Nie zawsze trzeba wspinać się na okazałe dwutysięczniki, by zdobyć szczyt Tatr Wysokich. A z Gęsiej Szyi widać Gerlach, a nawet pienińskie Trzy Korony.
Wielu turystów uważa, że Gęsia Szyja (1489 m n.p.m.) to najniższy szczyt Tatr Wysokich. Nie jest to do końca prawda, bo wystarczy spojrzeć na mapę części reglowej, by przekonać się że w okolicy są jeszcze niższe góry, jak choćby Goły Wierch (1206 m n.p.m.). Możemy na niego dojść, kierując się w stronę Łysej Polany.
Jednak to Gęsia Szyja oferując namiastkę tatrzańskiej wspinaczki, skalisty wierzchołek i rozległy widok na cudowną panoramę wpisuje się w klimat Tatr Wysokich, a sama nazwa pasma gwarantuje ciekawe doznania. Tego o Gołym Wierchu, który jest niewielkim wzniesieniem, już nie można powiedzieć. Tymczasem idąc na Gęsią Szyję od strony Rusinowej Polany można się nawet zasapać, bo podejście jest całkiem zacne. Zresztą wystarczy popatrzeć na panoramę Tatr, choćby z rejonu Bukowiny Tatrzańskiej, by przyznać, że nazwa szczytu jest dobrana akuratnie. Dłuższe podejście lesistym grzbietem przywodzi na myśl właśnie wyciągniętą gęsią szyję.

Tatry, podejście z Rusinowej Polany na Gęsią Szyję. Zdjęcie Karol Nienartowicz
[paywall]
O Gęsiej Szyi rozmawiałem z Antonim Krohem, literatem i znawcą Podhala, który przed laty wychowywał się w Bukowinie Tatrzańskiej, skąd jako dzieciak na nogach chodził na ten szczyt.
- Ale moim szlakiem, takim, jakim go zapamiętałem z dawnych lat, już się dzisiaj nie da przejść. Wiedzie z Bukowiny Tatrzańskiej na Rusinową Polanę i dalej na Gęsią Szyję – zaznacza Antoni Kroh.
Mój rozmówca w pierwszej połowie lat 50. mieszkał w Bukowinie Tatrzańskiej u przyszywanej babuni.
- Miałem 12 lat skończone, jak to się dumnie oznajmiało. Mężczyźni w tym wieku miewają świeże, odkrywcze pomysły i wystarczająco wiele determinacji, zwanej przez dorosłych głupotą, aby je realizować. Wówczas to dokonałem największego dzieła swego życia. Wyprawiłem się sam, po kryjomu, z Bukowiny na Gęsią Szyję i z powrotem, przez Wierch Poroniec i Rusinową Polanę – opowiada, jakby to się stało wczoraj.
Z premedytacją złamał więc najsolenniejsze przykazanie turystów górskich: powiedz, dokąd idziesz, żeby w razie czego było wiadomo, gdzie cię szukać.
- Wymyśliłem jakieś kłamstwo, żeby moja całodzienna nieobecność w domu nie budziła obaw. Nie miałem innego wyjścia. Gdybym wyznał prawdę, babunia z pewnością by mnie nie puściła. A ja przecież musiałem. I to koniecznie sam, bez opieki. Trzeba więc było złamać drugie przykazanie turystów górskich: nie chodź samemu – przyznaje się Kroh. - Głodówkę już znałem, byłem tam wielokrotnie, z dorosłymi albo sam. Mijało się Klin, kilka drewnianych domów wczasowych i dalej prosto duktem wyłożonym poprzecznie żerdkami, po czym w górę ścieżką przez pola w stronę drogi na Brzegi. W lesie zwanym Karpenciny rosły całe łany borówek, czyli mówiąc po warszawsku czarnych jagód, do tego rydze i borowiki. Nikogusieńko, to wszystko dla ciebie, jedz, ile chcesz. Skądże miałem wiedzieć, że jestem w samym środku Atlantydy, która za kilka lat odpłynie w nicość…. – przyznaje z żalem.
Bo tego szlaku faktycznie już nie ma. - Puścili tędy szosę, a na Wysokim Wierchu jest teraz kilka wyciągów narciarskich. Chodziłem tam z Józkiem, rówieśnikiem z sąsiedztwa, bo mieli rodzinny szałas. Paśliśmy krowy, zbieraliśmy borówki. Droga z Klina, którą się tam szło, to dzisiejsza ulica Leśna. Gdybym wówczas nazwał tę drogę ulicą, Józek chyba dostałby kolki ze śmiechu. Przeleciało jakieś 70 lat. Zaglądam w tamte strony co jakiś czas, patrzę z Głodówki na Gęsią Szyję i wciąż się cieszę, że tam wówczas dotarłem – wspomina Antoni Kroh.
Mam podobne doznania związane z Rusinową Polaną i Gęsią Szyją, choć jestem od autora „Sklepu potrzep kulturalnych” o trzy dekady młodszy. Też miałem 12 lat, gdy się tam wybrałem. Teoretycznie nie sam, bo z rodzicami i wujkiem. Tyle, że jakoś po drodze straciłem z oczu resztę towarzystwa i w efekcie w samotności kontynuowałem wycieczkę, traktując to jako wielką przygodę.
Niezrażony wracałem przez Goły Wierch na Łysą Polanę. Tam złapałem autobus do Nowego Targu, gdzie się wychowywałem. Przed rodzinnym domem spędziłem długie godziny na schodach, czekając na rodziców. Później dowiedziałem się, że szukali mnie w Tatrach. Kiedy w końcu wieczorem dorośli dotarli do domu, nie kryli radości na mój widok. Nikt nie miał do mnie o nic pretensji. To rodzice mieli wyrzuty sumienia, że pozwolili mi zgubić się na górskim szlaku. Dzisiaj jest co wspominać z najmłodszych lat górskiej turystyki.
Gdy mówimy Gęsia Szyja, to od razu mamy w głowie Rusinkową Polanę u jej podnóża. To stąd większość rozpoczyna wędrówkę na szczyt. Ma ona dla wielu znaczenie wręcz historyczne. Byłem w tym miejscu na jednym wspominkowym zlocie, jeszcze w ubiegłym wieku. W pierwszy weekend października 1999 roku na Rusinowej Polanie wyznaczyli sobie spotkanie ci, którzy przed laty mieszkali tu u babki Kobylarczykowej.
Aniela Kobylarczykowa, urodzona pod koniec XIX wieku, rodem z Gronia, nie przyjęła do wiadomości PRL-owskiej ustawy wywłaszczeniowej, odbierającej góralom Tatry. Nie opuściła Rusinowej Polany, której znaczna część była od wieków własnością jej rodziny. Aż do połowy lat 80. nie wyprowadziła się z bacówki. Przygarniała turystów. Niektórzy przychodzili tylko na jedną noc. Inni zostawali przez kilka miesięcy. W latach 70. i 80. stale spotykało się tutaj kilkadziesiąt osób z całej Polski. A przez bacówkę babki przewinęło się pewnie kilkaset.

Aniela Kobylarczykowa na Rusinowej Polanie. Zdjęcie archiwum Wiktorówek
Babka zmarła w 1985 roku. Wtedy jej dawni goście ufundowali w pobliskiej kaplicy na Wiktorówkach tablicę: "Aniela Kobylarczyk z Nowobilskich, nasza Babka, 1897-1985, opiekunka turystów, ostatnia gaździna Rusinowej Polany".
"Rusinowcy" - bo tak ochrzciła się ta swoista subkultura – w 1999 roku pierwszy po wielu latach zjazd wyznaczyli sobie w Małem Cichem. Wcześniej jednak każdy z nich przyszedł do bacówki babki. Upewnili się, że szałas nadal stoi w tym samym miejscu, tyle że drzwi zamknięto na kłódkę. Ciekawie zaglądali przez okna.
- Jest ta sama ławka co 20 lat temu! - radośnie wykrzykiwała jedna z pań. - I prycze są!
Sławek Jedynak z Warszawy i Stefan Pociejewski z Gdańska spotkali się wtedy po raz pierwszy od lat. Sławek wspominał, że na polanie nie był wcześniej przez 10 lat, a Stefan, że przez pięć.
- Po drodze spotkaliśmy jakieś 20 osób, naszych dawnych znajomych - mówił wyraźnie poruszony Sławek Jedynak. - Wiemy, że wybierało się tutaj pół setki ludzi z całej Polski, z Łodzi, Poznania, Wrocławia, z Zakopanego – wyliczał.
Wiadomość o nieformalnym zjeździe różnymi kanałami docierała do "Rusinowców". - Ja dowiedziałem się przez internet od Jasia Gerosa z Gdańska - opowiadał Stefan Pocejewski. - No to też zacząłem dzwonić po znajomych.
Kilka pamiątkowych zdjęć i turyści udali się w stronę kamienia. Kamieni na Rusinowej Polanie jest wiele, ale ten spiczasty szczególnie przypadł im do gustu. - Stąd rozciąga się najpiękniejszy widok na panoramę Tatr Bielskich – tłumaczył Sławek. - Na nim spędzaliśmy niejeden wieczór.
Mam to szczęście, że nadal często bywam w rejonie Bukowiny Tatrzańskiej. Czasami w środku tygodnia, późnym popołudniem, idę na Rusinową Polanę z Wierchu Poroniec (albo Wierchoporońca, jak jednym słowem mówią tutejsi górale o tym miejscu). To godzina spaceru w jedną stronę. Zdarza się, że o tej porze jestem tu zupełnie sam.
Odnajduję kamień, który pokazali mi „Rusinowcy” i podziwiam z niego panoramę Tatr Bielskich z Hawraniem, a także Lodowy, Szeroką Jaworzyńską, Gerlach. A gdy mam trochę więcej czasu i chcę spojrzeć na pienińskie Trzy Korony, podchodzę w stronę Gęsiej Szyi, na prawie najniższy szczyt Tatr Wysokich.
- Podhalanie i Rusini nieraz razem gospodarzyli na tych samych terenach. Stąd zachowane do dzisiaj w Tatrach i na Podhalu nazwy: Rusinowa Polana czy Rusiński Wierch.
- Właścicielami tych terenów byli gospodarze ze wsi Osturnia u podnóża Tatr Bielskich. To już jest po słowackiej stronie obecnej granicy, w której do dzisiaj stoi cerkiew - tłumaczy Antoni Kroh, znawca Podhala.
- Osturnia leży nieco ponad 20 km w linii prostej od Zakopanego. A tylko jeden kilometr dzieli ją od polskiej Łapszanki. Zdaniem etnografów mowa osturnian opiera się na gwarze podhalańskiej, dialektach rusińskich i języku słowackim.
Dojazd
Autem pod Tatry dojedziemy zakopianką. Alternatywna trasa wiedzie przez Suchą Beskidzką i Zawoję, jednak to opcja przede wszystkim dla podróżujących ze Śląska lub zachodu Polski. Autobusy z Krakowa do Zakopanego najlepiej sprawdzać na stronie www.szwagropol.pl.
Pamiętajmy, że miejsca na parkingu na Palenicy Białczańskiej można rezerwować tylko przez internet. Często wszystkie miejsca wykupione są już kilka dni wcześniej. Ale z centrum Zakopanego kursują tu liczne busy.
Noclegi
Schronisko w Dolinie Roztoki
tel. kom. +48 609 001 760, 600 443 733
www.schroniskoroztoka.com.pl
cena: od 80 do 100 zł
Schronisko Morskie Oko
tel. +48 18 207 76 09, +48 602 260 757
www.schroniskomorskieoko.pl
cena: od 90 do 100 zł
Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich
tel. +48 781 055 555
www.piecstawow.pl
cena: od 80 do 120 zł
Szlaki
czerwony: Palenica Białczańska – Wodogrzmoty Mickiewicza 45 min ↑ 40 min ↓
zielony: Wodogrzmoty Mickiewicza – Schronisko w Dolinie Roztoki 10 min ↓ 15 min ↑
czerwony: Wodogrzmoty Mickiewicza – Polana pod Wołoszynem – Rówień Waksmundzka 1 h 45 min ↑ 1 h 20 min ↓
zielony: Rówień Waksmundzka – Gęsia Szyja – Rusinowa Polana 40 min ↓ 1 h ↑
niebieski, czarny, czerwony: Rusinowa Polana – Polana pod Wołoszynem – Wodogrzmoty Mickiewicza 1 h 10 min ↓ 1 h 30 min ↑
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze mogą dodawać tylko zalogowani użytkownicy.
Komentarze opinie