Bacówka Brzanka – schronisko w sercu Pogórza Ciężkowickiego z 40-letnią historią, wyjątkową atmosferą i legendarnymi pierogami pani Małgosi.
Wstyd przyznać, lecz nigdy tu wcześniej nie byłem.
Żaden wstyd, nie Pan jeden. Brzanka to miejsce dla wtajemniczonych, koneserów i miłośników Pogórza Ciężkowickiego. Chociaż otwarte dla wszystkich.
Skąd się wzięła ta bacówka? Wygląda jak "moskałówka".
Bo to jest "moskałówka". Podobnie jak bacówki na Maciejowej, Rycerzowej, pod Małą Rawką i kilka innych. A skąd się tu wzięła? Wybudowano ją w 1981 roku z inicjatywy lokalnych działaczy PTTK, którzy stwierdzili, że na Pogórzu brakuje infrastruktury turystycznej. PTTK zarządzało bacówką do 1990 roku. Ale po tak zwanej transformacji ustrojowej uznało obiekt za nierentowny i przekazało nas w gminie Tuchów.
Nas?
Tak, bo kierownikiem Brzanki był wtedy mój mąż, który stwierdził, że nie ma sensu sprzątać cudzej bacówki. I albo ją kupujemy, albo szukamy własnego miejsca. Bardzo nie chcieliśmy stąd odchodzić, więc rozpoczęliśmy negocjacje z gminą. Trwały długo, bo aż do 1995 roku, gdy wreszcie doszliśmy do porozumienia i zaczęliśmy spłacać Brzankę. Trzy lata później staliśmy się jej właścicielami.
Jak trafiliście na Brzankę?
Zawsze lubiłam aktywność fizyczną. Ta pasja połączyła nas z mężem. Uprawialiśmy turystykę górską, narciarską i kajakarską. Spędzaliśmy aktywnie każdą wolną chwilę. Uczestniczyliśmy w prawie wszystkich rajdach tarnowskiego koła PTTK. Skończyłam studium obsługi ruchu turystycznego, pracowałam w biurze podróży. To chyba tam ktoś znajomy wspomniał, że gospodarze Brzanki odchodzą na emeryturę i chcą przekazać obiekt komuś młodszemu. Postanowiliśmy spróbować.
Znaliście już wtedy tę bacówkę?
O tyle, o ile. Byliśmy tutaj raz, na rajdzie pracowników turystyki. Pamiętam ławeczkę przed bacówką i naszą rozmowę. - Fajne jest to miejsce - powiedział mąż. - Nieźle by się tu pracowało - przytaknęłam. Ten nasz dialog był jednak wówczas zupełnie niezobowiązujący. Aż tu nagle, 1 kwietnia 1985 roku zostaliśmy zatrudnieni na Brzance.
W prima aprilis?
Dokładnie tak. Dobry znak, prawda? Nie wiem kiedy minęło tych 35 lat.
Jak tu wtedy było?
Ruch turystyczny, nawet na Pogórzu, był ogromny. Organizowano mnóstwo rajdów i zimowisk. Brzanka pękała w szwach. Harcerzy i grupy szkolne przyjmowaliśmy przez niemal cały rok, we wszystkie dni tygodnia. Turystom indywidualnym trudno było zarezerwować tu nocleg. Spokojniej robiło się tylko w listopadzie i marcu. Teraz grup młodzieżowych już nie ma, a ruch mamy tylko w weekendy. W naszym interesie jest więc, by te weekendy trwały od wtorku do niedzieli. Ale niestety, nawet najdłuższe rzadko są takie długie... (śmiech).
Jak sama bacówka zmieniła się przez ten czas?
W gruncie rzeczy nieznacznie. Podnieśliśmy standard, zmniejszając nieco liczbę miejsc noclegowych. Obecnie jest ich jedynie 25, aby tłok nie powodował dyskomfortu. Wyremontowaliśmy sanitariaty, dbamy o ich czystość, nie brakuje wody ciepłej i zimnej. To zresztą zasługa mojego męża, bo ujęcie wybudowane zgodnie z projektem okazało się suche, lecz Jerzy znalazł fantastyczne źródło i nawet w najbardziej bezdeszczowe lata nie brakuje nam wody. Zadbaliśmy o nastrój w jadalni...
Ten kominek jest sprawny?
Ależ oczywiście! Nasi goście założyli nawet Stowarzyszenie Miłośników Kominka i wykonali specjalną pieczątkę. Proszę popatrzeć: odnotowaliśmy to w Księdze Pamiątkowej.
Imponująca!
Sięga 35 lat wstecz, gdy przyszliśmy na Brzankę. Cała nasza historia jest w niej zapisana. Ale ostatnio wpisów jest coraz mniej. Bo po pierwsze, ja coraz ostrożniej ją wydaję, a po drugie, jej funkcję przejął obecnie nasz fanpage – cóż signum temporis. Znakiem czasu jest też nasza kuchnia, której wyposażenie zupełnie nie przypomina już tego sprzed ćwierć wieku. To zasługa dofinansowania, które udało nam się zdobyć.
Menu rzeczywiście robi wrażenie... Pizza w ośmiu rodzajach, to niezbyt typowe dla bacówki...
Ale nie ma hawajskiej... (śmiech). Zaopatrujemy się u lokalnych dostawców, więc wśród składników znajduje się to, co można kupić w okolicy: kiełbasa, boczek, szynka, pomidory, ser. Próżno w niej szukać ananasa, oliwek, czy frutti di mare. A mąkę na ciasto przywozimy z młyna. Jest lokalnie, zdrowo, smacznie. Furorę wśród naszych gości robią też knedle, pierogi, barszcz z uszkami i bigos brzankowy.

Jak widzę, pod bacówkę można swobodnie dojechać autem.
Tak, teraz już tak, zarówno samochodem osobowym, jak i autokarem, lecz dla nich parkingu nie mamy. Obecnie cała droga jest wyasfaltowana, ale ostatni, dwuipółkilometrowy odcinek jest wąski i stromy. Zimą, gdy leży śnieg, to bez łańcuchów można poćwiczyć tam jazdę do tyłu... (śmiech).
Pani już się to zapewne nie zdarza?
Zakładanie łańcuchów jest dla mnie piekielnie trudne, więc gdy męża zabrakło, musiałam się nauczyć jeździć tak, by wyjeżdżać bez wsparcia.
Bez łańcuchów?
Bez łańcuchów i bez zatrzymywania. Teraz droga jest zadbana, bo prowadzi też do sąsiadującego z Brzanką przysiółka Ratówki, który rozbudowuje się w oczach. Na szczęście nie w naszym kierunku, ale domki letniskowe wyrastają tam jak grzyby po deszczu. Warunki temu sprzyjają, bo teren jest uzbrojony w prąd i gaz.
W bacówce jest gaz z sieci?
Tak, osobiście z mężem wykopywaliśmy rów pod przyłącze. Natomiast prąd jest w bacówce od początku, ale przez pierwszy rok lub dwa nie było tu telefonu. Dysponowaliśmy tylko radiostacją, która częściej była niesprawna niż sprawna. Potem założyliśmy tak zwany radiotelefon, a teraz mamy już normalną linię oraz w miarę dobry zasięg sieci komórkowych.
Zatrudniają Państwo personel?
Tak, ale tylko jedną osobę, panią Małgosię, w kuchni.
Zaraz, zaraz... Czy to jej autorstwa są te legendarne pierogi, o których filmik widziałem kiedyś na YouTube?
Oczywiście. Filmik jest nadal dostępny w sieci. Można go łatwo znaleźć wpisując frazę "Bacówka Brzanka, pierogi pani Małgosi". Zamiast jednak oglądać je na szklanym ekranie, lepiej jest przyjść do nas i spróbować...

Jaki jest obecnie przeciętny turysta na Brzance?
Dzisiaj to dość często stały bywalec, niekiedy już w drugim pokoleniu. Proszę spojrzeć na przykład na ten wpis w Księdze: „Na Brzance jest pięknie, ostatnio byłam tu przed rokiem, a po raz pierwszy dwadzieścia pięć lat temu”. Większość odwiedzających to turyści indywidualni, rodziny z dziećmi oraz zaprzyjaźnione grupy, ale nie brakuje też ekip zorganizowanych, jak chociażby z Klubu Górskiego Karpaty z Azotów, Pogórzańskiego Stowarzyszenia Rozwoju, Klubu Zdobywców Pasma Brzanki, czy facebookowej grupy "Jej Wysokość Brzanka".
Litości! Nie tak szybko...
Klub Górski Karpaty co roku organizuje u nas spotkania, pokazują slajdy, wyświetlają filmy z wypraw, wspominają. Kiedyś odbywały się tu nawet spektakle teatralne. A Klub Zdobywców Pasma Brzanki gościł u nas całkiem niedawno. W bacówce rozpoczynał się i kończył kolejny ich rajd. To inicjatywa Piotra Firleja, przewodnika, pasjonata, lokalnego działacza, wybitnie zaangażowanego w promocję Pasma Brzanki, Pogórza Ciężkowicko-Rożnowskiego i Skamieniałego Miasta. A nie jest to tutaj takie łatwe, jak w rejonach modnych i popularnych turystycznie. Piotr napisał przewodnik "Jej Wysokość Brzanka", organizuje lokalne eventy. Pamiętam gdy, jako student, właśnie na Brzance zaliczał egzamin z geografii turystycznej. I oczywiście zdał na piątkę. Cóż, PTTK trochę o nas zapomniało, a Piotr niestrudzenie udowadnia, że nie trzeba zdobywać Korony Himalajów, Korony Ziemi lub Gór Polski, bo do szczęścia może wystarczyć Korona Brzanki, czyli 22 urocze pagórki. Zresztą co ja tu będę panu opowiadała o Piotrze, on zasługuje na osobny wywiad.
A słynna Msza Ostrzelana to też jego pomysł?
Nie, Mszę Ostrzelaną od wielu lat organizuje i odprawia ksiądz Józef Jaworski, proboszcz w Jodłówce Tuchowskiej. Termin "ostrzelana" brzmi może niezbyt fortunnie, lecz Niemcy rzeczywiście zaatakowali partyzantów Batalionu AK Barbara uczestniczących w mszy świętej na Brzance, we wrześniu 1944 roku. I na pamiątkę tego wydarzenia odprawiane są tu rocznicowe msze. Dwa lata temu po raz ostatni w Mszy Ostrzelanej uczestniczył ostatni żyjący świadek ataku Niemców, płk Jerzy Pertkiewicz, który zawsze opowiadał zebranym o tamtych wydarzeniach. W pobliżu bacówki stoi krzyż pamiątkowy, a 200 metrów dalej wmurowana została tablica pamiątkowa, na którą miejsce znalazł mój mąż. Natomiast nową inicjatywą jest Pogórzański Bieg Niepodległości, który w ubiegłym roku zorganizował LKS Burzyn. Trasa biegu prowadziła Głównym Szlakiem Pogórzańskim, wiodącym oczywiście przez Brzankę.
Przez Brzankę prowadzi też wytyczony kilka lat temu szlak konny "Karpackie Podkowy".
Rzadko widuję tu jeźdźców na koniach. Większość naszych gości to turyści piesi lub zmotoryzowani z Tarnowa, Krakowa i okolic, którzy zostawiają w pobliżu samochód i wybierają się tu na kilkugodzinną wycieczkę. Okoliczne szlaki doskonale się to tego nadają. Są łagodne, piękne, widokowe, bo widać stąd nawet Tatry, no i czyste. Nie trzeba wyjeżdżać daleko, aby się miło przejść i odetchnąć świeżym powietrzem, smog zawsze zostaje poniżej. Doskonale to stąd widać. Brzanka jest zawsze ponadto.
A ponad Brzanką jest wieża widokowa...
Wybudowano ją w 2006 roku, a później powiększono i uporządkowano teren dookoła. Postawiono też wiatę, zamontowano też szereg plansz informacyjnych. Szkoda tylko, że od strony południowej nie wytyczono szlaku do obserwatorium astronomicznego w Rzepienniku, bo mógłby być hitem. Póki co, wieża jest największą atrakcją turystyczną w okolicy. Ale dla mnie Pasmo Brzanki samo w sobie jest najpiękniejsze na świecie, nie potrzebuję ekstra atrakcji. Mam tu swoje ulubione ścieżki. Najchętniej chodzę z kijkami pod kapliczkę i z powrotem, albo idę zielonym szlakiem rowerowym w stronę Ryglic. To zabiera godzinę, na więcej nie wystarcza mi już siły i czasu. Ale im dłużej tu jestem, tym bardziej kocham Brzankę. Mam wrażenie, że tutaj się urodziłam. To moje miejsce na ziemi.
Nigdy nie miała Pani go dość?
Nigdy. Każda przeciwność losu wzmagała we mnie poczucie, że jestem u siebie i muszę dać sobie radę.
Jakie przeciwności ma Pani na myśli?
Przede wszystkim śmierć męża. Był tu niezbędny. Odszedł w 2001 roku, zostałam sama, z uczącymi się dziećmi. Schronisko potrzebuje mężczyzny. Pomagało mi wielu znajomych. Zrobili dużo, jestem im bardzo wdzięczna, ale to nie to samo. Brak męża spowodował stagnację. Ale nawet wtedy nie myślałam o tym, jak stąd odejść, lecz co zrobić, aby tu zostać. A ofert zakupu bacówki nie brakowało... Sytuacja zmieniła się dopiero, gdy syn skończył studia i zaczął mnie wspierać. To właśnie dzięki Hubertowi i jego partnerce, Magdalenie, Brzanka na nowo nabiera skrzydeł. Młodzi już tworzą świetną atmosferę w bacówce, utrzymują jej klimat, a równocześnie zmieniają to, co zaniedbałam. Mają siłę, zapał i umiejętności. Ustępuję im miejsca, lecz nie odstępuję bez reszty. Nadal, nie zważając na PESEL, zamierzam snuć się po bacówce, snując opowieści... (śmiech).
Pochodzi z Tarnowa. Skończyła policealne studium obsługi ruchu turystycznego. Od roku 1985 pracuje na Brzance, a od 22 lat jest właścicielką bacówki.
Tekst ukazał się w wydaniu nr 04/2020
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie