Reklama

Janusz Majer - Góry w cieniu życia. Rozmowa z człowiekiem-encyklopedią. O książce, pasji i przygodach górskich. Biwaki powyżej 8000 m.n.p.m. i plany na K2.

Z Januszem Majerem, himalaistą i kierownikiem wielu polskich wypraw, rozmawia Paulina Grzesiok.

 

Z Januszem znamy się od kilku lat. Jest doskonałym kompanem górskich wyjść skiturowych, rejsów za Kołem Podbiegunowym, wieczornych gawęd przy lampce wybornego wina, czy w końcu tańców na imprezach integracyjnych ludzi gór. Na parkiet wchodzi pierwszy, schodzi jako ostatni. O sobie mówi skromnie, ale zapytany o piątą ścieżkę, za czwartym kamieniem w górach na drugim krańcu świata, opowiada z błyskiem w oku. Taki oto jest Janusz Majer. W październiku nakładem wydawnictwa SQN ukazała się książka o nim “Janusz Majer – Góry w cieniu życia”. Jest więc idealny pretekst do rozmowy.

 

Człowiek encyklopedia

 

Jesteś osobą, która zamiast mówić o sobie, woli działać. Jak zatem do tego doszło, że ktoś przekonał Cię w końcu do spisania nie tylko górskiej historii?

Wydanie książki “Góry w cieniu życia” to właściwie przypadek. Pewnego dnia Darek Jaroń przyjechał do mnie z prośbą o poradę. Zapytał do kogo powinien się zwrócić, bo miał z wydawnictwem SQN podpisaną umowę na książkę dotyczącą lekarzy górskich. Wiedziałem wtedy, że na dniach na rynek trafi książka “Lekarze w górach”, którą napisali Wojciech Fusek i Jerzy Porębski. Ale ponieważ umowa z wydawnictwem była wiążąca, to zaproponowałem, że Darek może spisać moje wspomnienia.

 

Wiele osób ze swoimi górskimi wątpliwościami idzie do Ciebie po pomoc jak w dym – począwszy od topografii, a skończywszy na rozlicznych znajomościach i kontaktach. Jesteś człowiekiem encyklopedią! Jak Ty zapamiętujesz te wszystkie dane, nazwiska i nazwy?

Wynika to chyba z tego, że górami interesuję się bardzo mocno i to nieprzerwanie przez wiele długich lat. Przez liczne wyjazdy poznałem to środowisko i aktywnie w nim działam. Stąd moje liczne międzynarodowe kontakty. A że co chwilę do tej zebranej wiedzy się wraca, to łatwiej to wszystko spamiętać.

 

Janusz Majer w bazie pod Broad Peakiem
fot. Walek Fiut

 

Masz bardzo bogate zaplecze książkowe, którym możesz się podeprzeć. Twoja domowa biblioteczka na niejednej osobie zrobiła ogromne wrażenie.

W naszym domu w Górkach Wielkich książki już dawno wyszły z biblioteki i są aktualnie w każdym pokoju i na każdym regale. Są to nie tylko pozycje o tematyce górskiej, choć przyznać muszę że ten zbiór stanowi moje oczko w głowie. Mnóstwo jest tutaj książek, które pojawiają się aktualnie na rynku wydawniczym oraz tych, które świadczą o moich życiowych zainteresowaniach, a tych miałem sporo. Chcąc zgłębić temat do cna, sięgałem po wszelkie możliwe publikacje na rynku.

 

Zaczęło się w pustej dolince

 

Jesteś typem organizatora i kierownika. Szefowałeś Klubem Wysokogórskim w Katowicach, prowadziłeś z Arturem Hajzerem firmę Alpinus, a następnie HiMountain. Do tego kierowałeś licznymi wyprawami górskimi czy wreszcie programem Polski Himalaizm Zimowy. Czy to ma się we krwi, czy liderem zostaje się z przymusu?

Mnie takie przewodzenie zawsze pociągało. Przytoczone przez Ciebie przykłady nie były elementem planowanego działania. Po prostu czułem się z tym dobrze i jakoś tak naturalnie mi to wychodziło. Na przykład moje zainteresowanie górami w pierwszych latach działalności wspinaczkowej skupiało się wokół wyszukiwania kolejnych ekspedycyjnych celów. Raz znaleziony cel wspinaczkowy w konsekwencji pociągał za sobą organizację wyprawy, a w dalszej kolejności jej kierownictwo.

 

Janusz Majer w górach Yosemite
fot. Ryszard Pawłowski

 

Jak zatem wyglądał początek Twojej ścieżki w góry?

Kiedy byłem nastolatkiem, wybrałem się do Zakopanego na obóz treningowy zespołu szczypiornistów. Grałem wówczas w piłkę ręczną w Międzyszkolnym Klubie Sportowym w Siemianowicach. Mając świetną bazę wypadową, zaplanowaliśmy wycieczkę w Tatry. Plan zakładał przejście z Doliny Pięciu Stawów Polskich, przez Kozią Przełęcz na stronę Hali Gąsienicowej i powrót na dół. Zrobiliśmy krótki postój w Pustej Dolince i wówczas moim oczom ukazali się taternicy, wspinający się na Zamarłej Turni. To był impuls.

Kiedy skończyłem 17 lat, dostałem zgodę od rodziców na kurs wspinaczkowy w katowickim kole Klubu Wysokogórskiego. Nie istniał wówczas jeszcze Polski Związek Alpinizmu. Zamiast tego był jeden centralny Klub Wysokogórski i pomniejsze koła w poszczególnych miastach. Moim instruktorem był Jerzy “Druciarz” Rudziński. Ciekawostką jest, że moją pierwszą drogą taternicką była właśnie droga na Zamarłej Turni – a dokładniej klasyk tej słynnej, tatrzańskiej ściany Lewi Wrześniacy.

 

Magic Lane była szczególna

 

Która wyprawa miała dla Ciebie najważniejsze znaczenie?

Ciężko jednoznacznie stwierdzić, bowiem każda był zupełnie inna i dawała mi niesamowitą motywację do następnych wyjazdów i snucia nowych planów. Wszystkie doskonale pamiętam. Jednak najwięcej emocji przyniosła mi kierowana przeze mnie wyprawa na K2 w 1986 roku. Jej celem było zdobycie szczytu nową drogą Magic Line, biegnącą filarem południowo-zachodnim. Podzieliliśmy się na dwa zespoły. Pierwszy w składzie Peter Bożik, Przemysław Piasecki i Wojciech Wróż zdobyli szczyt, a ja wraz z Anną Czerwińską i dotarliśmy na 8200 m n.p.m. Zaliczyliśmy wówczas dwa biwaki powyżej 8000 m.

 

Janusz Majer z Jackiem Wiltosińskim
fot. Jacek Wiltosiński

 

Jak wygląda biwak w strefie śmierci, czyli powyżej magicznej wysokości 8000 metrów?

Byliśmy bez tlenu. W ścianę wchodziliśmy na lekko, tylko ze śpiworami i puchowymi kurtkami. Podczas pierwszego biwaku wykorzystaliśmy rozdarte szczątki namiotu, które ostały się tu po francuskiej wyprawie z 1974 roku. Pierwszej nocy długo wytapiałem wodę z lodu, by maksymalnie skrócić tę nockę. Następny biwak złapaliśmy w jednoosobowym namiocie należącym do Renato Casarotto, który również przemieszczał się po tej linii. Rano dzięki łączności radiowej dowiedzieliśmy się, że zginął Wojtek Wróż. Postanowiliśmy się wycofać i nie kontynuować już dalszej wspinaczki. To uratowało nam życie, ponieważ następnego dnia rozpętała się potworna burza, która uwięziła na ramieniu K2 kilka osób. Niestety, niektóre nie wróciły do bazy - w tym również Dobrosława Miodowicz-Wolf, zwana przez wszystkich Mrówką.

 

Zimowe K2 z aklimatyzacją w Ameryce Południowej

 

Co dalej z K2? Tym oczywiście dla Polaków?

Jeśli chodzi o polską wyprawę, to pierwszą kwestią jest pozyskanie sponsora. Pracujemy nad tym wspólnie z Krzyśkiem Wielickim i Piotrem Tomalą (przejął po Majerze kierowanie PHZ – red.). Próbujemy znaleźć strategicznego partnera, który obejmie cały program. Mam tu na myśli dwie letnie wyprawy oraz jedną zimową, jakie powinny odbyć się przed tą właściwą ekspedycją na K2. Drugą kwestią jest zespół. Mamy świetnych młodych wspinaczy, między innymi środowisko krakowskiego Klubu Wysokogórskiego Sakwa, czy część ludzi z Młodzieżowej Grupy PZA.

Kolejna kwestia to taktyka działania. Tu rozważamy, czy nie podzielić zespołu na dwie grupy. Część ekipy zakładałaby poręczówki na K2, a na przykład dwie do czterech osób aklimatyzowałyby się w tym czasie na sześciotysięcznikach Ameryki Południowej. Potem od razu mogłyby przystąpić do działania. Tu świetnie sprawdziłyby się osoby z bardzo dobrą wydolnością jak Andrzej Bargiel czy Adam Bielecki.

 

A co z komercyjnym zdobyciem K2?

Ostatni niezdobyty zimą ośmiotysięcznik stał się sprawą bardzo medialną, a nawet komercyjną. Agencja Seven Summits kierowana przez Rosjanina Alexa Abramova, mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, zaplanowała już dwie międzynarodowe wyprawy. Główny trzon pierwszej z nich stanowią Szerpowie, którzy mają poręczować, używając tlenu. Część obcokrajowców chce się wspinać z tlenem, część natomiast bez. Druga wyprawa to zespół wspinaczy z byłego Związku Radzieckiego. Przez rok czy półtora mają trenować i odpowiednio przygotowywać się do zimowej szarży na K2, by w kolejnym sezonie zaatakować szczyt. Temu przedsięwzięciu dawałbym większe szanse. Będę się przyglądać tym poczynaniom, choć moim zdaniem jeśli mowa o K2, to trzeba mieć kolosalne doświadczenie i wiedzieć, co znaczy zima w Karakorum.

 

W górach jest jeszcze wiele białych plam

 

Jesteś wybitnym znawcą gór. Widzisz największy potencjał do działalności górskiej w małych zespołach?

Kiedy obejmowałem kierownictwo projektu Polski Himalaizm Zimowy po Arturze Hajzerze, celowo zmieniłem nazwę projektu na Polskie Himalaje. Przyświecała mi idea, by w cały program polskiego wspinania włączyć także inne szczyty, nie tylko zimą. Program wspiera dziś wyjazdy małych zespołów, które w stylu alpejskim robiłyby drogi na sześcio- czy nawet siedmiotysięcznych szczytach. Odbyły się już dwie wyprawy zakończone wielkim sukcesem, które pretendowały nawet do zdobycia Złotego Czekana.

 

O jakie przedsięwzięcia chodzi?

Pierwsza to wyprawa Tomka Klimczaka, który dostał jako pierwszy zezwolenie do doliny Lachit, znajdującej się na krańcu Karakorum pod pakistańską jurysdykcją. Wraz z Maciejem Bedrejczukiem, Marcinem Wernikiem oraz Maćkiem Janczarem wytyczyli linię Polish Couloir na dziewiczym szczycie. Byli pierwszymi wspinaczami w tej dolinie. Kolejnym świetnym przejściem było zdobycie sześciotysięcznego, dziewiczego szczytu San Lian East w chińskiej prowincji Syczuan w masywie Minya Konka. Dokonali tego Marcin Rutkowski, Wojciech Ryczer oraz Rafał Zając, nazywając swoją drogę Hard Camping. Wiele do zrobienia jest w północnym Karakorum, którego nietknięte jeszcze ludzką stopą doliny eksplorowaliśmy z Krzyśkiem Wielickim, a następnie opracowywaliśmy dokładnie z Jurkiem Walą.

 

Wyprawa na Annapurnę
fot. archiwum Janusza Majera

 

Jest zatem jeszcze wiele białych plam, jeśli chodzi o górskie masywy?

W samym Karakorum są jeszcze rejony, gdzie mamy mnóstwo szczytów sięgających 6000 m n.p.m., które do tej pory nie zostały zdobyte. Mają one różnorodny charakter i można je zdobyć zarówno w sposób wspinaczkowy, jak i trekkingowy. Są doliny, w których nie było jeszcze człowieka. Można się tam poczuć jak prawdziwy odkrywca z XIX wieku. Co ciekawe, te rejony są łatwo dostępne. Piękne szczyty znajdują się również na wschód od Tybetu, czy na granicy Bhutanu i Chin. Niestety, na razie są one niedostępne ze względów politycznych. Ciężko dostać pozwolenie, ale i to może kiedyś się zmieni. Te góry mają ogromny potencjał.

 

Potrzeba 50 lat, by to wszystko zdobyć

 

A co mniej popularnego poleciłbyś dla trekkersa, który chciałby mieć namiastkę eksploracji?

Oprócz północnego Karakorum, które świetnie jest opisane przez Jurka Walę w jego słynnych zeszytach topograficznych, ujmujący jest również Tybet ze swoim płaskowyżem Changtang. Rozpościera się on na wysokości 4500-5000 m n.p.m. Przecinają go wyspy górskie, czyli wystające na wysokość ponad 6000 metrów szczyty. Ten rejon jest trudniejszy logistycznie, bowiem trzeba pokonać ogromne, bezludne przestrzenie. Oczywiście zdarzają się szaleńcy, jak nasz przyjaciel ze Szwecji Janne Corax, którzy jeżdżą tam na rowerach i próbują wchodzić na te góry. Ale można też tak, jak zrobiliśmy to wspólnie z Grzesiem Chwołą, wynajmując auto z napędem 4x4 i z lokalnym kierowcą. Myślę, że w samej tylko Azji jest do zrobienia jeszcze tyle, że trzeba kolejnych 50 lat, by wszystko nazwać, zdobyć i obfotografować.

 

Zakończę nietypowo. Wiele osób do dziś z rozrzewnieniem wspomina kultowy model plecaka Alpinusa Woodpecker. Jak doszło w latach 90. do powstania tej marki?

Historię dokładnie opisuję w książce. Ale opowieść należy rozpocząć od pomysłu Artura Hajzera na zdobycie 14 ośmiotysięczników w jeden rok. Z pomysłem na znalezienie sponsora tego projektu pojechaliśmy do Monachium na największe targi outdoorowe świata. A wróciliśmy stamtąd nie ze sponsorem, a z partnerem biznesu. Razem z Albrechtem von Dewitzem, prezesem i właścicielem marki Vaude, Arturem Hajzerem i Ryśkiem Wareckim założyliśmy Alpinusa. My wiedzieliśmy jak ma wyglądać sprzęt, a von Dewitz dawał nam całe niezbędne know-how – technologie, kontakty z dostawcami. Produkty cechowały się wysoką jakością oraz materiałami z wysokiej półki. Przejęliśmy z upadających wielkich szwalni doskonały personel – nie tylko szwaczki, ale również wybitnych technologów. Niestety straciło nas to, że pojmowanie ryzyka przenieśliśmy z gór w biznes. Zachłysnęliśmy się wczesnym kapitalizmem.

 

Janusz Majer

Polski himalaista i podróżnik, kierownik wypraw w Himalaje i Karakorum. Szefował m.in. wyprawą, która wytyczyła nową drogę Magic Lane na K2 w 1986 r. Partner biznesowy i przyjaciel Artura Hajzera. Do niedawna szef programu Polskie Himalaje.

 

Aplikacja magazynnaszczycie.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 27/07/2024 19:39
Reklama

Reklama

Wideo magazynnaszczycie.pl




Reklama
Wróć do