Krupówki w sezonie to moja wizja piekła. Będąc tam, czuję się jak Tantal, bo góry mam niby na wyciągnięcie ręki, ale przez tłum, zgiełk i zatrzęsienie stoisk rodem z nadmorskich kurortów, odnoszę wrażenie, że nigdy nie zdołam ich dotknąć. Najwyraźniej spora część społeczeństwa ma zupełnie odmienne zdanie.
Mieliśmy tego dowód w walentynkowy weekend, gdy zimowa stolica Polski przeżyła spektakularne oblężenie. Przepisem na ludzką powódź okazało się wymieszanie konkursu skoków narciarskich ze złagodzeniem obostrzeń i szczyptą pięknej pogody. W efekcie wystawowa ulica Zakopanego na dwie noce zamieniła się w największą dyskotekę w kraju. Zdjęcia i filmiki z imprez obiegły cały kraj. Muszę przyznać, że rzeczywiście robiły wrażenie, ale na pewno nie aż tak, jak liczne komentarze wychwalające krupówkowych balowiczów.
Według niektórych wielka balanga była przejawem powrotu do normalności. Bolesne było to, że takie komentarze pojawiały się nawet w miejscach, gdzie spodziewam się ludzi, którzy pakowanie plecaka w góry zaczynają od czekana, a nie flaszki.
Nie wiem jak Wy, ale nie przypominam sobie, aby przed pandemią na porządku dziennym były gigantyczne zbiegowiska w centrach miast, połączone z całonocnym pijaństwem, bójkami i setkami interwencji policji. No chyba, że dla kogoś normalność to wizja Detroit z „RoboCopa”. Rozumiem chęć odreagowania. Sam na możliwość wyjazdu w góry patrzę jak Kubuś na miodek. Brakuje mi też kin czy restauracji, ale nie nocnych libacji. Oczywiście krzywdzące byłoby twierdzenie, że każdy, kto był wówczas w Zakopcu, zataczał się po Krupówkach, ocierając się o przechodniów i rycząc bez maseczki słowa przebojów Sławomira. W takich sytuacjach jednak o obrazie decyduje głośna mniejszość.
Obraz ten był paskudny i na pewno nie przybliżał nas do tego, co było, zanim kaszlący nietoperz wpadł komuś do zupy. O tym, że wydarzenia z Krupówek mogą mieć opłakane skutki wiedzą choćby przedsiębiorcy z Podhala, którzy licząc zarobione dudki, jednocześnie gdybali, czy za chwilę nie będą musieli znowu zamykać interesów. Nasz rząd ma przecież w zwyczaju podejmowanie pochopnych i niezrozumiałych decyzji, na tle których zakluczenie hoteli po zakopiańskich ekscesach, wydawałoby się wręcz ostoją logiki. Ich otwarcie było tylko „na próbę”, więc na miejscu hotelarzy z obawą wyczekiwałbym każdej ministerialnej konferencji - swoją drogą, jakie szczęście, że zrezygnowano z poprzedzania ich monologami premiera, który okazał się najnudniejszym stand-uperem w kraju.
A co to ma wspólnego z nami? Otóż dzięki poluzowaniu obostrzeń do przyjmowania gości mogły powrócić także schroniska. Niektóre – jak Andrzejówka w Górach Suchych – w ułamku sekundy zarezerwowały miejsca na wszystkie dostępne weekendy. Takie zainteresowanie cieszy, gdyż prowadzący górskie przybytki w końcu przypomną sobie, jak wyglądają pieniądze. Niestety, zacząłem się obawiać, czy schroniska nie zostaną zalane przez osobników uważających, że normalność to możliwość picia hektolitrów wódki i urządzania nocnych konkursów w imitowaniu odgłosów godowych łosia. Na najazd Hunów najbardziej narażone są miejsca, gdzie można dojechać autem, jak choćby wspomniana Andrzejówka. Dlatego na najbliższe tygodnie będę spoglądał z nadzieją i niepokojem, gdyż boję się, że obrońcy normalności z Krupówek rozjadą się po górach i doprowadzą do tego, że schroniska niebawem znów będą zamknięte.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!