Reklama

Wielka Fatra - najmłodszy park narodowy na Słowacji, obszar porównywalny do Bieszczadzkiego Parku Narodowego i Tatrzańskiego, piękne krajobrazy, tajemniczy szczyt Szip, wspaniały widok z wierzchołka Szip, strażnik Orawy - artykuł o wędrówce po Wielkiej Fatrze

Nasz południowy sąsiad niezmiennie mnie zaskakuje. Wystarczy jeden weekendowy wyjazd i rozumienie przestrzeni Karpat trzeba budować od nowa.

 

Poniższy tekst ukazał się w wydaniu nr 03/2020.

 

Wielka Fatra to jeden z lepiej rozpoznawalnych obszarów na Słowacji, tuż po Tatrach Wysokich oraz Niżnych, a także Małej Fatrze. I aż trudno uwierzyć, że znajdujący się tutaj Park Narodowy Wielka Fatra powstał dopiero w 2002 roku. Jest to zatem najmłodszy park narodowy Słowacji i jeden z większych terytorialnie. Jego powierzchnia wynosi ponad 400 km kw. Dla porównania - Bieszczadzki Park Narodowy ma niespełna 300 km kw., a Tatrzański zaledwie 200. I jedno wiem na pewno: Wielką Fatrę trudno do czegoś porównać, chyba że połączymy Bieszczady, Tatry, Beskid Wyspowy i Gorce.

 

Widok z Ostrego ponad masywem Szipa na Małą Fatrę. Główny masyw po lewej, w centrum Stoh, a po prawej charakterystyczny Wielki Rozsypaniec. Zdjęcie Andrzej Otrębski

 

Pół kilometra różnicy

 

Podróż w Wielką Fatrę zajmuje kilka godzin nawet mieszkańcom Małopolski. Trochę dziwnie to zabrzmi, ale jedyny szybki odcinek trasy to poranny przejazd… zakopianką. A potem to już mozolne 100 kilometrów drogami regionalnymi. Przejście graniczne w Chyżnem przekraczamy około godziny 7 rano, a stamtąd jeszcze półtorej godziny wąskich, choć jakże pięknych widokowo dróg słowackiej Orawy.

 

Po drodze mijamy zjawiskowy Zamek Orawski, położony za miejscowością Horná Lehota, a dalej przemysłowy Dolný Kubín otoczony wianuszkiem szczytów. I wtedy po raz pierwszy ktoś z naszej kilkuosobowej ekipy wskazuje na dostojną sylwetkę majaczącą w porannym słońcu. To jest właśnie nasz tajemniczy szczyt o dziwnej szeleszczącej nazwie „Szip”.

 

 

I tak, okrążywszy pasmo od północy i zachodu docieramy do wąskiej doliny Wagu, gdzie nawigacja prowadzi nas do miejsca postoju w położonej u stóp masywu miejscowości Stankovany, tuż przy ważnej magistrali kolejowej Koszyce-Żylina. Parkujemy w centrum miejscowości, skąd ruszamy zielonym szlakiem wzdłuż rzeki na zachód - najpierw asfaltem, a potem bitą drogą. I choć to początek wędrówki, to już teraz kark nas boli od podnoszenia głowy do góry, by spojrzeć na majestatyczne zielone pagóry, otaczające wąską i głęboką dolinę Wagu. Różnica wysokości do najbliższych wzniesień to blisko 500 metrów.

 

[paywall]

 

Ale dyskutując o sporym nastromieniu, prawie mijamy zejście szlaku, który nagle znika w gęstwinie lasu. Teraz już nie ma zmiłuj. Od razu dzida do góry, żeby człowiek mógł się rozbudzić po długiej podróży bez porannej kawy. Wąska ścieżka prowadzi zakosami coraz wyżej, omijając koryta mniejszych potoków. I po trzech kwadransach wyprowadza nas na otwartą przestrzeń.

 

Bohater „Pikniku pod Wisząca Skałą”

 

Szybko przekonujemy się, że wybór początku szlaku w Stankovanach, był właściwy. Owszem, na początku bardzo się zmęczyliśmy - to prawda. Ale dzięki temu drugie śniadanie możemy zjeść naprawdę w bardzo efektownym miejscu. Stary przysiółek pasterski z widokiem na lekko ośnieżone grzbiety Wielkiego Krywania to coś wyjątkowego. Trudno sobie wyobrazić lepszy, wysunięty obóz pierwszy.

 

Podsip (750 m n.p.m.), bo tak nazywa się to miejsce, to rozległa polana z szumiącą wysoką trawą i rozłożystymi drzewami polana, na której schowały się zapomniane chyba nieco drewniane budynki. Trudno powiedzieć, czy miejscowi wykorzystują je sezonowo, czy też od dawna są opuszczone. Widzimy jednak wyraźnie, jak las wkrada się między nie, a trawę dookoła udeptują grupy weekendowych turystów. Jedynie ptaki i owady zadomowiły się tutaj na dobre. Wysoko, na granicy nieba i drzew, bielą się skalne turnie, które są swoistymi strażniczkami tego miejsca. A zajadając kanapkę, w otoczeniu szeleszczących cykadami traw, czuję się niczym bohater „Pikniku pod Wisząca Skałą”.

 

Za budynkami szlak zielony krzyżuje się z żółtym, który prowadzi na wierzchołek Szipa. Dopiero teraz spotykamy pierwszych turystów na szlaku. Kilka osób schodzi z góry, a kilka podchodzi z doliny od zachodu. Wszyscy wyglądają na odrobinę zmęczonych, ale widać po ich twarzach, jak chłoną niesamowity, wiosenny krajobraz.

 

Podświadomie szukam schodów

 

Ruszamy do góry, chowając się w widnym buczynowym lesie. Ścieżka prowadzi teraz coraz wyżej stromym zboczem, między skalnymi stopniami i korzeniami drzew. W pewnym momencie intuicyjnie szukam drewnianych schodów jak na Tarnicę w Bieszczadach albo przynajmniej wydrążonych stopni. Ale Słowacy chyba inaczej interpretują trudności w terenie. Wystarczy powiedzieć, że według tablic dystans 1500 metrów pokonujemy w 1 godzinę i 10 minut.

 

Gdy zaczynamy osuwać się w dół razem z suchymi liśćmi i każdy chwyta najbliższe drzewo, w sercu dziękuję, że nie padało ani dzień, ani dwie doby wcześniej. Bo to ostro prowadzący pod górę fragment tuż poniżej łańcucha skał otaczających wierzchołek i piętrzących się niczym mur starej fortecy. Przed nami olbrzymi pień, który przegrał z wiatrem i płytką warstwą ziemi, zagradza ścieżkę. Przejście ponad nim i między jego wciąż zielonymi gałęziami okazuje się ciekawym doświadczeniem.

 

Wąski przesmyk wyprowadza nas ostatecznie na skalny balkon, a widok przypiera do skały. Na mapie widzimy, że nie przekroczyliśmy jeszcze granicy 1000 metrów n.p.m., a witają nas krajobrazy niczym w Pieninach Wysokich. Dalej może być tylko lepiej. Szlak lawiruje wąskim, skalnym i porośniętym niskimi drzewami grzbietem, męcząc kolana wysokimi stopniami. I nagle znajdujemy się na Zadnim Szipie (1143 m n.p.m.). Ten przedwierzchołek to duży, skalisty balkon z wysokim metalowym krzyżem i widokami aż po horyzont!

 

– Ale to jeszcze nie koniec wędrówki – ktoś trafnie zauważa z lekkim rozbawieniem, ale i nutą irytacji.

 

Szczyt niepodobny do niczego

 

Kolejny oddech, łyk wody i podążamy dalej. Ten krajobraz przypomina małe Dolomity z białymi iglicami i wąskimi korytarzami w skałach. I nie ma tu wiele przesady, bo turniczki szczytowe tworzą dosłownie szare dolomity, zwane też choczańskimi. Ścieżka też wąska na jedną osobę. Tętno przyspiesza, gdy nadchodzi ktoś z przeciwka. Turysta przed nami ma szerszy plecak i podczas pokonywania jednego z przesmyków zaklinował się. Musi zrzucić go z ramion i dopiero może napierać dalej. I gdy już nie można wyjść wyżej, docieramy na wierzchołek.

 

Szip (słow. Šíp, 1169 m n.p.m.) szumi szeptami sapiących, spoconych przybyszów. A zieleń mieni się późnowiosennymi odcieniami, współgrając z gradacją błękitu wzdłuż linii horyzontu. Tu i ówdzie rysuje się szachownica miejscowości ukrytych w podgórskich dolinach. Dostrzegamy mieniący zarys rzeki, a na horyzoncie bielą się Tatry Zachodnie.

 

Szczyt niepodobny do niczego, co widziałem wcześniej. Amfiteatr przyrody, który wręcz nakazuje zrzucić plecak, zasiąść na ławce z darni i podziwiać górski, falujący krajobraz. A mniej poetycko? Ten fatrzański szczyt określany jest strażnikiem Orawy. Ma wysokość naszej Mogielicy, choć jakże inną sylwetkę. Šíp po słowacku znaczy cierń albo kolec. Ale sylwetka chyba z każdej strony będzie wyglądać inaczej. Jest trochę jak masyw Babiej Góry. Częściowo odsłonięty wierzchołek z niewielką polaną opada stromo ku południowemu wschodowi. Kiedyś, gdy drzewa były niższe, panorama obejmowała zapewne pełen horyzont. Obecnie podziwiać możemy bardziej ograniczony, ale jakże niezwykły widok na Tatry Niżne, Góry Choczańskie po środku i duży fragment Tatr Zachodnich.

 

Na wierzchołku nie ma zbyt wiele miejsca, dlatego kolejne nadchodzące osoby krążą wśród kaskadowo schodzących ścieżek. Ale my napawamy się widokami, próbując dostrzec najwyższe wierzchołki Tatr Niżnych z Chopokiem na czele. Słońce i wysoka temperatura rozleniwiają nas dość mocno. A że tętno wyrównało się, podobnie jak poziom wody w organizmie, to najwyższa pora schodzić.

 

Jeszcze jeden szczyt na deser

 

Kierujemy się na południe, w kierunku Przełęczy Żaszkowskiej (słow. Žaškovské sedlo, 730 m n.p.m.), z której szlak szybko sprowadza do Stankovan. Ale gdy już docieramy na miejsce, naszym oczom ukazuje się szeroka polana w alpejskim klimacie i kilka swobodnie pasących się koni. Dzieci ciągną rodziców, by podejść bliżej, a my studiujemy szlakowskaz.

 

Okazuje się, że mamy starą mapę, a na znakach są nowe szlaki. Przeliczamy szybko czas i postanawiamy zobaczyć jeszcze jeden szczyt – Ostry. Zgrabnie przecinamy polanę, omijając niewielkie źródła i pole wypasu zwierząt. Posuwając się wzdłuż linii grzbietu, ponownie wchodzimy w las. Ale zanim znikamy w cieniu drzew, jeszcze raz spoglądamy za siebie. Z tej perspektywy gęsto porośnięty masyw Szipa nie zdradza ani trudności, ani widoków, jakie można podziwiać ze szczytu.

 

Szybkim leśnym podejściem osiągamy Przełęcz pod Ostrym (słow. Sedlo pod Ostrým, 980 m n.p.m.), skąd krótki odcinek wyprowadza nas na szczyt. Nazwa wcale nie jest przypadkowa, bo na Ostry (Ostré, 1066 m) nie wiedzie proste wejście. Ta skalna dominanta na wschodnim krańcu Szypskiej Fatry wita łańcuchami, wysokimi stopniami i sypkim podłożem. Ale gdy sapiąc z wysiłku, stajemy na szczycie ponad koronami drzew, daje się słyszeć głośne „wow”. Niewielka skalna baszta pozwala sięgnąć wzrokiem bardziej na zachód i ponad masywem Szipa dostrzec Wielki Rozsypaniec (słow. Veľký Rozsutec, 1610 m), o trzy metry niższy Stoh oraz pełną grań Małej Fatry z Wielkim Krywaniem (Veľký Kriváň, 1709 m) włącznie. Widać też północne grzbiety Orawy i Góry Choczańskie. A na horyzoncie majaczy masyw Babiej Góry.

 

Losowanie na koniec

 

Po zejściu tą samą trasą, nie wracamy już na polanę pod Szipem, ale od przełęczy podążamy żółtym szlakiem w kierunku na Hawrań i Lubochnię. Czasowo wychodzi niewiele dłużej, ale nas kuszą nowe szlaki. Havran (882 m n.p.m.) to niezwykłe miejsce, podobnie jak sam Ostry. Ten wąski grzbiet schodzący stromo do doliny Wagu, do ostatniej chwili trzyma wędrowca w niepewności. Wąski, porośnięty buczyną, ciągnie się w nieskończoność. A na końcu czeka nas odważne spojrzenie w dół, gdzie rzeka i dachy Lubochni, miejscowości u stóp masywu, rysują się niczym makieta.

 

Stąd zaczyna się strome zejście krętymi, nieco zarośniętymi ścieżkami. Gdy docieramy do szerokiej drogi leśnej, a potem do torów, nogi drżą ze zmęczenia. Ale tuż za mostem czeka zimna kofola. I losowanie. Kto podjedzie stopem do Stankovan po samochód?

 

 

INFORMACJE PRAKTYCZNE 

 

Dojazd

Z Krakowa kierujemy się zakopianką, z której skręcamy na Chyżne. Na Słowacji przez Dolny Kubin dojeżdżamy do miejscowości Stankovany (ok. 170 km, 3 h z Krakowa).

 

Noclegi

Domček a Privát Jola
Rojkov 455, Stankovany
https://pl.megaubytovanie.sk/domcek-privat-jola

Motel Gombáš
Hubová
https://pl.megaubytovanie.sk/motel-gombas

 

Trasa

zielony: Stankovany – Podszip 1h ↑ 45 min ↓

żółty: Poszip – Zadni Szip – Szip 1h 45 min ↑ 1 h 30 minut ↓

żółty: Szip – Żaszkowska Przełęcz 1h ↓ 1h 30 min ↑

zielony: Żaszkowska Przełęcz – Siodło pod Ostrym 40 min ↓ 1h ↑

żółty: Siodło – Ostry – Siodło 30 min ↑↓

żółty: Siodło – Lubochnia 1h 30 min ↓ 2h ↑

Czas przejścia: 6 h, dystans: 15 km. Suma podejść: 1272 m, zejść: 1255 m.

 

W wydaniu drukowanym ten artykuł znajdziesz pod tytułem "Szip znaczy cierń"

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 01/08/2024 02:33
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.

Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.

Zaloguj się

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do