściwa wspinaczka – prawie 1000 metrów w pionie w górę. Jeszcze przez chwilę z kijami, ale oczywiście już w rakach (choć Jerzyk konsekwentnie od lat kijów nie używa i używać nie będzie!), potem już wraz z rosnącym nachyleniem czekany w dłoń.

Mozolnie posuwamy się w górę, wytyczoną przez kogoś wcześniej, niezbyt wyraźną ścieżką w absolutnie magicznej scenerii. Jeśli spojrzeć w górę, można powiedzieć, że jesteśmy w Alpach, a nawet w Himalajach. Bo dlaczego nie. Wyobraźnia pracuje, emocje buzują.
Podłoże jest super związane, chrupiący pod rakami lekko zmrożony śnieg dodaje naszej wyprawie jeszcze więcej “wysokogórskości”. Jest bardzo zimno, ale to akurat dobrze. Pozostaje wierzyć, że niższa temperatura utrzyma się także, gdy wyżej wzejdzie słońce, bo jest ona istotnym elementem bezpiecznej wędrówki.
Mimo że niebo nie jest błękitne, aura stworzyła nam naprawdę piękny klimat. Gdzieś na horyzoncie czają się chmury, ale nie zanosi się na razie, aby miały one nam cokolwiek popsuć. Ale do grani, w okolicach przełączki pod Rysami jeszcze trochę.
Wspinamy się powoli do góry. Jesteśmy teraz w tzw. Kotle pod Rysami. Zaraz letni szlak odbije w lewo na tzw. grzędę, która jest srogo zakuta w żelastwo, obchodząc Bulę pod Rysami (2054 m n.p.m.). My trzymamy się jednak wariantu zimowego, który wiedzie dnem żlebu. Jesteśmy na wysokości ok. 2050 metrów - do szczytu wciąż prawie pół kilometra.
Robi się coraz bardziej stromo, ale niezbyt duża pokrywa śniegu wciąż dobrze związana jest z podłożem. Raki i czekany pracują aż miło. Wchodzimy w ostatni żleb - można powiedzieć we właściwą rysę. Czuć, że powoli zbliżamy się do grani, znad której coraz bardziej zaczyna nawiewać śniegu. Widoki wokół nas wciąż są niezwykłe, ale też czujemy przebytą już drogę. Nie mam się co oszukiwać, moja kondycja coraz gorsza. Fizycznie niby wszystko w porządku, bo poza zmęczeniem nic mi w sumie nie dolega. Ale jakaś obawa zaczyna mnie łapać...
Śnieg momentami staje się coraz głębszy, szczególnie im dalej odsuwamy się od ściany żlebu po prawej stronie. Do przełączki już naprawdę blisko, może jakieś 200-300 metrów. Wspinamy się mozolnie, coraz trudniej oddychając. Sprawy nie ułatwia mróz i coraz mocniejszy wiatr.
Jest prawie godzina 11. Do samego szczytu mamy już tylko około pół godziny. Mnie jednak dopada potężny kryzys. Mam problemy z dalszą wspinaczką, tracę siły.
Dochodzimy do grani. W twarz uderza nas silny wiatr. Staramy się przed nim schować, żeby zamienić kilka słów.
– Ja odpuszczam, nie dam rady – mówię do mojego górskiego kompana, przekrzykując wiatr.
– Choć, damy radę razem – Jerz mnie mobilizuje.
Ale ja realnie oceniam swoje siły. – Naprawdę wiem, że nie dam rady. Nie chcę ryzykować.
Decyzja zapada. Jurek walczy sam do końca – to tylko kilkadziesiąt metrów. Ja zostaję i czekam na niego. Ten ostatni fragment to zdecydowanie najbardziej eksponowany moment całego podejścia na Rysy, dziś dodatkowo bardzo zlodzony. Co prawda łańcuchy wystają spod śniegu i jesteśmy dobrze wyposażeni, mam jednak zasadę, że jeśli lęk zaczyna zbyt mocno dominować nad moim ciałem, zawsze odpuszczam.
Takich sytuacji w górach miałem kilka i wcale się ich nie wstydzę. Szczyty poczekają, zimy jeszcze w Tatrach będą. Lepiej coś odłożyć w czasie niż ponad siły ryzykować. Tym bardziej, że wiele mam przecież do stracenia.
Czekam na Jurka, który jest dziś w zdecydowanie lepszej kondycji ode mnie. Zdobywa szczyt, po kilkunastu minutach schodzi i po krótkiej przerwie ruszamy w dół.
Schodzimy bardzo ostrożnie i powoli. Teraz w mojej głowie kotłują się myśli: “może jednak miałem walczyć do końca?”. Jednak im niżej jesteśmy i im bardziej stres zaczyna odpuszczać, tym mocniej nabieram przekonania, że decyzja była więcej niż słuszna, nawet jeśli nieco zazdroszczę Jurkowi spektakularnego, bądź co bądź, wejścia.
Rysy zimą, choć dla mnie tym razem niedopowiedziane, to kapitalna przygoda, ale wyłącznie dla osób doświadczonych w tatrzańskim boju - również zimą. Warto przed taką wycieczką przetrzeć inny zimowy szlak w Tatrach Zachodnich, a potem wejść na Kozi Wierch “diretissimą”. Zmarznąć, zmęczyć się, zobaczyć po prostu, jak to jest i dopiero potem decydować się na najwyższy polski szczyt o tej porze roku.
Ponad wszystko jednak trzeba jednak wnikliwie śledzić prognozę pogody oraz lawinowy komunikat TOPR. A dodatkowo zimą, musimy wiedzieć, co w górach działo się w minione dni. Jakie były opady śniegu albo deszczu? Jakie były temperatury? To wszystko decyduje o naszym zdrowiu lub nawet życiu.
A nawet, jeśli wydawać się nam będzie, że wszystko jest idealne, musimy być gotowi na każdą sytuację. Także na to, aby tuż przed szczytem odpuścić.
Autem pod polskie Tatry dojedziemy zakopianką. Autobusy z Krakowa do Zakopanego najlepiej sprawdzać na stronie rozklady.mda.malopolska.pl.
Pamiętajmy, że miejsca na parkingu na Palenicy Białczańskiej można rezerwować tylko przez internet. Często wszystkie miejsca wykupione są już kilka dni wcześniej. Ale z centrum Zakopanego kursują tu liczne busy.
Schronisko w Dolinie Roztoki
tel. kom. +48 609 001 760, 600 443 733
www.schroniskoroztoka.com.pl
Schronisko Morskie Oko
tel. +48 18 207 76 09, +48 602 260 757
www.schroniskomorskieoko.pl
Uwaga na ograniczenia związane z rządowymi obostrzeniami!
Czerwony: Palenica Białczańska - Schronisko Morskie Oko 2 h 20 min ↑ 1 h 50 min ↓
Czerwony: Schronisko Morskie Oko – Czarny Staw pod Rysami – Rysy 4 h 30 min ↑ 3 h 30 min ↓
Uwaga! Zimą czas przejścia może być dłuższy!
W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Rysa na honorze? Niekoniecznie".
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie