W świecie, gdzie dostęp do internetu staje się standardem nawet w bazach pod ośmiotysięcznikami, warto zastanowić się, co tracimy będąc zawsze online. Monika Witkowska zabiera nas w podróż po górach, gdzie offline znaczy więcej niż połączenie z siecią.
Coraz trudniej oderwać nam się od bycia online. Nawet w bazie pod ośmiotysięcznikami internet to już standard. Jeśli agencja go nie zapewnia, to wspinacze mają własne rozwiązania. Aktualnie na topie jest Starlink, bo choć można Elona Muska nie kochać, ale z zapewnianej przez niego łączności zrezygnować trudno.
Wspominając swoje górskie wyprawy, dzielę je na dwa rodzaje: te, na których dostępu do sieci brakowało, i takie, na których był. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Weźmy luksus bycia online. Kontakt z bliskimi to niewątpliwy atut, to również możliwość ściągania prognoz pogody (istotne przy planowaniu akcji górskiej). Poza tym można świat i znajomych informować o tym, co się na górze dzieje - w myśl znanej zasady "nie ma cię na Facebooku (Instagramie czy X), znaczy się: nie istniejesz". Minusy? Towarzystwo siedzi z nosami w telefonach czy laptopach, często wręcz zapominając, że warto popatrzeć na otaczające obóz widoki.
Dla mnie najlepszymi wyprawami były te, na których internetu nie było. Zbieranina przypadkowych ludzi z różnych krajów, szybko przekształcała się w zgraną paczkę dobrych kumpli. Graliśmy w karty, szachy, a przede wszystkim dużo rozmawialiśmy. Na każdy temat i to nawet dość intymny. Pamiętam, jak na wyprawie na Everest, stałym motywem okazały się dokuczające niektórym… hemoroidy. Był też czas i motywacja do kursowania między obozami - wzajemne wizyty sprawiały, że czuliśmy się jak w jednej górskiej rodzinie.
- To se ne vrati - powiedzieliby Czesi. Zwłaszcza, że coraz częściej w zdobywaniu gór liczy się nie tyle pasja, ile chęć zdobycia różnie rozumianej sławy. A internet pomaga w tym dość skutecznie.
Pamiętam, jak w trakcie wspinaczki K2 - między obozem I i II - wraz z kolegą Norwegiem zostaliśmy przystopowani przed tzw. Kominem House`a. Powód? Kilkanaście metrów nad nami skalną przeszkodę blokowała pewna dziewczyna. Miejsce, w którym staliśmy, z racji lecących z góry kamieni, bezpiecznie nie było (dwie osoby na tej wyprawie zginęły właśnie od kamieni). Dlatego po kilku minutach zaczęliśmy się niecierpliwić, aż wreszcie Norweg nie wytrzymał i dość stanowczo nakazał dziewczynie, by jednak się pospieszyła. Odpowiedź nas powaliła: - Chwileczkę! Przecież muszę nakręcić filmy na Instagrama! Dziewczyna ostatecznie na K2 nie weszła, ale przypuszczam, że relacjami grono fanów sobie zwiększyła.
Nie będę jednak zaprzeczać, że łączność w kontaktach z bliskimi to czasem dobra sprawa. "Czasem", bo trudno wyczuć granicę, kiedy pomaga, a kiedy przeszkadza. Jeśli dopada nas kryzys, mam przede wszystkim na myśli ten psychiczny, dobre słowo ze strony rodziny albo przyjaciół naprawdę wiele znaczy.

Na K2 doceniłam to zwłaszcza w obozie III (na wysokości już prawie 7400 m n.p.m.), gdy dość niespodziewanie dopadła nas śnieżna wichura. Powiem szczerze - nigdy czegoś na taką skalę nie przeżyłam. Przypominały mi się opowieści o wspinaczach w namiotach, których wietrzysko zepchnęło w przepaść. Baliśmy się też lawiny. Satelitarne SMS-y od męża odbierane przez specjalny komunikator InReach (niewielkie urządzenie firmy Garmin) dały mi wtedy naprawdę duże wsparcie i świadomość, że nie jestem w tych trudnych chwilach sama. Z drugiej strony lepiej nadmiernie nie przyzwyczajać bliskich do stałych kontaktów. Mój mąż nie kryje, że dawniej, gdy wyjeżdżałam na kilka tygodni czy nawet miesięcy, owszem, początkowo było mu ciężko, potem zaś przywykł. Brak wiadomości przyjmował za dobrą wiadomość i skupiony na codziennym życiu czekał cierpliwie na mój powrót.
Z nastawieniem na codzienne seanse łączności jest już inaczej. Pamiętam, jak na Manaslu podczas wyjścia aklimatyzacyjnego, zapomniałam zabrać swego InReacha. Paweł przez kilka dni nie wiedział, co się u mnie dzieje, więc sporo siwych włosów na jego głowie to pamiątka właśnie tamtych dni. Albo sytuacja z Broad Peaka, gdy podczas powrotu z nieudanego ataku szczytowego, w komunikatorze wyczerpała mi się bateria. Zanim dotarłam do bazy i ją podładowałam, trochę czasu minęło. Tak więc w końcu wysłany do bliskich SMS brzmiał tak: "Wszystko ok. Jestem już po kąpieli i po kolacji". Ale mi się wtedy dostało! "To my się tu wszyscy o Ciebie martwimy, nie wiemy czy żyjesz, a ty sobie tam spa urządzasz?". W sumie to ich rozumiem.
I tak dobrze, że nie zaaplikowałam im stresu takiego jak mój kolega, który miał w swoim InReachu włączoną funkcję śledzenia (tzw. tracker). Tymczasem podczas trudnego wspinania źle wpięty komunikator się odczepił i poleciał w przepaść, przesyłając ślad szybkiego, dwukilometrowego lotu... Można sobie wyobrazić co pomyśleli ci, którzy w międzyczasie wiernie mu kibicowali. Sama im szczerze współczuję.

Na zakończenie przykład, że nie tylko w najwyższych górach czasem warto zrobić sobie przerwę od internetu. Kiedyś razem z dwoma nastolatkami wziętymi z poprawczaka (w ramach specjalnego projektu resocjalizacyjnego) zawitałam do chatki studenckiej w Ropiance w Beskidzie Niskim. Miejscówka to idealna na cywilizacyjny odwyk, przysłowiowa głusza. Chłopcom chata się spodobała. Zrobili telefonami jej zdjęcia, ale wysłać ich już nie mogli - brak zasięgu. Kiedy wyznali, że coś by zjedli, usłyszeli że OK, ale najpierw trzeba narąbać drewna na opał i przynieść wody ze studni. Największe wrażenie zrobiło na nich jednak to, że w chacie nie ma w ogóle prądu, a więc i światła, tak więc wieczór spędziliśmy przy lampach naftowych.
Po 10 dniach górskiej wędrówki, w trakcie której widzieliśmy mnóstwo ciekawych miejsc, zapytałam ich, co im się najbardziej podobało. Bez wahania odpowiedzieli, że właśnie ta chata. Powód? Odkryli, że można spędzić niesamowity wieczór bez telefonu, po prostu rozmawiając. Czyli wracamy do tego, co na początku wspomniałam o Himalajach: czasem warto być offline. Niezależnie od wysokości.
Tekst ukazał się w wydaniu nr 03/202
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie